Bon na katastrofę zdrowotną [OPINIA]

Na Konfederację sypią się gromy. Nowa propozycja ugrupowania - bon zdrowotny dla każdego obywatela - jest pomysłem kuriozalnym, a w przypadku wprowadzenia - po prostu niebezpiecznym. Skazałaby setki tysięcy chorych Polaków albo na życie w biedzie, albo brak jakiejkolwiek możliwości leczenia. To jak recepta na katastrofę - pisze Jakub Majmurek.

Konwencja programowa Konfederacji
Konwencja programowa Konfederacji
Źródło zdjęć: © East News | Andrzej Iwanczuk/REPORTER
Jakub Majmurek

01.07.2023 | aktual.: 04.10.2023 13:22

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

W zeszłą sobotę Konfederacja przedstawiła swój program. Z dokumentu liczącego 114 stron do świadomości szerszej opinii publicznej przebiła się w zasadzie tylko jedna część - ta poświęcona konfederackiej wizji ochrony zdrowia.

Zrobiło się o niej głośno po wywiadzie Agnieszki Gozdyry z Polsat News z krakowskim posłem Konfederacji Konradem Berkowiczem. Ostatnio poseł wzbudził kontrowersje, gdy - posługując się trybem interwencji poselskiej - wbił na krakowskie juwenalia, by rozdawać studentom piwo. Słuchając tego, co mówił u Gozdyry, chyba także sporo Konfederatów mówiło sobie: "lepiej byłoby, gdyby trzymał się piwa".

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Jak masz przewlekłą chorobę, to twój pech

Berkowicz, przedstawiając zdrowotny program swojej formacji, powiedział, iż zamierza ona podzielić obecny "budżet na zdrowie" na obywatela i przekazać te pieniądze w formie bonu każdemu Polakowi i Polce. Bon ten, jak można było zrozumieć ze słów Berkowicza, pokrywałby koszty usług zdrowotnych w dowolnej placówce.

Jak wyliczono, wartość tego bonu dziś wyniosłaby 4340 zł na osobę. Berkowicz, pytany co z osobami wymagającymi znacznie droższego leczenia, odpowiedział, że mogą sobie wykupić ubezpieczenie pokrywające jego koszty. Oczywiście nieobowiązkowe, bo "każdy jest kowalem własnego losu".

Na wypowiedzi ekscentrycznego posła z Krakowa słusznie posypał się grad krytyki. System, jaki przedstawił, pozostawiałby całe grupy pacjentów bez dostępu do koniecznego dla nich leczenia. 4340 zł to mniej niż wynosi koszt leczenia pacjenta onkologicznego - dziś przeciętnie 7,1 tys. zł rocznie. Nie trzeba mieć zresztą raka, by bon nie starczył. Wystarczy konieczność dłuższej hospitalizacji albo zabiegu chirurgicznego. Wszczepienie endoprotezy to koszt około 20 tys. zł, przeszczep wątroby - 400 tys. zł. Koszty terapii genowych potrafią iść w miliony.

Dodatkowe ubezpieczenia nie rozwiążą sprawy. Prywatne firmy ubezpieczeniowe - o co trudno mieć do nich pretensje - dążą przecież do tego, by minimalizować ryzyko własnych strat, a maksymalizować zyski. Jest więc oczywiste, że bez odpowiednich regulacji pacjenci ze zdiagnozowanymi chorobami przewlekłymi, chorobami dziedzicznymi w rodzinie albo po prostu starsi mogą mieć problem z nabyciem prywatnego ubezpieczenia. Już dziś w Polsce prywatni ubezpieczyciele często wyznaczają maksymalny wiek, do którego można się u nich ubezpieczyć zdrowotnie na 65 lat.

W systemie Berkowicza dziecko z wrodzoną chorobą, wymagającą drogiej, genowej terapii, ktoś z przewlekłą chorobą, czy 65-latek po dwóch zawałach usłyszą wyłącznie: "trudno, macie pecha, musicie zapłacić albo nie dostaniecie pomocy, jakiej wymaga wasze zdrowie". Działający w ten sposób bon zdrowotny byłby receptą na katastrofę zdrowia publicznego i dziesiątki tysięcy osobistych tragedii ludzi, stających przed wyborem: zdrowie ich, czy ich bliskich albo utrata dorobku życia.

To i tak się nie spina

Gdy wczytamy się jednak uważnie w program Konfederacji, zauważymy, że nie przedstawia on propozycji aż tak radykalnych, jak poseł Berkowicz. Polityk chyba nie doczytał programu swojej partii albo zupełnie nie radzi sobie z komunikowaniem, o co w nim chodzi.

W programie Konfederaci przyznają, że system opieki zdrowotnej ma wysoki stopień złożoności, nie można z dnia na dzień przeprowadzić rewolucji, a wszelkie zmiany wymagają rozłożenia w czasie i troski o ich skutki dla chorych.

Program mówi nie tyle o bonie na usługi zdrowotne do kwoty 4340 zł, co o likwidacji "monopolu Narodowego Funduszu Zdrowia". W systemie proponowanym przez Konfederację każdy obywatel i obywatelka decydowaliby, komu przekazują swoją składkę zdrowotną, u kogo się ubezpieczają. Czy chcą pozostać w publicznym systemie NFZ, czy skorzystać z prywatnego ubezpieczenia - czy to dostarczanego przez wielką, działającą w całym kraju ubezpieczalnię, czy niewielką firmę obecną wyłącznie na terenie jednego powiatu.

Prawo określałoby minimalny koszyk świadczeń, jaki musiałoby oferować każde ubezpieczenie - prywatne podmioty miałyby konkurować o klienta, oferując w ramach podstawowego pakietu dodatkowe usługi albo niskie ceny dodatkowego ubezpieczenia na usługi medyczne spoza podstawy. Regulacje miałyby też zobowiązywać wszystkich ubezpieczycieli do tego, by każdy chętny mógł u nich nabyć ich podstawowy pakiet - osoby przewlekle chore lub starsze nie byłyby więc odcięte od podstawowego ubezpieczenia.

Brzmi to z pewnością lepiej niż propozycja Berkowicza. Ale ten system też ciężko się spina i niesie ze sobą cały szereg ryzyk. Przede wszystkim jednak propozycja Konfederacji jest szalenie ogólnikowa i niejasna. Bo wszystko zależy tak naprawdę od tego, jak zostanie określony koszyk podstawowych świadczeń, które w swojej ofercie będzie musiał zaoferować każdy ubezpieczyciel. Od tego zależy, czy system zaprojektowany przez Konfederację bliższy będzie standardom państw rozwiniętych, czy państw upadłych. Bardzo wąsko zdefiniowany koszyk świadczeń podstawowych będzie bowiem zostawiał osoby uboższe, zmagające się z przewlekłymi chorobami, czy starsze bez dostępu do bardziej kosztownych świadczeń zdrowotnych, mogących decydować o ich życiu lub śmierci.

Nawet jeśli pakiet zostanie zdefiniowany względnie szeroko, system projektowany przez Konfederację tworzy szereg problemów. Co, jeśli mały powiatowy ubezpieczyciel - albo nawet większy - źle obliczy ryzyko, przeinwestuje, albo po prostu zdefrauduje środki swoich klientów? Czy mają zostać na lodzie, bez dostępu do usług, które - jak wierzyli - pokrywało ich ubezpieczenie? Czy rachunek ma wtedy zapłacić NFZ? Państwo? Jakiś specjalny fundusz, mający chronić przed podobnymi scenariuszami? Program Konfederacji milczy na ten temat.

Łatwo możemy też wyobrazić sobie scenariusz, w którym zachęceni agresywnym marketingiem i atrakcyjnymi pakietami dodatkowymi młodsi pacjenci przeniosą się do sektora prywatnego, a w NFZ zostaną osoby starsze - także z powodu przyzwyczajenia i nieufności do prywatnego ubezpieczenia. W tej sytuacji NFZ, pozostawiony wyłącznie z pacjentami wymagającymi najbardziej kosztownego leczenia, więcej wyciągającymi z systemu, niż wkładającymi do niego, może mieć problemy z płynnością finansową i wymagać dopłat ze strony państwa.

Dzisiejszy system ubezpieczenia zdrowotnego działa - choć w sposób bardzo daleki od doskonałości - bo jest systemem solidarystycznym. Młodzi i względnie zdrowi wkładają do systemu więcej, niż z niego wyjmują, dzięki czemu możliwe jest pokrycie kosztów leczenia dla osób, która mają - choćby z racji wieku - większe potrzeby, jeśli chodzi o świadczenia zdrowotne. W zamian za to młodzi i zdrowi mają gwarancję, że gdy sami będą potrzebowali kosztownego leczenia, to raczej nie będzie to dla nich oznaczało ryzyka bankructwa konsumenckiego - choć oczywiście NFZ, niestety, nie pokrywa w Polsce kosztów wszystkich zabiegów czy terapii, jakie umożliwia współczesna medycyna.

Ochrona zdrowia to co innego niż sprzedawanie kawy

Konfederaci pryncypialnie odrzucają solidaryzm obecnego systemu: poseł Berkowicz we wspomnianym wywiadzie mówił z niechęcią o tym, że dziś "żyrujemy" sobie ubezpieczenia, co według polityka ma być nieefektywne. W programie Konfederacji ubezpieczenie zdrowotne ma działać nie na zasadzie solidarności, ale zgodnie z regułą: każdy dostaje to, za co sobie zapłacił. Bo ostatecznie jest to taka sama usługa, jak każda inna.

Problem w tym, że nie jest. Świadczenie usług zdrowotnych to nie to samo, co organizowanie kursów stolarki, uczenie tańca, czy sprzedawanie ludziom kawy. Gdy nie odpowiada mi jakość kawy w okolicznych kawiarniach albo ich cena, to mogę, zamiast do kawiarni iść do herbaciarni albo zrobić sobie samemu kawę w domu. Gdy zagrożone jest moje życie i zdrowie, to nie mam wyboru, muszę wziąć taką ofertę, jaka jest dostępna. Moja pozycja jako "klienta" szpitala czy specjalisty od przewlekłych chorób serca jest zupełnie inna, niż pozycja klienta kawiarni, który bez kawy przeżyje. System, jaki proponuje Konfederacja, łatwo może prowadzić do sztucznego pompowania cen usług przez ubezpieczycieli i dostawców usług zdrowotnych. Ten proces dość dobrze widoczny jest w amerykańskim systemie opieki zdrowotnej, opartym o prywatne ubezpieczenia.

Program Konfederacji pełen jest zapewnień, że konkurencja i mechanizmy rynkowe obniżą koszty usług, dadzą mocniejszą pozycję pacjentowi, a nawet zwiększą zarobki lekarzy - nie wiadomo jak, jeśli ich usługi pod wpływem rynkowej presji będą niżej wyceniane. Ja jednak nie widzę na to żadnych dowodów. Widzę za to silne ideologiczne przekonanie, że mechanizmy rynkowe i konkurencja są zawsze najlepszym rozwiązaniem, nawet jeśli - jak pokazują przykłady z wielu miejsc na świecie -w przypadku opieki zdrowotnej nie zawsze tak jest.

Nie wszyscy zawsze będziemy młodzi, zdrowi i bogaci

Zdrowotny program Konfederacji wygląda, jakby pisany był z założeniem, że populacja składa się z zasadniczo zdrowych, niecierpiących na przewlekłe choroby, młodych ludzi, nieobarczonych np. opieką nad dzieckiem z ciężką genetyczną chorobą albo nad tracącym samodzielność rodzicem.

Biorąc pod uwagę wiek wyborców i czołowych działaczy Konfederacji, można nawet zrozumieć, skąd takie założenia. Niestety, społeczeństwo tak nie wygląda. Jako ludzie starzejemy się, chorujemy, cierpimy na przewlekłe choroby, padamy ofiarami niszczących nasze ciała wypadków, czasem na miesiące z normalnego funkcjonowania wyłącza nas depresja. Dobrze urządzony system opieki zdrowotnej powinien brać pod uwagę tę elementarną słabość, podatność na zranienie wpisane w naszą kondycję, jako istot ludzkich. Program Konfederacji nie tylko ich nie uznaje, ale wręcz aktywnie wypiera. A nie trzeba być stuprocentowo przekonanym do psychoanalizy, by wiedzieć, jakie efekty przynieść może wypieranie problemów.

Dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek

Źródło artykułu:WP Wiadomości
konfederacjazdrowieochrona zdrowia
Komentarze (1572)