W sprawie migracji cała polska klasa polityczna zachowuje się niepoważnie [OPINIA]
Temat migracji nagle wrócił, bo rządzący uznali, że unijne porozumienie o relokacji może okazać się "politycznym złotem". Trwa licytacja na populistyczne wzniecanie lęków, a cała polska klasa polityczna zachowuje się niepoważnie. I nasuwa się tylko jedno pytanie: czy w tym pokoju jest ktoś dorosły?
04.07.2023 | aktual.: 04.10.2023 10:33
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Wszystko wskazuje na to, że jednym z tematów kampanii wyborczej będzie migracja. PiS wpadł na pomysł połączenia wyborów z referendum na temat nowego unijnego mechanizmu relokacji uchodźców, co pozwoli mu straszyć elektorat zarówno migrantami, jak i złą Brukselą, sterowaną w dodatku w pisowskiej narracji przez Berlin. Opozycja atakuje PiS za hipokryzję, przypominając, że rządząca partia z jednej strony szczuje na migrantów - zwłaszcza wyznających islam - a z drugiej, bez żadnego planu i polityki integracyjnej szeroko otwiera granice dla pracowników z tak odległych obszarów jak Azja Południowa i Centralna.
Debata o migracji jest konieczna. Niestety, polska klasa polityczna nie jest dziś najwyraźniej zdolna do przeprowadzania jej w minimalnie merytoryczny sposób. W tym, jak do tej pory wygląda ta dyskusja, doskonale odbija się degeneracja polskiej sfery publicznej, trudno odwracalne zniszczenia, jakich dokonała populistyczna polityka Kaczyńska, skupiona nie na rozwiązywaniu problemów, ale niemal wyłącznie na sondażowych słupkach, podbijanych przez wrzucanie kolejnych skrajnie polaryzujących społeczeństwo tematów.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
PiS powie wszystko, żeby utrzymać władzę
Najbardziej populistycznie i niepoważnie zachowuje się w tej sprawie partia rządząca. Temat migracji wrócił nagle do polskiej polityki, gdy rządzący uznali, że nowe unijne porozumienie o relokacji może okazać się dla pogrążonego w politycznym impasie obozu władzy "politycznym złotem", podobnie jak w kampanii w 2015 roku. PiS, z Jarosławem Kaczyńskim mówiącym o uchodźcach roznoszących niebezpieczne dla Polaków "pasożyty i pierwotniaki", uruchomił wtedy cynicznie nieznany wcześniej w polskiej polityce język pogardy i nienawiści.
Nowe porozumienie mówi o maksymalnie dwóch tysiącach uchodźców, których wnioski o ochronę na terenie UE miałaby rozpatrzyć Polska. To naprawdę nie jest liczba, w sprawie której warto byłoby - jak robi to teraz Mateusz Morawiecki - iść na konflikt z praktycznie całą Unią Europejską, poza Budapesztem, i robić wielką polityczną mobilizację w kraju. Tym bardziej że Polska przyjmuje co roku znacznie większe liczby cudzoziemców, bo tego wymaga polski rynek pracy, którego potrzeb nie jest już w stanie zaspokoić migracja z Ukrainy i Białorusi. W samym 2022 roku Polska wydała ponad 360 tys. pozwoleń na pracę dla obywateli państw spoza Unii Europejskiej, w tym ponad 100 tys. z krajów zamieszkanych przez ludność muzułmańską. W dodatku, ze względu na przyjęcie uchodźców wojennych z Ukrainy, Polska może wnioskować o wyłączenie jej z unijnego mechanizmu relokacyjnego.
PiS robi więc problem z niczego, w dodatku przedstawia całą sprawę w skrajnie nieuczciwy intelektualnie sposób. Z jednej strony przekonuje bowiem, że chodzi mu tylko o niezgodę na narzucanie Polsce "nielegalnych migrantów udających uchodźców", z drugiej puszcza oko do najbardziej ksenofobicznego elektoratu i obiecuje mu: dopilnujemy, by Polska pozostała krajem jednolitym kulturowo, by masowa migracja nie zmieniła jej podobnie, jak zmieniła społeczeństwa państw Zachodu. Te politycy PiS przedstawiają jako państwa upadłe, gdzie całe dzielnice znajdują się poza kontrolą policji, tworzy się równoległe społeczeństwo rządzone przez szariat, a uczciwi obywatele, przerażeni gangami migrantów, boją się wychodzić z domu po zmroku.
Czytaj również: Pułapka Kaczyńskiego na Tuska. Żaden z nich się nie przyzna
Zobacz także
By wzmocnić tę narrację PiS wykorzystał ostatnie zamieszki we Francji. Politycy Zjednoczonej Prawicy powtarzali: "czy chcecie tego samego w Polsce?". Europoseł Patryk Jaki stwierdził nawet, że "Niemcy chcą nam dać tych ludzi, którzy podpalają Francję".
