Awantura o pieniądze dla zbrojeniówki. "Problem leży w innym miejscu"
Komisja Europejska zdecydowała w piątek o przekazaniu 500 mln euro europejskim firmom zbrojeniowym na zwiększenie produkcji amunicji artyleryjskiej. Polska dostała jedynie 2,1 mln euro. Teraz politycy poprzedniego i obecnego rządu przerzucają się odpowiedzialnością. - Robią swoją grę, ale problem leży zupełnie w innym miejscu. Pilnie potrzebne są zmiany - ocenia Mariusz Cielma, ekspert z miesięcznika "Nowa Technika Wojskowa".
2,1 mln z 500 mln euro trafi do zakładów Dezamet, które należą do Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Pozostałe środki dostaną firmy z innych państw. Przykładowo ok. 85 mln euro otrzymają firmy niemieckie, 87,6 mln euro - norweskie, 27 mln euro - węgierskie, 32,5 mln euro - fińskie, 38 mln euro - francuskie, 23,8 mln euro - hiszpańskie, a 19 mln euro - szwedzkie.
"Donald 'Król Europy' Tusk załatwił dla Polski całe 0,42 proc. z unijnego programu produkcji amunicji. Inicjatywa Komisji Europejskiej jest słuszna i potrzebna. Tylko dlaczego z przekazanych 500 mln euro dla europejskich firm zbrojeniowych na zwiększenie produkcji amunicji artyleryjskiej, Polska otrzymuje zaledwie ok. 2,1 mln euro?" - zapytał w serwisie X były minister obrony Narodowej Mariusz Błaszczak.
Sam Mariusz Błaszczak na odpowiedź nie musiał długo czekać. Cezary Tomczyk, obecny wiceszef MON, przekazał, że z naszego kraju wnioski opiewały tylko na 11 mln euro, a KE zbierała je pomiędzy 18 października a 13 grudnia 2023 roku, czyli w czasie, kiedy rząd tworzyła Zjednoczona Prawica.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Konkurs został zamknięty 13 grudnia… Mariusz Błaszczak jest niestety człowiekiem, który dziś jest wzorem dla ruskich trolli siejąc dezinformacje" - napisał Tomczyk.
Polityczna bitwa o pieniądze z KE
- Politycy robią swoją grę, chociaż sami od lat uczestniczą w tym procesie. Polska od co najmniej 2008 roku wie, że musimy postawić na rozwój naszego przemysłu zbrojeniowego. Realnie potrzebujemy bardzo dużych nakładów, żeby zapewnić amunicję, której wojsko potrzebuje i może potrzebować - ocenia w rozmowie z Wirtualną Polską Mariusz Cielma, ekspert z miesięcznika "Nowa Technika Wojskowa".
Rozmówca WP zwraca uwagę, że dotacja z KE obowiązywała przy 55 procentowym wkładzie własnym.
- Podejrzewam, że to był kluczowy hamulec do zgłoszenia się po większe środki. Nasze firmy nie mają dużych możliwości, bo dotychczas realizowały mało zamówień. Na przykład amunicji kalibru 155 mm w polskim przemyśle zamówiliśmy tylko niewiele ponad 40 tysięcy przez kilka lat, czyli kilka tysięcy rocznie. Dla porównania, nasza roczna dostawa to może nawet i nie tyle, ile Ukraina zużywa każdego dnia wojny - wylicza Cielma i pyta "co państwo polskie zrobiło w ciągu ostatnich 15 lat, żeby w przemyśle były realizowane duże programy?".
- Z powodu skromnych możliwości produkcyjnych w Polsce nasze wojsko zyskuje argumenty, żeby proponować zakup amunicji za granicą. Jeżeli za kilka lat sytuacja międzynarodowa się uspokoi, to okaże się, że na polskich programach rozwijania sił zbrojnych zarobił nie nasz przemysł, ale głównie inne kraje. Kręcimy się w błędnym kole: wojsko mało zamawiało, przemysł krajowy mało dostarczał, więc teraz na hurra wojsko zamawiać będzie w innych krajach - mówi Cielma.
Lata zaniedbań
Zdaniem ekspertów, Polska powinna jak najszybciej rozpocząć dokapitalizowywanie spółek przemysłu zbrojeniowego, a na to potrzebne są miliardy. W tym kontekście, kwota, którą oferowała KE, wydaje się być kroplą w morzu potrzeb.
- Żadna firma, ani państwowa, ani tym bardziej prywatna, nie podejmie ryzyka inwestycji, jeżeli nie będzie miała wieloletnich kontraktów i rynku zbytu. Wojsko, niestety, nie widzi sensu w zakupach wieloletnich, a to one właśnie mogłoby rozwiązać problem. Gdyby zakłady miały opracowaną strategię rozwoju i zabezpieczenie finansowe, to chętniej sięgałyby po środki z UE i byłyby lepiej oceniane przez komisję - to z kolei głos Dawida Kamizeli, analityka i eksperta ds. wojskowości.
Według Kamizeli, "Niemcy czy Norwegowie dostali duże dofinansowanie z KE, ponieważ ich firmy mogą pozwolić sobie na duży wkład własny i są wspierane przez rządy". - W Polsce trzeba się o wszystko "szarpać". Na przykład, żeby dostać środki na prace badawczo-rozwojowe. Francuzi wydają na nie 10-12 proc., a my 1-3 proc. - wylicza.
Rozmówcy WP są zgodni, że każdy polski rząd do 2022 roku popełnił wiele zaniedbań, a braku stanowczych działań po wybuchu wojny w Ukrainie nie da się wytłumaczyć i obronić.
- Kupujemy duże ilości sprzętu z USA, Korei. Naszym obowiązkiem było od razu pomyślenie o amunicji do tego sprzętu. Mijają kolejne miesiące, a my tracimy czas. Przecież do HIMAR-sów, czy wyrzutni K239 potrzebujemy rakiet. Należałoby - nawet kosztem liczby wyrzutni - zainwestować w fabryki rakiet - twierdzi Kamizela.
Jako kolejny przykład wymienia zapotrzebowanie na nitrocelulozę, która stanowi ładunek wybuchowy miotający. - To był błąd, że zamknęliśmy linię produkcji w Pionkach. Wnioski o wznowienie produkcji są w polskim funduszu rozwoju od około roku, ale ani poprzedni, ani obecny rząd nie zrobił z tym nic. Do naszego przemysłu zgłaszają się kraje zainteresowane zakupem nitrocelulozy, którą jest bardzo trudno kupić na rynku. Jej niedobór jest ogromny - zauważa.
Budowę linii produkcji nitrocelulozy wycenia się na około miliard złotych, a jej budowa zajmuje około dwóch-trzech lat.
Zbyt późne zakupy
- U nas zaczęto inwestować w przemysł amunicyjny dopiero około 2017 roku. Popełniono przy tym większość możliwych błędów. Pierwsze pozytywne efekty będą w latach 2025 - 2027. Stracono dekadę, głownie z powodu myślenia silosowego i absolutnie skandalicznego zarządzania - ocenia z kolei Jarosław Wolski, ekspert ds. obronności.
Jako przykład niegospodarności Wolski wymienia, że "jeszcze przed 2020 rokiem zakupiono linie technologiczne, ale zapomniano o technologach produkcji w odpowiedniej liczbie". - Szkolenie technologów trwa od dwóch do czterech lat. Bez tego nie da się uruchomić produkcji, trzeba mieć personel - podkreśla.
I kontynuuje listę kolejnych zaniedbań: - Obecnie nie produkujemy amunicji czołgowej 120 mm. My ją montujemy z niemiecko-austriackich podzespołów z małym udziałem krajowych komponentów. Amunicja artyleryjska w kalibrze NATO - to samo. Ładunki miotające są z Czech a "polonizacja" samych pocisków 155 mm też rodzi wiele pytań. Nasze firmy amunicyjne są chronicznie niedofinansowane zaś ich zyski są, delikatniej rzecz ujmując, nieporywające - podsumowuje Wolski.
Mateusz Dolak, dziennikarz Wirtualnej Polski
Czytaj też: