Rutkowski: W Polsce nie ma ani jednej rodziny, w której ktoś nie doświadczyłby bólu i cierpienia związanego z piciem alkoholu© East News | Michał Wojciechowski

Robert Rutkowski: Koniec z "małpkami". Polakom potrzebna terapia szokowa

Reklama alkoholu - zakazana. Dostępność alkoholu 24 godziny na dobę - do likwidacji. "Małpki" - "uśmiercone". O receptach na walkę z alkoholizmem Wirtualnej Polsce mówi Robert Rutkowski, psychoterapeuta, specjalista ds. uzależnień.

Żaneta Gotowalska, dziennikarka Wirtualnej Polski: Prokuratura postawiła byłemu posłowi Januszowi P. i dziennikarzowi Kubie W. zarzuty nielegalnej promocji alkoholu w mediach społecznościowych. Ten pierwszy nadal umieszcza w sieci filmiki, na których widać butelki z alkoholem.

Robert Rutkowski, psychoterapeuta, specjalista ds. uzależnień: Nie wierzę, że Janusz P., człowiek wykształcony, filozof, niezwykle biegły w komunikacji - nie ma świadomości tego, co robi.

W 1994 roku przed Kongresem USA stanęło siedmiu dyrektorów największych koncernów tytoniowych na świecie. Przysięgając na konstytucję - mówili, że nikotyna nie jest uzależniająca ani rakotwórcza. A przecież wiedzieli, że to nieprawda.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Reklama alkoholu jest jednak wszechobecna. Trafiłam ostatnio choćby na taką, w której występują Piotr Fronczewski i Marcin Dorociński.

Wolę aktorów w kreacjach filmowych lub scenicznych. Nie trawię ich w kreacjach politycznych czy w reklamach trucizny. Ktoś, kto reklamuje alkohol, wykazuje się dużą niewiedzą, czym on jest, a jest trucizną. W dzisiejszym świecie trudno tę informację ukryć.

Niewiedzą można było się zasłaniać ewentualnie jeszcze pięć lat temu. Ale ten czas już minął. Teraz nie tylko specjaliści wiedzą, czym jest alkohol. A jest to legalny narkotyk i to sformułowanie już nie dziwi, a przynajmniej nie powinno.

Precyzyjnie określił pan czas, w którym nastąpił przełom w naszej wiedzy o alkoholu.

W 2018 roku upubliczniono badania dotyczące alkoholu. Zostały opublikowane w "The Lancet", a ich wyniki są jednoznaczne: nie ma bezpiecznej ilości alkoholu. Już jedno piwo czy lampka wina mogą wywołać mutację genetyczną. To informacja zwalająca z nóg. Operowaliśmy kiedyś taką formułką, że jest ilość alkoholu, którą możemy przyjąć w sposób bezpieczny.

Czyli mówienie o bezpiecznej dawce alkoholu było całkowicie nieuprawnione?

A czy trucizna w małej ilości przestaje być trucizną? Nie, bo nawet niewielka ilość może być dla organizmu szkodliwa. Ktoś, kto twierdzi inaczej, manipuluje i opowiada brednie.

Nigdy żadne medyczne struktury nie rekomendowały bezpiecznej ilości alkoholu. "Bezpieczna ilość" służyła wyłącznie do zmanipulowania ludzi. WHO odcięło się całkowicie od takich sformułowań. Alkohol jest kancerogenny. Na to nakładają się kolejne badania, mówiące o neurotoksyczności alkoholu - nawet w małych ilościach uszkadzana jest osłonka mielinowa w korze przedczołowej.

Publikacja w "The Lancet" była niczym naukowa bomba, która udowadnia to, co widać w przerażających statystykach.

A co w nich widać?

WHO podaje [dane za rok 2020 - przyp. red.], że z powodu konsumpcji alkoholu rocznie na świecie umiera trzy miliony osób. Tymczasem w wojnach ginie między 150-500 tys. Jeszcze niedawno truchleliśmy z powodu pandemii koronawirusa, która zabiła ok. 3,45 mln ludzi. Co zrobiliśmy? Zamknęliśmy świat. Tymczasem w przypadku zgonów spowodowanych alkoholem nie dzieje się nic. Rządy nie są zainteresowane, by cokolwiek z tym robić.

Robert Rutkowski
Robert Rutkowski© Archiwum prywatne

Z jakiego powodu?

Ponieważ na alkoholu oparte jest PKB wielu państw. Gdyby zrobiono cokolwiek, gospodarki mogłyby się zachybotać.

A jak to wygląda w Polsce?

Według opracowania, które na zlecenie Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych wykonała Szkoła Główna Handlowa, wynika, że do kasy państwa wpływa z akcyzy 13,4 mld złotych.

Zerknijmy na pośrednie i bezpośrednie społeczne koszty uzyskania tego przychodu. Bezpośrednie koszty to zgony z powodu picia alkoholu i choroby, a pośrednie to koszty związane z niewpłynięciem pieniędzy do budżetu państwa w związku z absencją związaną z konsumpcją alkoholu.

Okazuje się, że koszty to ponad 90 mld złotych. Wniosek jest zadziwiający, ale jasny - państwo wcale na tym nie zarabia, my na tym tracimy. Zarabiają za to - a użyję tego terminu bez wahania - "kartele alkoholowe".

Państwo wprowadziło ustawę, która przewiduje dodatkową opłatę za alkohol w butelkach do 300 ml. W niektórych sklepach błyskawicznie pojawiły się "małpki" o pojemności 350 ml.

Ustawa, o której pani mówi była tylko działaniem pozorowanym. Jest tylko po to, by przykryć fakt, że w rzeczywistości państwo w tym obszarze abdykowało. Patrząc na statystyki, trudno oprzeć się wrażeniu, że nikt w Polsce nie jest zainteresowany tym, by ludzie nie umierali z powodu picia alkoholu.

Niektórzy pamiętają, że w stanie wojennym z powodu smuty, która zapanowała w kraju, wódka była wszechobecna. Do tej pory uznaje się, że to był okres wielkiego rozpicia polskiego społeczeństwa.

A przecież w tamtym czasie pito 7,1 litra alkoholu na głowę statystycznego Polaka, a w roku 2020 było to aż 11,7 litra [analiza OECD - to odpowiada mniej więcej 2,4 butelkom wina lub 4,5 litrom piwa tygodniowo na osobę w wieku 15 lat i więcej - przyp. red.]. Osiągnęliśmy więc stan zbliżający się do granicy określonej przez WHO jako zagrożenie bytu narodowego.

Ludzie nie zdają sobie sprawy, że to jest wojna, a trup ściele się gęsto. Wszyscy dopłacamy do tego procederu. Zarabiają na tym ludzie, którzy są w stanie prowadzić dywagacje na temat tego, czy "małpka" powinna być taka, czy taka. A kogo to obchodzi? "Małpek" być nie powinno! Po prostu alkohol nie powinien być sprzedawany w tak małych objętościach. Czy widzi pani sprzedawanie pojedynczych papierosów? Nie, tego zabroniono.

Zaprzestanie reklamowania alkoholu coś by zmieniło?

Badania naukowe mówią jednoznacznie, że jest korelacja pomiędzy konsumpcją a reklamą.

Czyli zero tolerancji dla alkoholu?

W Polsce panuje przekonanie, że ktoś, kto jest przeciwnikiem picia, jest albo niepijącym alkoholikiem, albo jest chory. Osobiście nigdy nie miałem problemu z alkoholem ani napięcia do picia alkoholu. On mnie nigdy nie uwiódł, nie był dla mnie atrakcyjny. Jestem wolny od opresji alkoholowej. Od lat nie piję alkoholu, ale jestem fanem win bezalkoholowych i uważam, że to przyszłość.

Dlaczego?

Może to pomóc zmniejszeniu konsumpcji produktów alkoholowych.

W jaki sposób?

Mam pacjentów, którzy nie lubią alkoholu, ale go piją. Dlaczego? Bo w ich mniemaniu nie wypada odmówić, bo jest to niegrzeczne. Mówią mi: nie mogę na spotkaniu z prezesem się nie napić. Nie byłoby tego problemu, gdybyśmy mieli wino alkoholowe i bezalkoholowe. Wtedy zmniejszyłaby się presja. Honorujemy toast, nie udajemy, że wznosimy go herbatą albo pospiesznie szukamy soku. Szopka nam odpada.

Co powiedziałby pan tym, którzy mówią - piwo to nie alkohol?

Pracuję z ludźmi, którzy przychodzą często z obsesją alkoholową. O pomoc proszą mnie oni lub niekiedy błagają o nią ich bliscy. Mam doświadczenie praktyczne z takimi osobami. Niektórym będzie trudno w to uwierzyć, ale łatwiej odstawia się ciężkie alkohole niż piwo.

Ludzie, którzy piją po kilka lub kilkanaście piw dziennie, spożywają nie tylko alkohol, ale i lupulinę. To alkaloid, substancja pochodzenia roślinnego, która ma właściwości psychoaktywne. Z lupuliny robi się leki.

Mamy więc produkt, którego potencjał uzależniający jest silniejszy od innych alkoholi. Na tym polega cały obłęd z piwem - ono uzależnia mocniej.

Coraz częściej słyszy się o wysokofunkcjonujących alkoholikach. To osoby zajmujące wysokie stanowiska, które na co dzień nie zaniedbują obowiązków, a problem alkoholowy w nich tkwi.

Termin wysokofunkcjonujący alkoholicy to neologizm. Coś, co zamydla obraz. To łaskotanie ego, przeświadczenie, że jestem lepszym. Ten termin bardzo utrudnia wejście w proces zmian. Posługiwanie się nim jest usprawiedliwianiem samego siebie, że nie jest ze mną jeszcze tak źle. Tworzy się hierarchizacja.

Elvin Morton Jellinek stwierdził, że alkoholizm to każde spożycie alkoholu, wywołujące straty indywidualne, społeczne lub jedne i drugie.

Z tej jego definicji wynika jednoznacznie, że - nakładając obecne wyniki badań - każde picie alkoholu jest alkoholizmem. Nikt tego nie zaakceptuje, prawda?

Można uznać mnie za wariata, ale jestem przekonany, że przyjdzie czas, kiedy na imprezach nie będzie sytuacji, kiedy do osoby niepijącej przychodzi ktoś i pyta: coś się stało, że nie pijesz? Będzie odwrotnie: osoby niepijące będą podchodziły do pijących i pytały: coś się stało, że pijesz?

Można stwierdzić, że pijący dokonują powolnego samobójstwa?

Zjawisko samookaleczania łączę z piciem alkoholu. Dlaczego młodzi się samookaleczają? Ponieważ naruszenie tkanki ciała uruchamia produkcję endorfin - neurohormonów odpowiedzialnych za działanie przeciwbólowe. Endorfiny, które się wtedy wydzielają, są w składzie chemicznym bardzo podobne do opiatów. Mózg zalewa nimi całe ciało. Konsekwencje nie mają znaczenia. Kiedy boli rzeczywistość, młody człowiek jest w stanie oszpecić się, byleby nie czuć tego bólu.

Co to ma wspólnego z piciem alkoholu?

Etanol łaskocze neuroprzekaźniki GABA i glutaminian obecny w mózgu. Te neurohormony odpowiedzialne są za zmniejszenie pracy mózgu, on wiotczeje, przestaje pracować. Następuje stan rozluźnienia. Niestety tylko przez dwie godziny. Trzeba więc znów się napić, by podtrzymać ten stan.

Najgorszy moment jest wtedy, gdy etanol zamienia się w aldehyd kwasu octowego. Wywołuje on negatywne konsekwencje - jest odpowiedzialny za kancerogenność itd. Cały problem polega na tym, że wydaje nam się, że jesteśmy trzeźwi następnego dnia, bo nie mamy w sobie alkoholu.

A nie jesteśmy?

Alkoholu w sobie nie mamy, ale trzeźwi nie jesteśmy. Dla przykładu - boję się polityków, którym wydaje się, że nie są osobami uzależnionymi. Piją sobie dwa razy w tygodniu, by otępić mózg. Sześć tygodni trwa uszkadzanie mózgu, drugie tyle trwa powrót do stanu "przed". Nagle się więc okazuje, że ci ludzie nie są w stanie się zregenerować. Pada mit bezpiecznego picia raz w tygodniu. To gruby problem.

Polscy naukowcy przeprowadzili badania, w których stwierdzili, że człowiek na poziomie metabolizmu nie ma już w sobie alkoholu, może prowadzić pojazd mechaniczny, ale nadal jest otępiały na poziomie percepcji.

Po polskich drogach jeżdżą non stop zombie. Ludzie, którzy nie są trzeźwi. Cała konstrukcja promili jest do schowania w buty. Mając tę wiedzę, boję się chodzić po ulicy, bo z punktu widzenia neurobiologii to są ludzie, kolokwialnie mówiąc, nawaleni.

Dlaczego więc ludzie piją alkohol?

Mogą to robić z dwóch powodów: głupoty, bo nie wiedzą, czym jest alkohol lub z powodu uzależnienia. Jeśli ktoś wie, co powoduje alkohol, a mimo to się na niego decyduje, można porównać go do piętnastolatka, który się samookalecza.

Przy okazji imprez sportowych widzimy wszechobecne piwo, na stadionach pełno jest pijanych kibiców. Jak w ogóle można połączyć alkohol i sport?

Jedno słowo to definiuje - makiawelizm. To diabelskie połączenie. Ktoś, kto to zrobił, jest mistrzem świata, który będzie się smażył w piekle. To połączenie, które jest niewyobrażalne. Sport jest wykorzystywany przez kartele alkoholowe. Nie ma korelacji między sportem a konsumpcją substancji szkodzących zdrowiu. To, że to zrobiono, pokazuje, jak potworna jest ta mafijna konstrukcja. Nic z tym nie robimy. Mamy korumpowany sport, który się sprzedał.

Odbiorcami imprez sportowych są całe rodziny. Tymczasem mecze reprezentacji Polski na Stadionie Narodowym to jedna wielka oberża. Walają się tam setki pustych plastikowych kubków po piwie, są całe stanowiska do dystrybucji tego alkoholu. Tabuny nawalonych meneli - jak określił to jeden z moich pacjentów - snują się stadionie, a między nimi przechodzą rodziny z dziećmi.

Właśnie światło dzienne ujrzał skandal w reprezentacji Polski U-15. Na turnieju towarzyskim na Węgrzech młodzi piłkarze znaleźli w swoich skrzyniach ze sprzętem czteropaki piwa.

Wchodzimy w aspekt prawny, kryminalny wręcz. Rozpijanie nieletnich jest karalne. Przypomnę, że jesienią zeszłego roku dwóch szesnastoletnich piłkarzy zostało karnie usuniętych za picie na klubowym obozie. Od moich pacjentów, słyszę, co się dzieje na takich obozach. Chlanie kadry trenerskiej z zawodnikami jest na porządku dziennym. Czas z tym skończyć, to dramatyczna sytuacja. Zaprzestańmy kłamstw na temat alkoholu.

Osobiście za skandaliczne uważam, że kapitan polskiej drużyny narodowej w piłce nożnej, prowadzi w Warszawie knajpę, w której na ścianie wiszą akcesoria sportowe, a sprzedaje się w niej alkohol.

"Ludzie zmienili miłość do życia w miłość do wódki" - rapował kiedyś Pezet. Mówi się, że Polacy mają picie alkoholu we krwi, że jest to zakorzenione w naszej kulturze. Pan sam roztoczył ponury obraz. Czy w tej sytuacji jest w ogóle szansa na zmianę?

Wierzę w zmianę i instynkt samozachowawczy ludzi. W Europie mamy precedens - francuski NGO-s Association Addictions France wygrał sprawę z właścicielem Facebooka i Instagrama o usunięcie wpisów reklamujących alkohol przez celebrytów. Musi się zacząć zatrzymanie reklamy alkoholu w internecie, gdzie jest tak wielu młodych ludzi.

Mocno wierzę w wyrok skazujący w sprawie Janusza P. i Kuby W.

Musi zniknąć reklama alkoholu w przestrzeni publicznej. Najważniejsze: alkohol nie jest produktem spożywczym. Jeśli chcemy go dystrybuować, nie powinno być ściany alkoholu w sklepach. Niech będzie sprzedawany, ale jak papierosy czy pisma dla dorosłych. Na alkoholowych produktach muszą pojawić się napisy o rakotwórczości i szkodliwości. Ponadto musi nastąpić ucywilizowanie jego dystrybucji. Nie może być dostępny 24 godziny - to nie jest towar pierwszej potrzeby.

Te warunki gwarantują, że zmniejszy się konsumpcja i ilość ludzi cierpiących. Powinny zniknąć też "małpki".

Zaryzykuję stwierdzenie, że w Polsce nie ma ani jednej rodziny, w której ktoś nie doświadczyłby bólu i cierpienia związanego z piciem alkoholu. Chcesz kupować? Wstydź się, że to robisz. Coraz więcej młodych chwali się tym, że nie pije. Rewolucja się już zaczęła.

Żaneta Gotowalska, dziennikarka Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP magazyn
robert rutkowskialkoholizmalkohol
Komentarze (2168)