Katarzyna: "Alkoholizm to choroba samotności i oddzielenia. Alkoholik jest jak za szybą" (zdjęcie ilustracyjne)© Unsplash.com | Milada Vigerova

"Problemem alkoholika wcale nie jest nadmierne picie"

Na imprezie urywał się jej film. Nazajutrz dzwoniła, sprawdzając, czy nie zrobiła czegoś strasznego. Przeważnie słyszała: "Tak". Zmieniła taktykę. Wydzwaniała tylko do tych, którzy, bagatelizując jej nadmierne picie, mówili: "Bo ty się tak świetnie bawisz! Bo ty jesteś taka szalona!". To brzmiało lepiej niż: "Dobierałaś się do mojego chłopaka i nie chcę cię znać". - A wiesz, kiedy zauważyłam, że nie kontroluję swojego życia? Kiedy już nie piłam. 10 lat abstynencji - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Katarzyna, członkini Anonimowych Alkoholików.

Joanna Berendt-Zych: Pamiętasz, kim chciałaś zostać, gdy byłaś młodsza?

Katarzyna, uzależniona od alkoholu, członkini wspólnoty Anonimowych Alkoholików (AA) od 20 lat: Miałam w głowie kadr z filmu, który dziś mnie rozśmiesza, ale wtedy wydawał mi się bardzo atrakcyjny. Wychowałam się w czasach czarno-białej telewizji, więc on też jest w tej tonacji: jestem ubrana na czarno, mam tlenione włosy - takie zresztą faktycznie miałam - czarne kreski na powiekach i snuję się z papierosem i lampką koniaku albo brandy…

Koniak albo brandy brzmią bardzo dystyngowanie.

Byle czego nie piłam! No, chyba że akurat niczego lepszego nie było (śmiech).

A więc tak się snujesz i co dalej?

I się tak snuję, snuje się dym tytoniowy, snuje się bardzo stylowa muzyka jazzowa w tle… I to jest to. Już wiesz, kim miałam być? (śmiech) Dopiero wiele lat później zdałam sobie sprawę, że przecież to jest tylko jeden kadr - a gdzie kolejne ujęcia?

Na tym kadrze jest przede wszystkim kobieta tajemnicza, pożądana, wyrafinowana…

I mądra! Wszyscy widzą, że jestem piękna i seksowna, ale to, czego nie widzą, choć podejrzewają, to to, że stoi za tym jeszcze gigantyczny intelekt! Całe dzieciństwo uciekałam w książki, tysiące książek, i to mógł być efekt…

Nie miałam na siebie konkretnego pomysłu i to chyba wywoływało we mnie paraliżujący strach. Ten lęk nałożył się na moje inne problemy, i gdy po studiach nadszedł czas konfrontacji fantazji z rzeczywistością, wylądowałam u psychologa w kryzysie.

Czy ta wizyta była jakoś związana z twoim piciem?

Nie. I do tamtej wizyty nie przyszło mi do głowy, że mogę być uzależniona. Choć wiedziałam, że piję w sposób nienormalny, że to, co się ze mną dzieje po alkoholu, jest nienormalne. To były rzeczy, o których bym nikomu nie powiedziała…

Co znaczy "nienormalne"?

Urywał mi się film, następnego dnia nie pamiętałam, co się działo na imprezie - albo to, co pamiętałam, było zbyt wstydliwe, żeby to unieść.

Zdarzało mi się wykonywać telefony-sondy, by dowiedzieć się, co się działo poprzedniego wieczoru, czy czegoś nie nawywijałam. Myślę, że będzie to bliskie każdej uzależnionej osobie, której na sercu leży własny wizerunek, a ja byłam na tym punkcie bardzo czuła.

"I się tak snuję, snuje się dym tytoniowy, snuje się bardzo stylowa muzyka jazzowa w tle… A gdzie kolejne ujęcia?" (zdjęcie ilustracyjne)
"I się tak snuję, snuje się dym tytoniowy, snuje się bardzo stylowa muzyka jazzowa w tle… A gdzie kolejne ujęcia?" (zdjęcie ilustracyjne)© Pexels | Bianca Salgado

I co słyszałaś podczas tych sond telefonicznych?

Dzwoniłam i pytałam ogólnie: jak tam? Żeby sprawdzić, czy nie zdarzyło się coś strasznego. Zwykle coś się działo albo dziś tak to pamiętam. Z czasem zaprzestałam sond albo dzwoniłam tylko do osób, o których wiedziałam, że zbagatelizują problem: "Bo ty się tak świetnie bawisz! Bo ty jesteś taka szalona!".

To brzmiało lepiej niż: "Rozwaliłaś mi regał z książkami", "Przewróciłaś się na ulicy" czy "Dobierałaś się do mojego chłopaka i nie chcę cię znać".

Czasem myślę, jak to dobrze, że piłam w czasach, gdy nie było telefonów komórkowych – miałam mniej okazji do wydzwaniania do ludzi na bani, a następnego ranka przeglądania z lękiem listy połączeń i zastanawiania się, co im wygadywałam.

Bo teraz klasyką są historie porannych horrorów, gdy widzisz połączenia z poprzedniego wieczoru, a wśród nich są twoi byli faceci albo matka, z którą nie rozmawiasz. Przynajmniej to mnie ominęło.

Ominęło cię też uwiecznianie swoich wybryków telefonem komórkowym, nie mówiąc już o uzewnętrznianiu się w mediach społecznościowych pod wpływem!

Zdarza się, że ludzie zaczynają coś ze sobą robić, trafiają do psychologa lub do AA po tym, jak dzieci nagrały pijaną mamusię albo pijanego tatusia, a potem im to pokazały. To jest gruba rzecz zobaczyć siebie w takim stanie.

Pamiętam swoje zdjęcia z jednej zabawy sylwestrowej z mężem. Mam wspomnienia tylko z jej początków, o północy już mnie nie było. Nie mogłam patrzeć na te zdjęcia, musiałam się z nich wyciąć.

Jak długo nie pijesz?

Ponad 20 lat. Byłam tuż po fajnych studiach, które podbijały mi bębenek w mechanizmie bycia kimś. Miałam spore aspiracje napędzane niskim poczuciem wartości i lękiem, i dzięki tym studiom miałam poczucie prawie przynależności do grupy ludzi lepszych.

To inne, artystyczne życie miało stać przede mną otworem, miało sprawić, że poczuję się lepiej. Ale w środku wiedziałam, że to ściema, bo ja taka fajna nie jestem.

Dlaczego akurat wtedy postanowiłaś przestać pić?

Nie postanowiłam! Musiałam. Moje życie było bardzo zabałaganione.

Jak zabałaganione może być życie młodej dziewczyny, która dopiero wchodzi w dorosłość?

Ależ może być bardzo! Po pierwsze byłam młodocianą matką. Miałam dziecko, męża i rodzinę. Prowadziłam podwójne życie. Z jednej strony życie studentki, z drugiej - matki i żony.

Chociaż myślę, że dorosła musiałam stać się dużo wcześniej. Pochodzę z rodziny z problemem alkoholowym. Ta tematyka rodzin alkoholowych i ról, w które wchodzą ich członkowie, jest bardzo dobrze opisana.

Ja jako najstarsza córka byłam dzieckiem-bohaterem. Ojciec całe życie próbował ogarnąć swoje picie, matka próbowała ogarnąć ojca, ja próbowałam ogarnąć całą resztę.

To chyba wręcz podręcznikowa historia z dziećmi alkoholików.

Kiedyś usłyszałam, dlaczego dzieci alkoholików same zaczynają pić i się uzależniają. Bo kiedy jesteś na bani, nie musisz wypełniać obowiązków i się spinać.

Kiedy ty zaczęłaś pić?

Miałam 13 albo 14 lat. Najpierw były pojedyncze razy z koleżankami albo kolegami po szkole. Już te pierwsze kontakty z alkoholem były dziwne, związane z jakimś występkiem. A częściej zaczęłam pić pod koniec liceum i na studiach. Z towarzystwem mojego męża, sporo starszym ode mnie - tak jak i on.

Według badań – które śledziłam, bo mnie ta tematyka jakoś dziwnie interesowała, co samo w sobie było sygnałem, że w tym obszarze życia jest coś nie tak - na studiach, w tym wczesnym dorosłym życiu, pije się najwięcej.

Tylko taki styl średnio do mnie przystawał. Zawsze byłam wzorową uczennicą. Wiadomo, dziecko-bohater. Gdy urodziłam w wieku 18 lat, postanowiłam, że będę też wzorową matką. I na początku się udawało, ale potem było już za trudno.

Przeskoczyłaś z rzeczywistości, w której wydawało ci się, że musisz ogarniać - jako dziecko nie miałaś takiego obowiązku - do rzeczywistości, w której faktycznie musiałaś ogarniać, bo sama miałaś dziecko.

To nie do końca prawda, że jako dziecko nie musiałam ogarniać.

Dostałam konkretne wytyczne od mamy, co w zasadzie się odbyło jakoś tak po cichu, nie wprost, jak to w rodzinach alkoholowych: obudzić siostry, ubrać, zaprowadzić do żłobka i przedszkola, posprzątać, ugotować obiad, pozmywać, odebrać dziewczynki, nakarmić, a potem odrobić lekcje i mieć same piątki, by nie sprawiać kłopotu.

Ta ostatnia to już moja wewnętrzna wytyczna. Ale trudno mieć same piątki, jak w domu są awantury.

Potem miałam nagle swoje dziecko i swój dom. Oczywiście to nie tak, że rzuciłam dziecko i poszłam w długą. Lawirowałam między poczuciem odpowiedzialności a potrzebą złapania oddechu.

"Przecież ja miałam być kimś! A tu nagle się okazuje, że nie, Kasiu, nie będziesz kimś, bo jesteś nikim, to prawda, co o sobie myślisz" (zdjęcie ilustracyjne)
"Przecież ja miałam być kimś! A tu nagle się okazuje, że nie, Kasiu, nie będziesz kimś, bo jesteś nikim, to prawda, co o sobie myślisz" (zdjęcie ilustracyjne)© Unsplash.com | Edwin Andrade

Targał mną bezustanny konflikt, ilekroć zawodziłam. Z jednej strony czułam, że muszę wszystko unieść, a z drugiej miałam poczucie: Boże, gdzie ja się znalazłam! Jakie to niesprawiedliwe!

W końcu zaliczyłam coś, co dziś pewnie byłoby zdiagnozowane jako epizod depresyjny. Nie miałam na nic siły, zwlekałam się z łóżka tylko po to, by odebrać dziecko z przedszkola.

By się ratować, zmieniłam studia, choć nie była to żadna przemyślana decyzja. Tak trafiłam w nowe towarzystwo. Oddalałam się coraz bardziej od męża i rodziny, zaczęłam więcej i częściej pić, wychodzić z domu. A wtedy zaczęły mi się przydarzać niezbyt chlubne przygody.

O czym mówisz? Wygłupieniu się na imprezie, zrobieniu awantury?

Powiedzeniu czegoś głupiego, kłamstwach, ukradzeniu komuś szalika. To rzeczy, które może jeszcze nie są z tych najgorszych, ale u mnie już wychodziły poza granicę wartości. A potem było gorzej: zawodzenie coraz mocniej, robienie scen, zdrady, pakowanie się w niebezpieczne sytuacje, prowokowanie ich.

Pojawia się w końcu pytanie: jak długo jesteś w stanie żyć z poczuciem, że nawalasz? Żeby znieść to rozdarcie, to nieprzystawanie własnych zachowań do wartości, musisz zmienić swoje wartości. Bo nie jesteś w stanie zmienić zachowania, po alkoholu nie kontrolujesz tego, jak się zachowujesz.

To co robisz?

Szukasz wymówek, pretekstów, winy u innych. Oczywiście nie jesteś w stanie w pełni przejść z pozycji: "To ja jestem najgorsza i wszystkiemu winna" do "To ich wina". To ciągłe lawirowanie między skrajnościami doprowadza do szaleństwa.

Znowu ta dychotomia, która wcześniej wyrażała się w - jak się później dowiedziałam - charakterystycznych dla choroby alkoholowej skrajnościach w widzeniu siebie: geniusz albo nikt, zero. Nie wiesz, co jest prawdą.

W AA mówi się, że alkoholik to nie tylko osoba, która nie jest w stanie kontrolować tego, ile, kiedy, co i z kim wypije, ale też ktoś, kto nie jest w stanie kontrolować swojego życia.

I co to oznacza?

Większość osób myśli, że jak mają rodziny, dom, samochód, pracę, może nawet zarządzają w tej pracy, to kontrolują swoje życie. No nie. To, że podejmuję decyzje - i te decyzje nawet czasem są trafne - to że jakoś radzę sobie w życiu, nie jest tożsame z tym, że radzę sobie z życiem.

To po czym to poznać?

Kiedyś usłyszałam taką definicję uzależnienia: mimo że wiem, iż używanie danej substancji przynosi mi szkody, używam dalej. U mnie nie szwankował jeden obszar. Całe moje życie się rozłaziło. A najbardziej dojmujący był kompletny brak sensu i celu.

Kiedy zauważyłaś, że nie kontrolujesz swojego życia?

Kiedy już nie piłam! 10 lat abstynencji - tyle trwało, zanim dotarło do mnie, że moje starania nie mają znaczenia, bo mimo że nie piję - nic właściwie się nie zmienia. Dopiero wtedy usłyszałam i pojęłam, że problemem alkoholika nie jest nadmierne picie alkoholu!

Zanim naprawdę wytrzeźwiałam i moje życie osiągnęło satysfakcjonujący, a nawet bardziej niż satysfakcjonujący poziom, minęło bardzo, bardzo trudne 10 lat. W ciągu tego czasu próbowałam wielu rzeczy, zmieniałam pracę, zrobiłam dodatkowe studia, a potem następne, kupiłam mieszkanie, samochód, miałam różne przyjaźnie, ale dalej to nie było to, czego chciałam, co dałoby mi wreszcie ukojenie.

Znacznie później dowiedziałam się, że ten wieczny niepokój, rozedrganie, rozdrażnienie, nieprzystawalność to cechy nieleczonego alkoholizmu. Albo inaczej – cechy suchego alkoholika. Takiego kogoś, kto odstawił substancję, ale nie bardzo wie, co ma zrobić albo nie bardzo chce zmienić cokolwiek w swoim życiu.

Co poza alkoholem było takim namacalnym dowodem na to, że nie kontrolujesz swojego życia?

Byłam w małżeństwie, które nie z winy męża - i myślę, że też nie do końca z mojej, bo byłam prawie dzieckiem, kiedy to wszystko się zaczęło - było nieudane. Normalni ludzie mówią: OK, jak nam się nie układa, nie umiemy tego naprawić, to rozstańmy się, bo się ranimy. A ja tego nie potrafiłam. Uciekałam, unikałam sytuacji małżeńskich, jednocześnie z niego nie wychodząc.

I umówmy się, nie robiłam tego dla dobra dziecka. Choć było bardzo małe, to swoje niezadowolenie jasno nam komunikowało. Mówiło: "Nie chcę być w tym domu, nie chcę, żebyś była moją matką!".

Usłyszałaś coś takiego od swojego dziecka?

To jakby dostać w twarz, co? Jeszcze gorzej się zrobiło, gdy skończyłam studia i zaczęłam szukać pracy… Pierwszy raz w życiu trafiłam do psychologa. Usłyszałam, że jestem alkoholiczką i powinnam przestać pić. I jako wzorowa uczennica, dziecko-bohater, postanowiłam, że nie będę piła.

Przyjęłaś diagnozę i już?

Ratowała mnie myśl, że to wina rodziców. Łatwiej być ofiarą niż sprawcą. A ja bardzo czułam się sprawcą i bardzo chciałam przestać się tak czuć. Usłyszałam, że jeżeli przestanę pić, to przestanę cierpieć. A cierpiałam wtedy tak bardzo, że byłam gotowa zrobić wszystko.

"Kim ja będę, gdy powiem, jak naciągałam w barach facetów na drinki, potem ich przelatywałam, a rano zostawiałam bez słowa?" (zdjęcie ilustracyjne)
"Kim ja będę, gdy powiem, jak naciągałam w barach facetów na drinki, potem ich przelatywałam, a rano zostawiałam bez słowa?" (zdjęcie ilustracyjne)© Pexels | Julio Motta

Ale dopiero co byłaś tą snującą się w oparach dymu muzą! Dziwię się, że tak łatwo ci przyszło zaakceptowanie łatki alkoholiczki.

Nie przyszło! To był dla mnie dramat. Przecież ja miałam być kimś! A tu nagle się okazuje, że nie, Kasiu, nie będziesz kimś, bo jesteś nikim, to prawda, co o sobie myślisz.

I nie chodzi o to, że alkohol był mi jakoś dramatycznie potrzebny – prawdę mówiąc, byłam kompletnie nieświadoma tego, co alkohol dla mnie robi. Ja, jak zapewne większość alkoholików, nie byłam sobie w stanie wyobrazić świata bez alkoholu.

Przecież wszyscy piją! To znaczy, wszyscy ciekawi, warci zachodu. Nie piją nudni, ale kto by chciał się z takimi zadawać? Chyba z tego wynikała moja rozpacz – że wraz z diagnozą zatrzasnęły się przede mną drzwi do lepszego świata.

Wróciłam do tego psychologa jeszcze kilka razy, ale nic mi to nie dawało i wreszcie zapytałam, czy gdzieś jeszcze mogę szukać pomocy. Poszłam do państwowego ośrodka terapeutycznego dla uzależnionych. Wtedy było tak, że aby dostać się na terapię, trzeba było pójść na kilka mityngów AA. Gdyby nie to, pewnie bym tam sama nie trafiła.

Pamiętasz swój pierwszy mityng?

Pamiętam maskowane przerażenie i to, jak bardzo nie chciałam tam być. Pamiętaj, kim byłam: dziewczyną po fajnych studiach, w fajnych ciuchach, w ogóle fajną, z papierosem i dopiero co odstawioną lampką brandy, ale jazz cały czas się snuł! (śmiech)

I oto ja, ta superdziewczyna, przychodzę do salki, w której siedzą starsi panowie we wzorzystych swetrach pijący kawę plujkę. Co ja tu robię?!

Ale tam była taka atmosfera, że pierwszy raz w życiu poczułam, że znalazłam się w miejscu, z którego nikt mnie nie wyprosi. A znałam to uczucie niepewności, lęku, bo zdarzało mi się być wypraszaną.

Co na tym mityngu usłyszałaś?

Opowieści ludzi, których nie znałam, a którzy mówili o doświadczeniach bardzo podobnych do moich. Nawet tacy panowie, których przeżycia siłą rzeczy różniły się od moich - bo nigdy nie wylądowałam w izbie wytrzeźwień, nie byłam na komisariacie, w więzieniu, nie piłam denaturatu - mówili o stanach emocjonalnych, które i mi się przydarzały.

W końcu mogłam pomyśleć: "Aha, nie jestem jedyna. Jednak nie jestem kosmitką". Dalej oni opowiadali, że poradzili sobie z tymi rzeczami, o których ja myślałam jak o dożywotnim wyroku. Czyli i dla mnie była nadzieja, może i mi się uda.

Co dają Anonimowi Alkoholicy?

Nie bez powodu AA nazywa się, może dość pompatycznie, wspólnotą. A siłą wspólnoty jest to, że stajesz się częścią czegoś większego niż ty sama, jesteś dla kogoś ważna. I że w tej nienormalności masz wsparcie, możesz do kogoś zadzwonić, spotkać się.

I chyba te rozmowy są najważniejsze, bo alkoholizm to choroba samotności i oddzielenia. Alkoholik jest jak za szybą. Na spotkaniach AA często można usłyszeć zdanie: "Od samego dzieciństwa czułem się jakiś inny" albo "Nawet w towarzystwie byłam samotna". To nasz refren.

Alkohol to plaster na tę lukę?

O tak! Przy czym często ludzie mogą nie sprawiać wrażenia samotnych. Ja po alkoholu byłam duszą towarzystwa, kiedy wchodziłam do knajpy, zamieniałam się w carycę lokalu. Taka gra, bo faktycznie, żeby nie bać się wejść do knajpy, musiałam się wcześniej napić. To jest dopiero szaleństwo!

I to kolejna nieodłączna część choroby, do której chory często się nie przyznaje nawet przed sobą. Ja się na pewno do tego nie przyznawałam, gardziłam tchórzostwem. Jak więc mogłam przyznać, że się boję?

Im dłużej byłam w AA, tym lepiej rozumiałam, że wiele moich stanów było po prostu częścią choroby alkoholowej. W końcu dowiedziałam się czegoś, czego w ogóle nie pamiętałam z terapii, mianowicie że problemem alkoholika nie jest alkohol.

I to było objawienie. Bo tyle lat przeżyłam w poczuciu frustracji, że cholera, przecież już złożyłam w ofierze tę substancję, przecież tak się staram, a dalej nie jest OK. Jak to możliwe?!

Bo problemem jest to, co ta substancja miała przykrywać.

Alkoholik traktuje alkohol jak lekarstwo na swoje braki, choć często nie jest ich świadomy. No więc odstawiłam lekarstwo, niczym go nie zastąpiłam i zostałam z chorobą sama.

To, co robiłam, a uczciwie robiłam sporo, było niewystarczające, a przede wszystkim, nie było tym, co należało zrobić. Ale tego nie wiedziałam. Dziś na mityngach - choć nie wszystkich, bo też bywają bardzo różne i trzeba to powiedzieć - mówi się na szczęście więcej o rozwiązaniu, czyli Programie Dwunastu Kroków.

Możesz usłyszeć, że nie wystarczy odstawić alkohol, ale musisz też dokonać zmian w sobie. Nie w innych, ale właśnie w sobie. I że musisz wykonać konkretne działanie. Nie wystarczy tylko myśleć, rozważać i planować. To niczego nie zmieni.

Czym jest ten Program?

To bardzo konkretne zadania, które prowadzą do zmiany myślenia i przekonań. To spojrzenie w głąb siebie, przeanalizowanie, co było dobre a co złe. To praca nad tymi cechami i zachowaniami, które budzą zastrzeżenia.

Dalej to coś, co nazywamy posprzątaniem domu, czyli wyczyszczeniem tych sytuacji, relacji, które są ryzykowne, krzywdzące. Potem trzeba naprawić krzywdy, które wyrządziliśmy innym ludziom – na tyle, jak bardzo to możliwe.

Co to znaczy?

Nie zwrócę mojemu dziecku dzieciństwa, ale mogę z nim porozmawiać, wziąć odpowiedzialność za to, co zrobiłam. To coś, co rodzice rzadko robią, bo to rzekomo burzy autorytet. Jaki autorytet może mieć alkoholik? Błagam! Często nie stać nas nawet na powiedzenie dziecku, że moje picie to nigdy nie była jego wina.

W ramach Programu potrzebne są jeszcze trzy rzeczy - badanie siebie na bieżąco i znalezienie odniesienia do absolutu. A ostatnia rzecz to wynik połączenia różnych nurtów filozoficznych, religijnych i jest taką mieszanką, która w moim odczuciu działa świetnie.

"Nie zwrócę mojemu dziecku dzieciństwa, ale mogę z nim porozmawiać, wziąć odpowiedzialność za to, co zrobiłam. To coś, co rodzice rzadko robią, bo to rzekomo burzy autorytet. Jaki autorytet może mieć alkoholik? Błagam!" (zdjęcie ilustracyjne)
"Nie zwrócę mojemu dziecku dzieciństwa, ale mogę z nim porozmawiać, wziąć odpowiedzialność za to, co zrobiłam. To coś, co rodzice rzadko robią, bo to rzekomo burzy autorytet. Jaki autorytet może mieć alkoholik? Błagam!" (zdjęcie ilustracyjne)© Unsplash.com | Kristina Tripkovic

To robienie czegoś dla innych. W naszym przypadku najlepiej sprawdza się praca na rzecz innych uzależnionych od alkoholu. Mamy w tym obszarze doświadczenie i swój przykład: taka byłam, taka jestem, tak sobie poradziłam i tak sobie radzę dalej.

Dość problematyczna wydaje się ta kwestia absolutu, o którym mówisz. A co jeśli ktoś jest niewierzący?

Tak, to jest najbardziej… powiedzmy… kontrowersyjna kwestia, przez którą często nazywani jesteśmy sektą czy przybudówką Kościoła. I mnie to w ogóle nie dziwi.

A jak ty na to odpowiadasz?

Wiesz, członkowie AA mają dużo wolności. Gdy mówimy o Bogu, zawsze dopowiadamy: "jakkolwiek go pojmujemy". To oznacza każdą siłę większą niż ty sama, którą jesteś w stanie przyjąć, którą sobie wymyślisz, która będzie dla ciebie działać. I to powoduje, że to jest rozwiązanie dla wszystkich. Alkoholikom brakuje takiej właśnie siły, a nie religii.

Ja sama siebie za kołnierz z dołu nie wyciągnę. Nie ma takiej możliwości. Dlatego potrzebuję odniesienia do czegoś większego. To może być grupa AA, mój sponsor, to może być terapeuta, bo nie wszyscy muszą być we Wspólnocie.

A kim jest sponsor, o którym mówisz?

To nie jest ktoś od kasy. To po prostu alkoholik, który sam wytrzeźwiał, zrobił Program i potrafi przeprowadzić przez niego inną osobę. Ja miałam niezwykłe szczęście trafić na naprawdę sensownego sponsora.

Praca, którą pod jego okiem wykonałam, kompletnie zmieniła moje życie. Dziś porównuję sponsora do przewodnika na szlaku turystycznym. Zna szlak, zna pułapki na drodze, wie, jak je ominąć, jaki ekwipunek jest potrzebny i ile czasu zajmie wyprawa.

Ty też jesteś taką sponsorką.

Tak. Kiedyś nie miałam pojęcia, że będę umiała się cieszyć z cudzego szczęścia. W czasach, kiedy mnie było źle, gdy spotykałam kogoś szczęśliwego, patrzyłam na niego jak na złodzieja.

Wydawało mi się, że na świecie jest skończona ilość powodzenia i dobrostanu. Jeżeli ktoś odnosił sukces, dla mnie zostawało go mniej. Dziś wierzę, że dobrostan nie tylko jest nieograniczony, ale jeszcze można się nim dzielić i on przyrasta.

Pomagasz innym alkoholiczkom uporządkować życie. A jak z tym jest u ciebie? Mówiłaś o rozmowie z dzieckiem, które skrzywdziłaś. Przeprowadziłaś ją?

Tak. Już nie było takim dzieckiem, tylko młodym dorosłym.

Jak przebiega taka rozmowa?

Mogę ci powiedzieć, jak przebiegła u mnie. Moje dziecko latami twierdziło, że nie pamięta mnie pijanej i w ogóle nie chce o tym rozmawiać. Ja powiem tak: nie jest możliwe, żeby nie pamiętało.

Czasem słyszę od innych dziewczyn na mityngach: "Piłam tylko, kiedy dziecko spało" albo "Nie piłam nigdy przy dziecku". To bez znaczenia, bo nawet małe dzieci wyczuwają, że coś jest nie tak. To samooszukiwanie się.

Ja imprezowałam dużo, nie raz zabierałam ze sobą dziecko i byłam dla niego nieprzyjemna, ono było świadkiem niefajnych rzeczy… Widziało dużo - tak samo, jak ja widziałam to, co robili moi rodzice - ale jako dziecko w ogóle nie chciało o tym rozmawiać.

A kiedy było już tym młodym dorosłym?

Też nie było szału. Ale udało nam się porozmawiać. I w trakcie tej rozmowy dotarło do mnie, co było być może największą krzywdą, i wbrew pozorom nie z czasów, gdy piłam.

Najgorsze było to, że nie zapewniłam mojemu dziecku poczucia bezpieczeństwa. Nigdy nie miało pewności, w jakim będę nastroju, tak byłam labilna. Albo euforyczna i pełna pomysłów, jak urozmaicić mu życie, albo obrażona, że nie chce z tych ofert korzystać, wściekła na życie czy kompletnie zdołowana.

Zdanie sobie z tego sprawy było porażające. A gdy o tym mówiłam, przestało powtarzać: "Dobra, mama, skończ już". Po prostu przytaknęło: "Tak właśnie było".

Nie ma większej presji w naszym społeczeństwie, niż być dobrą matką. Nie podołać tej presji rodzi przeogromne napięcie, poczucie winy i wstydu.

Często stykam się z pytaniem: "Jak zmusić alkoholika do tego, aby przestał pić?".

Po pierwsze, chyba nie ma szansy, żeby zmusić, ale… można pozwolić mu ponosić konsekwencje, nie przymykać oczu na błędy. Dla matki-alkoholiczki taką konsekwencją może być strata dziecka.

Kiedyś sądziłam, że odebranie kobiecie dziecka zmotywuje ją tak, że przestanie pić. Już tak nie myślę. Owszem, część kobiet, która tego doświadczy, zawalczy, przestanie pić. Ale druga część powie, że musi walczyć o dziecko, ale nie będzie w stanie przestać pić. Odebranie dziecka stanie się za to kolejnym pretekstem do picia.

Jako młodej matce gdzieś z tyłu głowy mi się kołacze, że nigdy bym do czegoś takiego nie dopuściła. Ale wiem też, że łatwo się to ocenia z boku.

Owszem, łatwo się ocenia. Bo to niekoniecznie musi oznaczać, że ta kobieta jest zła i zdemoralizowana, ona po prostu jest bezsilna wobec alkoholu.

Mówi się, że alkoholik przestaje pić, kiedy osiąga dno, ale to dno dla każdego jest zupełnie gdzie indziej. O dziwo, odebranie dziecka kobiecie wcale nie musi być jej dnem.

Wydaje się, że upadek kobiety postrzegany jest jako coś dużo bardziej perwersyjnego niż upadek mężczyzny.

Nawet w AA panują podwójne standardy. I to też jest ciekawe… Ja w AA widzę taki mikrokosmos społeczny, soczewkę. Jeżeli koleżka na mityngu opowiada, jak przelatywał kolejne panny, nikogo to nie szokuje.

Ale kim ja będę, gdy powiem, jak naciągałam w barach facetów na drinki, potem ich przelatywałam, a rano zostawiałam bez słowa? Albo jak nie miałam rano siły, żeby dać dziecku jeść? Matka, która głodzi dziecko!?! Ale ojciec, który leży na wycieraczce, to już jakoś mniej kontrowersyjnie brzmi, co?

Czy ludzie obecni w twoim życiu wiedzą, że jesteś uzależniona?

Najważniejsi wiedzą. Ale nowym osobom niekoniecznie mówię. Niedawno zaczęłam nową pracę, tam nikt nie wie. Nie ma potrzeby. Być może bym się zastanowiła, gdyby był ktoś, kto sam ma problem z alkoholem, mogłabym z nim porozmawiać.

Ale nawet gdy dziś komuś mówię - bo akurat jest powód - to zwykle słyszę: "Nieee. Kasia, ty? Nie ma mowy!".

Pamiętam nasze pierwsze spotkanie. Zobaczyłam atrakcyjną kobietę: czerwona szminka, stylówka na czarno - trochę jak w tym twoim kadrze, tylko jazzu brakowało. Nie przystawałaś do wizerunku stereotypowej alkoholiczki.

Dziś już chyba nie możemy mówić o stereotypowej alkoholiczce czy alkoholiku. Coraz więcej osób publicznych otwarcie przyznaje się do choroby. To robi różnicę. Kiedyś był jeden Wiktor Osiatyński.

Świadomość społeczna rośnie, choć pewnie i pod naszą rozmową znajdziemy komentarze w stylu: "Przecież wystarczy tyle nie pić i nie ma problemu" albo "chciała, to piła, a teraz mam współczuć?"

Tak, na pewno. Kiedyś bardzo trudno było mi zaakceptować, że ludzie nie rozumieją tej choroby. Dziś jest to dla mnie oczywiste. Nikt, kto na nią nie choruje, nie jest w stanie jej zrozumieć. I nie ma w tym niczego dziwnego, podobnie jest z większością - jeśli nie ze wszystkimi - chorób psychicznych.

***

Masz problem z alkoholem i potrzebujesz pomocy? Możesz skontaktować się ze wspólnotą AA drogą mailową lub telefonicznie codziennie między godz. 8 a 22: 801 033 242.

Źródło artykułu:WP magazyn
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (269)