Francji nie podpalają jednak migranci, ale młodzież z blokowisk na przedmieściach wielkich miast, która urodziła się we Francji, nie mówi w innym języku niż francuski i ma francuskie obywatelstwo. Jako obywatele Unii Europejskiej młodzi Francuzi, biorący udział w ostatnich zamieszkach, nie potrzebują pomocy Niemiec, by dostać się do Polski - w każdej chwili mogą wsiąść w samolot tanich linii lotniczych i przylecieć do Modlina, Pyrzowic albo nawet na pisowskie lotnisko w Radomiu. I nie muszą nawet pokazywać paszportu.
Kluczowy problem tkwi jednak w tym, że potrzebujemy migracji, jeśli chcemy dalej się rozwijać gospodarczo. Obietnica, że Polska pozostanie etnicznie i kulturowo jak za późnego Gomułki, jest nie do utrzymania, co sam PiS doskonale wie, otwierając rynek pracy. Rząd przekonuje co prawda, że zagraniczni pracownicy w Polsce to nie migranci. Zakłada, że pracownicy z Indii, Pakistanu, Bangladeszu, którzy otrzymali tymczasowe pozwolenia na pracę, zarobią tu pieniądze i wrócą do domów.
Doświadczenia państw zachodnich, zwłaszcza Niemiec, pokazują, że to po prostu tak nie działa. Tureccy pracownicy w Niemczech zachodnich też mieli dorobić się i wrócić do swoich wiosek w Anatolii. Wystarczy jednak pojechać do Berlina, by zobaczyć, że życie ułożyło się inaczej. Ludzie przyjeżdżający do Polski na rok, dwa mogą okazać się potrzebni swoim pracodawcom dłużej albo po zakończeniu jednej pracy, znaleźć w Polsce kolejną - nowy pracodawca też pewnie będzie wolał kogoś, kto ma już doświadczenie pracy w kraju, a może nawet rozumie język w podstawowym stopniu. Jakaś część migrantów będzie wiązać się z Polkami i Polakami, założy tu rodziny. Wielu wróci, ale też wielu zostanie na tyle długo, by zmieniło to społecznie i kulturowo Polskę. Ta zmiana już się zresztą dokonuje.
Na razie nasz rząd prowadzi najgorszą możliwą politykę: łączącą liberalne podejście do migracji zarobkowej, brak długotrwałego planu na integrację migrantów z rozniecającą lęki wokół migracji, często wprost nienawistną retoryką.
Czytaj również: Polityczna hucpa Kaczyńskiego. Zaczęło się budzenie demonów
Zobacz także
Jaki właściwie plan ma Tusk?
To, że rząd nie ma żadnego planu, najlepiej pokazuje nagła zmiana w sprawie rozporządzenia mającego ułatwić ubieganie się o wizy cudzoziemcom z kilku państw spoza Unii Europejskiej, w tym z krajów z Afryki i Bliskiego Wschodu. Jeszcze w niedzielę minister Łukasz Schreiber zachwalał rozporządzenie, jako przykład "świadomej i odpowiedzialnej polityki przyjmowania ludzi do pracy w legalny sposób".
Teraz gdy wrzucony przez PiS temat migracji zaczyna budzić coraz większe emocje, rząd się z niego wycofuje, choć ułatwienia wychodziły naprzeciw potrzeb polskiej gospodarki. Nowogrodzka - jak widać - jest jednak w stanie prowadzić politykę, która może nieść antyrozwojowe konsekwencje, byle zgadzały się słupki.
Odwrót PiS w sprawie rozporządzenie wymusiło wrzucone w weekend na Twittera wideo Donalda Tuska. Lider PO, podobnie jak populiści ze Zjednoczonej Prawicy, zaczął od zamieszek we Francji, następnie zarzucił PiS, że strasząc migrantami, pracuje nad rozporządzeniem, które ma ułatwić uzyskiwanie wiz do Polski obywatelom państw islamskich.
Zwolennicy Tuska przekonują, że chodziło mu tylko o "wypunktowanie hipokryzji PiS". Niestety, nawet jeśli takie były intencje, to wyszło tak, jakby lider Platformy postanowił licytować się z PiS na populistyczne wzniecanie lęków przed migrantami, głównie z państw islamu.
Największy problem jest jednak w tym, że nie sposób powiedzieć, jakiej właściwie polityki migracyjnej chce Tusk. Czy uważa, że do Polski przyjeżdża zbyt wiele pracowników i należy ograniczyć ich liczbę? Czy problemem jest według niego napływ migracji z jednego, konkretnego kierunku - państw islamskich? A może brak polityk integracyjnych? Niezależnie od faktycznej hipokryzji PiS, od krótkowzroczności polityki rządzącej partii, od lidera największej opozycyjnej partii powinniśmy oczekiwać, by miał jakieś pomysły na długofalową politykę w tym obszarze, a nie tylko celne ciosy wymierzone w konkurencję.
Czy w tym pokoju jest ktoś dorosły?
Oczywiście, polska polityka to nie tylko PiS i PO. Czy jednak mniejsze partie są tu lepsze?
Konfederacja w kwestii migracji jeszcze bardziej konsekwentnie zaprzecza rzeczywistości, niż rządząca partia. Formacja Bosaka i Mentzena obiecuje swoim wyborcom, że ona - w przeciwieństwie do PiS - realnie zamknie polskie granice na "obcych kulturowo" migrantów, że obroni kulturową i etniczną jednorodność Polski. Z punktu widzenia potrzeb polskiej gospodarki są to rozwiązania równie oderwane od rzeczywistości, jak pomysły tego ugrupowania na służbę zdrowia czy podatki.
PSL i Polska 2050 zachowują się, jakby chciały uniknąć tematu. Wypowiedzi liderów tej formacji w ostatnich dniach ograniczają się głównie do deklaracji, że referendum w sprawie relokacji nie jest potrzebne, bo nikt w Polsce nie popiera tego projektu. Liderzy Trzeciej Drogi przekonują też, że rząd po prostu powinien załatwić w Europie to, by Polska ze względu na pomoc udzieloną Ukraińcom została wyłączona z mechanizmu.
Lewicę można pochwalić za to, że w sprawie migracji zachowuje się przyzwoicie. Zdecydowanie przeciwstawia się stygmatyzacji i demonizowaniu migrantów, jako jedyna siła polityczna w Polsce podnosi też problem naszych moralnych zobowiązań wobec uchodźców. Jest też w stanie otwarcie powiedzieć: Polska migracji po prostu potrzebuje.
Niestety, w tej kwestii przyzwoitość nie wystarczy. Zarówno w 2015 roku, jak i w trakcie kryzysu na polsko-białoruskiej granicy moralny język dotyczący uchodźców przegrywał z polityką lęku. Polacy po raz pierwszy w swojej historii osiągnęli masowo względny dobrobyt, obawiają się, jak długo uda się go utrzymać, a z pewnością nie są gotowi dzielić się nim z uchodźcami. Jeśli chcemy zbudować poparcie społeczeństwa dla migracji, to trzeba ją przedstawić w kategoriach szans rozwojowych dla Polski, nie ukrywając przy tym problemów, jakie nastręcza.
Lewica takiej narracji nie wypracowała. Jest też dziś formacją słabą, która jeszcze jakiś czas - w każdym możliwym układzie sił - będzie dużo młodszym politycznym partnerem. Jak słusznych rzeczy by nie mówiła, jej głosowi trudno będzie się przebić.
Zobacz także
Bardzo brakuje dziś na polskiej scenie polityka z poważną, pierwszoplanową pozycją, który w sprawie migracji zachowałby się jak "dorosła osoba w pokoju". Kogoś, kto potraktowałby Polaków jak dorosłe osoby, a nie dzieci, które można łatwo straszyć "islamistami", jak potworem spod łóżka. Kogoś, kto powie: demografia jest bezlitosna. Nie odwróci jej 800 plus, promowanie "cnót niewieścich" przez ministra Czarnka, wyrzekanie na rzekomy egoizm, konsumeryzm i skupienie na karierze młodych kobiet.
Potrzebujemy migracji, by się rozwijać. Migracja, a zwłaszcza integracja następnego pokolenia, będą rodziły szereg problemów. Ale możemy je zmniejszyć i zmaksymalizować korzyści z migracji, opracowując sensowny plan, który nie zostanie wywrócony do góry nogami po następnych wyborach. Im dłużej będziemy zwlekali z podjęciem pewnych decyzji, tym większą cenę zapłacimy ostatecznie za zaniechania.
Nikogo takiego nie widać i w sumie trudno się dziwić. Możliwe, że w polityce przeoranej przez populizm Kaczyńskiego taki głos trafiłby w próżnię. Ale jeśli ktoś nie spróbuje i nie zacznie na poważnie mierzyć się ze złożonymi problemami, to nie tylko kolejne dyskusje będą wyglądały równie bezsensownie, jak obecna nawalanka w sprawie migracji, ale też polski system polityczny będzie stawał się coraz mniej zdolny do odpowiadania na stojące przed nami wyzwania.
Dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek