Jadwiga Staniszkis: czy istnieje groźba faszyzmu w Polsce?
Moim zdaniem – nie. Choćby ze względu na anachroniczny (nie dotykający aktualnych wyzwań) i pastiszowy charakter pojawiających się ugrupowań, w sposób selektywny i przesadny naśladujących elementy przedwojennych ruchów narodowych. Decydującym powodem jest jednak historia. I to nie tylko pamięć zagłady Żydów w II wojnie światowej, uświadamiająca, iż wszelkie próby bilansowania i racjonalizowania wzajemnych pretensji a la prof. Jasiewicz są nie na miejscu.
Trzeba raczej, jak to robi Szewach Weiss, przypominać, co było dobre we wspólnym losie. I nie dać się zatruć poczuciem zbiorowej odpowiedzialności Polaków, co próbuje narzucić m.in. „Gazeta Wyborcza”
A co owocuje tylko niechęcią do tego środowiska. I wypieraniem przez nasze społeczeństwo pamięci o realnych, zgubnych skutkach ideologii nacjonalistycznej. Nie mylić z patriotyzmem.
Ale pisząc o historii mam na myśli przede wszystkim ugruntowane przez wieki podejście do państwa.
W tradycji pruskiej kluczowe było połączenie super sprawnej biurokracji z abstrakcyjną ideą państwa jako wyraziciela „całości”. Korespondowało to zarówno z kulturą protestantyzmu (w której „właściwym istnieniem” było utożsamienie z – metafizyczną – ideą całości) jak i bismarckowskim traktowaniem tworzenia państwa jako historycznego zadania.
Także wielowiekowa, korporacyjna organizacja społeczeństwa, paradoksalnie, utrwalając partykularyzmy, wzmacniała potrzebę państwa i prawa jako niezbędnego spoiwa. Ekspansja terytorialna stanowiła paliwo tej konstrukcji. Musimy jednak pamiętać, że obecność państwa pruskiego na Śląsku czy Pomorzu to tylko niewiele więcej niż 200 lat. Choć to one ukształtowały, widoczny to dziś, architektoniczny styl miast na tych terenach. Ale wcześniej (i dłużej) były tam rody piastowskie.
Misterna sieć prawa i instytucji (a potem – „tożsamość konstytucyjna”), podporządkowane interesom całości, to jednak coś innego, niż sfaszyzowana, zuniformizowana masa i lider. Niemcy hitlerowskie wykorzystały wprawdzie sprawność administracji pruskiej dla przemysłu zagłady, ale stanowiły przeciwieństwo bezosobowej biurokracji pruskiej odwołującej się do kultury. I prawa. I otwarcie ją krytykowały.
Oczywiście, niechęć do indywidualizmu, typowa dla kultury poreformacyjnego niemieckiego mieszczaństwa (i romantyczna tęsknota do irracjonalnego zrywu, jako przeciwieństwa pruskiej racjonalizacji i systematyzacji), połączone z pretensjami do uniwersalizmu i nastawieniem na ekspansję, trudno było w latach dwudziestych wtłoczyć w demokratyczny mechanizm Republiki Weimarskiej. Faszyzm był tego efektem. Ale raczej epizodem, niż regułą. Bo pruskie, autokratyczne rządy prawa i konserwatywne oświecenie zawsze gardziło nieustrukturyzowaną masą.
To sprofesjonalizowana, demokratyczna, ekspansywna, technokracja dzisiejszych Niemiec, stanowi dziedzictwo bismarckowskich Prus, z silną ideą państwa. A nie – faszystowska, fanatyczna tłuszcza z samozwańczym liderem.
A w polskiej kulturze politycznej było inaczej. Zawsze dominował republikanizm. Państwo było zredukowane do roli notariusza (gwaranta) stanowych przywilejów i praw. Z naciskiem na wolność rozumianą jako obszar „samorządny i niezależny”, bez zewnętrznych ingerencji. Idea narodowa zawsze była silniejsza od idei państwowej. Państwo jako system dobrego prawa i efektywnych instytucji nie było traktowane jako warunek zbiorowego przetrwania.
I dlatego Polska potrzebuje nie – ruchu narodowego, ale ruchu na rzecz nowoczesnej podmiotowości państwowej, w ramach zintegrowanej Europy. Z naciskiem na aktywne tworzenie Europy elastycznej, szanującej różnorodność i obszary wolności. Republikańskiej idei państwa, broniącej interesów i tożsamości własnej wspólnoty.
Długie płaszcze z paskiem, ulizane fryzury a la przedwojenne żigolaki, czarne koszule i łyse głowy to śmieszne (choć czasem groźne – bo poszukujące wroga) relikty. Bo prawdziwym wyzwaniem jest zaprojektowanie w Polsce konstrukcji prawnej i instytucjonalnej, wspomagającej rynek (w sferze edukacji, innowacyjności, infrastruktury) celem zestrzelenia społecznej energii dla rozwoju. W trudnych warunkach kryzysu, globalnego współzawodnictwa i – zbyt mało ambitnego – ograniczenia się po 1989 roku do formuły „zależnego rozwoju”.
Tak jak węgierski Jobbik szkodzi Orbanowi, tak ruch radykalno-narodowy zaszkodzi PiS-owi. Ale może o to właśnie chodzi? Pamiętamy przecież, że mobilizacja anty Traktat Lizboński 4 lata temu była podszyta służbami specjalnymi!
Specjalnie dla WP.PL prof. Jadwiga Staniszkis