Prawo i Sprawiedliwość chciało, żeby polskie apteki prowadzili przede wszystkim rodzimi farmaceuci. Korporacje wycinają jednak w pień drobnych przedsiębiorców, przy okazji całkowicie lekceważąc uchwaloną w 2017 roku ustawę nazywaną "Apteką dla aptekarza".
Wirtualna Polska namierzyła 46 spółek zawiązanych po wejściu w życie "Apteki dla aptekarza". W każdym przypadku model ich powstania jest w zasadzie identyczny.
Krok pierwszy: młodzi farmaceuci zapożyczają się na kwoty od 2 do 4,5 mln złotych w spółkach powiązanych z aptecznym biznesem.
Krok drugi: dzięki pieniądzom z pożyczek kupują po cztery apteki w dobrych lokalizacjach.
Krok trzeci: od razu podpisują umowy franczyzowe z zagranicznymi sieciami aptecznymi.
- W ten sposób obchodzą ustawę albo wręcz ją łamią, bo de facto duże sieci apteczne tworzą nowe placówki ponad dopuszczalny limit - mówi Marek Tomków, wiceprezes Naczelnej Rady Aptekarskiej.
- Nazywajmy rzeczy po imieniu: to "słupy" - twierdzi Marcin Wiśniewski, prezes Związku Aptekarzy Pracodawców Polskich Aptek (ZAPPA).
- Szokująca sprawa, którą powinna zająć się prokuratura oraz odpowiednie służby skarbowe. Czy się komuś podoba ustawa, czy nie, międzynarodowy biznes nie może zawłaszczać polskiego rynku aptecznego wbrew intencji ustawodawcy. Tym bardziej że traci na tym państwo, bo wielki biznes "leci na stracie" i nie chce płacić w Polsce podatków - dodaje Marcin Warchoł, wiceminister sprawiedliwości.
Teoria: opanować zapędy sieci aptecznych
9 marca 2017 roku to ważny dzień dla polskiego rynku aptecznego, wartego około 40 mld zł rocznie. Na mównicę sejmową wchodzi Waldemar Buda, wówczas mało znany poseł Prawa i Sprawiedliwości. Właśnie dostał pierwsze poważne zadanie parlamentarne od samego Jarosława Kaczyńskiego: musi przeprowadzić przez sejm projekt nowelizacji prawa farmaceutycznego.
Buda przemawia: "Po jednej stronie mamy duże, bardzo bogate sieci apteczne, po drugiej stronie mamy indywidualne, drobne apteki, które walczą dzisiaj o przetrwanie". Dalej tłumaczy, że nowe przepisy są konieczne, aby nie skończyło się tak, że w Polsce zostaną 2-3 wielkie korporacje apteczne, które staną się potężniejsze niż państwo.
W kilku państwach m.in. skandynawskich, tak się właśnie stało - wielkie sieci tworzyły nowe placówki, a lokalny drobny biznes upadał. W efekcie sieci stały się z czasem tak potężne, że rządzącym zaczęły narzucać trudne do zaakceptowania warunki współpracy, a pacjentom ceny.
Kłopot dostrzeżono w wielu państwach europejskich – pojawiły się ograniczenia dla sieci aptecznych, w części z nich zabroniono w ogóle ich prowadzenia.
Na ryzyko podobnej sytuacji w Polsce zwracało uwagę wielu aptekarzy. Poparł ich w tym samorząd aptekarski. Prawo i Sprawiedliwość dostrzegło zagrożenie i podzieliło ich obawy.
W 2017 roku rodzi się ustawa, która szybko zostaje nieformalnie nazwana "Apteką dla aptekarza". To projekt poselski, ale ma wsparcie rządowe. Krótko przed stworzeniem przepisów Ministerstwo Zdrowia wskazuje w odpowiedzi na jedną z interpelacji: jeśli nie zostaną wprowadzone radykalne zmiany, do 2022 roku z polskiego rynku znikną wszystkie lokalne apteki.
Ustawa - wbrew głosom większości opozycji, która argumentuje , że PiS znów ogranicza wolność gospodarczą - zostaje uchwalona.
15 maja 2017 r. prezydent Andrzej Duda składa pod nią podpis.
"Apteka dla aptekarza" wchodzi w życie 25 czerwca 2017 r.
Co się zmienia?
W skrócie: stworzono przepisy mające opanować zapędy sieci aptecznych do rozwoju niekontrolowanego przez państwo. W tym celu postanowiono, że nowe placówki otwierać będą mogli tylko farmaceuci, a nie na przykład - co rzeczywiście miało miejsce na rynku - handlarze stalą.
Wprowadzono ograniczenia, by kolejne apteki nie mogły być tworzone obok już istniejących - aby potężna korporacja nie mogła "wykosić" konkurencji poprzez dumping cenowy. W szczególnych przypadkach urzędnicy mogą zgodzić się na odstępstwo od tej reguły – np. gdyby na danym terenie była jedna apteka, a wielu pacjentów.
Wreszcie postanowiono też, że jeden podmiot może mieć co najwyżej cztery apteki w kraju. Jeśli będzie chciał mieć piątą, to wojewódzki inspektor farmaceutyczny odmówi wydania zezwolenia.
To kluczowa zmiana z punktu sieci aptecznych. De facto oznaczała bowiem, że nie będą mogły tworzyć nowych placówek.
I tu ważne zastrzeżenie: "Apteka dla aptekarza" objęła swoją mocą wyłącznie nowo tworzone placówki, a nie te, które powstały przed czerwcem 2017 roku.
Mówiąc najprościej: postanowiono zablokować rozwój sieci aptecznych, ale nie zdecydowano się na zobowiązanie sieci do wyprzedaży tego, co już mają.
Ambasadorzy szturmują rząd
Największe sieci apteczne w Polsce należą do zagranicznego biznesu, m.in do Amerykanów, Izraelczyków i Holendrów. Przy mało której ustawie międzynarodowy lobbing był tak intensywny, jak przy "Aptece dla aptekarza".
Przedstawiciele sieci aptecznych przekonywali, że rządzący niewłaściwie zdiagnozowali problem. I że nie ma mowy o starciu międzynarodowych korporacji z polskimi drobnymi przedsiębiorcami, bo większość sieci to właśnie drobni polscy przedsiębiorcy. A zagranicznych firm działających w Polsce jest ułamek.
Jednocześnie, gdy w Sejmie trwały prace nad ustawą, do przewodniczącego sejmowej komisji, która zajmowała się projektem, trafiło pismo prezesa Polskiej Agencji Informacji i Inwestycji Zagranicznych.
Wskazano w nim, że zgłosili się do niego przedstawiciele ambasad USA, Izraela, Kanady oraz Litwy. Dyplomaci, w imieniu firm ze swoich krajów prowadzących działalność w Polsce, prosili, aby nie uchwalać procedowanego właśnie w Sejmie projektu nowelizacji prawa farmaceutycznego.
Co więcej, agencja poinformowała posłów, że do Izraela poleciał ówczesny wicepremier i minister rozwoju Mateusz Morawiecki, by spotkać się z lobbystami jednej z sieci aptecznych – Super-Pharm.
"Uzgodniono, że strona rządowa podejmie działania mające na celu rozwiązanie podnoszonego problemu" - przekazali parlamentarzystom urzędnicy.
Morawiecki, krótko po spotkaniu w Izraelu, sprzeciwił się pomysłowi "Apteki dla aptekarza" i wprowadzeniu limitu liczby placówek na jednego właściciela.
Przy czym - jak okazało się później - ostatecznie to nie on poleciał na spotkanie do Izraela, a jego ówczesna zastępczyni: Jadwiga Emilewicz.
Morawiecki jednak starcie przegrał. "Apteki dla aptekarza" chciał sam Jarosław Kaczyński.
– Gdy pracowaliśmy nad reformą prawa farmaceutycznego, rzeczywiście widać było wzmożenie obcych przedsiębiorców wspieranych przez rządy państw ich pochodzenia. Ale nie ugięliśmy się. W każdej sprawie polski rząd powinien kierować się interesem Polaków i działać zgodnie z polską racją stanu – mówił "DGP" Tomasz Latos (PiS), przewodniczący sejmowej komisji zdrowia. Zaznaczał, że interwencje zagranicznych podmiotów, a nawet rządów, się zdarzają, dlatego go to nie dziwi.
– Jest to szczególnie widoczne tam, gdzie mowa o dużym biznesie, a rynek leków to przecież ogromny biznes – zauważył Latos.
Gdy w 2020 roku organy państwa podjęły szereg działań dotyczących sieci aptek Gemini (chodziło o przetwarzanie danych osobowych w sposób, który – w ocenie Ministerstwa Zdrowia – był nielegalny), zainterweniowała ambasada USA.
– Nie są natarczywi. Raczej okazują swoje zainteresowanie i delikatnie przypominają, że będą pilnowali, by amerykański kapitał w Polsce nie był gorzej traktowany niż polscy przedsiębiorcy. Nie jest to stawianie sprawy na ostrzu noża – mówiła "DGP" dobrze zorientowana w sprawie osoba.
Marcin Wiśniewski z ZAPPA zwraca uwagę, że narracja sieci aptecznych zupełnie rozjeżdża się z podejmowanymi działaniami.
- Słyszymy ciągle, że sieci apteczne są polskie. Czy ktokolwiek wierzy w to, że w interesie polskich aptekarzy występują ambasady USA, Izraela, wielu innych państw? - pyta Wiśniewski.
I przypomina, że motywacje sieci aptecznych wyszły na jaw wraz z tekstem w izraelskim dzienniku "Haaretz".
W 2017 roku gazeta napisała, że Super-Pharm posiada w Polsce 68 placówek i chce otworzyć kilkaset kolejnych, bo Polska jest "jednym z najbardziej rentownych kanałów zysku". Ale że rozwój ten może zostać zablokowany przez trwające nad Wisłą prace nad prawem farmaceutycznym ograniczającym rozrost sieci aptecznych.
- Chcemy się rozwijać i możemy poświęcać nasze przychody w Izraelu, by zapewnić niższe ceny leków naszym pacjentom. Dzieje się tak dlatego, że zarabiamy w Polsce i Chinach - stwierdził Nitzan Lavi, szef Super-Pharm.
Skup aptek - patent niedoskonały
Po wejściu w życie "Apteki dla aptekarza" Politycy Prawa i Sprawiedliwości cieszyli się, że udało się przyjąć kontrowersyjną ustawę, polscy aptekarze mieli nadzieję, że sytuacja na rynku się poprawi, a sieci apteczne… nie robiły początkowo nic.
Po prostu prowadziły te placówki, które miały przed wejściem w życie przepisów. A przynajmniej tak się wydawało.
Po około pół roku sieci zaczęły działać na dwa sposoby.
Jeden to skupowanie aptek od farmaceutów i przekonywanie, że przecież zezwolenie na prowadzenie apteki wydano przed czerwcem 2017 roku, więc po prostu inspekcja farmaceutyczna powinna zmienić dane właściciela. Tyle że ta metoda była niedoskonała, bo większość inspektorów zmieniać danych nie chciała. Sądy w tych sprawach, po skargach sieci, orzekały różnie, ale ryzyko prawne tej metody było duże.
Teraz zresztą jest już jasność, że metoda jest nieskuteczna.
Naczelny Sąd Administracyjny w serii wyroków wydanych w kwietniu 2023 r. przesądził, że przepisy "Apteki dla aptekarza" mają zastosowanie także do zezwoleń wydanych przed wejściem w życie ustawy. Jeśli więc ktoś zgłasza, że chce zostać wpisany w zezwoleniu, to inspekcja farmaceutyczna musi sprawdzić, czy ten ktoś ma mniej niż cztery placówki. A jeśli ma więcej - odmówić dokonania zmiany.
- Od 2017 roku przekonywaliśmy, że tak właśnie należy interpretować przepisy. Sieci apteczne zatrudniające duże kancelarie prawne przekonywały, że się nie znamy, że jesteśmy tylko aptekarzami, że marzymy o zablokowaniu rynku. W 2023 roku widać, kto miał rację, a kto chciał przejąć cały rynek - twierdzi Marek Tomków z samorządu aptekarskiego.
Sieci apteczne - zdając sobie sprawę z ryzyka przejmowania aptek "na siebie" - postanowiły rozwinąć model franczyzy. Działa on przecież z powodzeniem w innych branżach, szczególnie szeroko pojętym handlu.
Franczyza - to działa lepiej
Postanowiliśmy sprawdzić, jak ta franczyza wygląda w praktyce na przykładzie dwóch dużych sieci aptecznych.
I tak: naliczyliśmy 46 spółek, zawiązanych przez młodych farmaceutów, które kupiły istniejące już apteki lub założyły nowe. W wielu przypadkach nowy przedsiębiorca zakupił placówki w kilku różnych województwach.
Skąd pieniądze na zakup? Od spółek bezpośrednio związanych z największymi sieciami aptecznymi.
Przykładowo jedna z dużych sieci aptecznych w sprawozdaniu finansowym za rok 2018 wskazała, że udzieliła pożyczek na kwotę 7,9 mln zł. W 2020 roku była to już kwota 88,9 mln zł. Część spółek udzielających pożyczek ma udziałowców za granicą, m.in. na Brytyjskich Wyspach Dziewiczych.
W przeanalizowanych przez Wirtualną Polskę przypadkach zakładający biznes farmaceuci otrzymali pożyczki od 2 do 4,5 mln zł. Następnie zaś podpisali umowy franczyzowe z sieciami, które pomogły sfinansować zakup.
Z naszych ustaleń wynika, że umowy są korzystne dla franczyzodawców, czyli sieci aptecznych. Formalny właściciel aptek nie może swobodnie nimi zarządzać, decydować o wystroju placówki, logotypie widocznym przy wejściu do apteki. Nie może też łatwo rozwiązać umowy, bo musiałby od razu spłacić wielomilionowe zadłużenie wobec spółki powiązanej z siecią apteczną.
Ciekawe jest też to, że w nowo utworzonych spółkach aptecznych poziom wynagrodzeń jest kilkukrotnie wyższy niż w przeciętnej aptece.
Trudno jednoznacznie wskazać, z czego to dokładnie wynika.
- Być może wysoki poziom dodatkowego wynagrodzenia jest spowodowany specjalnym wynagradzaniem "słupów" lub kogoś z sieci aptecznej, pod której szyldem działają placówki - mówi nam osoba z branży aptecznej, chcąca zachować anonimowość.
Interesujące jest również to, że sprawozdania finansowe nowo tworzonych spółek często podpisują osoby będące głównymi księgowymi w sieciach aptecznych. Sprawozdania te są najczęściej tworzone na wzorach identycznych z tymi wykorzystywanymi przez sieci.
W efekcie takiego działania liczba placówek sieciowych w Polsce rośnie. O tym, że formalnie działa kilkadziesiąt różnych firm, można dowiedzieć się tylko z paragonu, na którym jest właściwa nazwa spółki należącej do teoretycznego twórcy biznesu.
- Z naszych wyliczeń wynika, że od wejścia w życie "Apteki dla aptekarza" sieci apteczne przejęły ponad 1,5 tys. aptek. W tym samym czasie upadło ok. dwóch tys. polskich aptek - twierdzi Marcin Wiśniewski z ZAPPA.
Tu dodajmy, że łącznie aptek ogólnodostępnych w Polsce jest 11,9 tys. i z roku na rok ich liczba się zmniejsza.
- Propaganda sieci aptecznych jest taka, że liczba aptek się zmniejsza wskutek "Apteki dla aptekarza". Prawda jest taka, że wielu aptekarzy zamyka działalność, bo nie są w stanie wytrzymać konkurencji z sieciami. Ich model działania jest bowiem taki, że prowadzą aptekę blisko innej, przez kilka miesięcy obniżają ceny, a gdy konkurencja padnie – ceny podnoszą – wskazuje Marek Tomków.
Zupełnie inaczej na sprawę patrzy Marcin Piskorski, prezes Związku Pracodawców Aptecznych Pharma NET, skupiającego sieci apteczne.
- Franczyza jest stosowaną od lat na całym świecie, także w Polsce i także na rynku aptecznym, formą prowadzenia działalności gospodarczej, co potwierdza m. in. Główny Inspektorat Farmaceutyczny. Tak samo, jak normą jest udzielanie kredytu franczyzobiorcy przez franczyzodawcę - podkreśla Piskorski.
I dodaje, że polski rynek apteczny jest najbardziej doregulowany w Europie, co sprawia, że banki nie chcą kredytować biznesów aptecznych.
- W praktyce, najczęściej jedyną drogą dla młodego farmaceuty, chcącego stać się właścicielem apteki, jest wejście we franczyzę i uzyskanie pożyczki od franczyzodawcy - przekonuje Piskorski.
Jego zdaniem próba "delegalizacji" franczyzy to chęć petryfikacji rynku przez starych, zasiedziałych właścicieli, którzy nie chcą konkurencji.
Walka o zmianę
Ostatnie miesiące na rynku aptecznym to nieustanny lobbing. Środowisko skupione wokół ZAPPA i Wiśniewskiego, a także znaczna część samorządu aptekarskiego, prowadzi kampanię w mediach społecznościowych mającą na celu przekonanie ministra zdrowia do uszczelnienia "Apteki dla aptekarza".
Sieci apteczne również starają się dotrzeć do decydentów.
8 lipca 2022 roku poinformowaliśmy w WP, że Maciej Miłkowski, odpowiedzialny w rządzie za politykę lekową, wydał niezgodną z prawem interpretację przepisów, której wartość rynkowa może przekraczać nawet miliard zł. Tuż po wydaniu owej interpretacji zaczęła z niej korzystać duża sieć apteczna.
Chodzi o to, że Miłkowski w oficjalnym piśmie stwierdził, że limit aptek przypadający na jednego właściciela wynosi nie cztery placówki, lecz 64.
Powód? Limit czterech należało, zgodnie z pismem Miłkowskiego, odnosić do województwa. A województw mamy 16. Szkopuł w tym, że przepis jest jasny – nie ma w nim żadnej wzmianki o tym, by limit należało odnosić do województwa.
Wskazaliśmy wówczas, że gdyby uznać interpretację, pod którą podpisał się Miłkowski, za właściwą, nastąpiłby szybki rozrost zagranicznych sieci aptecznych oraz likwidacja indywidualnych aptek, którymi zazwyczaj kierują polscy farmaceuci, a które nie wytrzymałyby wojny na niskie ceny z rynkowymi gigantami.
Wiceminister zdrowia, gdy go spytaliśmy o sprawę, stwierdził, że nie zgadza się z interpretacją, którą wydał. Podkreślił, że zawsze uważał, iż ustawa ustanawiała limit czterech placówek w skali kraju, a nie województwa.
- Na potrzeby odpowiedzi aptekarzom inną informację-interpretację przekazały mi jednak zarówno podległy departament w ministerstwie, jak i Główny Inspektor Farmaceutyczny. Ale nie chcę się nikim zasłaniać: naprawimy błąd, a ja mogę przeprosić za zamieszanie i wziąć sprawę na siebie - stwierdził wówczas Miłkowski.
Błąd został naprawiony - kilka dni po tekście WP Ministerstwo Zdrowia wydało objaśnienie, w którym wskazało, że limit otwieranych aptek wynosi cztery w skali kraju. Resort uznał sprawę za zamkniętą.
My zaś, po kilkunastu dniach, poinformowaliśmy, że za korzystną dla sieci aptecznych interpretacją stała Ewa Krajewska, Główna Inspektor Farmaceutyczna, czyli najważniejszy urzędnik od leków w kraju.
Krajewska publicznie zaprzeczała, by miała cokolwiek wspólnego z feralną interpretacją. Z kilku źródeł jednak dowiedzieliśmy się, że kłamie. Na dowód otrzymaliśmy prezentację, którą Główny Inspektorat Farmaceutyczny rozesłał do inspektorów wojewódzkich.
Z prezentacji tej wynika jednoznacznie, że - wbrew słowom Ewy Krajewskiej - Główny Inspektor Farmaceutyczny przedstawiał niezgodną z prawem interpretację jako właściwą i taką, którą inspektorzy wojewódzcy powinni stosować w swojej pracy. Większość z nich jednak stosować jej nie chciała.
- Ta sytuacja pokazuje, że sieci apteczne szukają miliona sposobów na ułatwienie swojego rozrostu. I sposoby te są mało etyczne, a często wręcz nielegalne – oburza się Marcin Wiśniewski.
- Gdyby niezgodna z prawem interpretacja się utrzymała, możliwe, że teraz młodzi "ambitni" farmaceuci, tuż po studiach, kupowaliby nie po cztery apteki, tylko po 64 – ironizuje Marek Tomków.
Gigantyczna różnica w podatkach
Osią sporu jest też to, co państwo ma z działalności sieci aptecznych w Polsce.
ZAPPA od kilku lat przygotowuje raport dotyczący tego, ile podatków płacą poszczególni przedsiębiorcy na rynku aptecznym.
W ostatnim opracowaniu wskazano, że apteki indywidualne, odpowiadające za 30 proc. rynku, zapłaciły w latach 2017-2021 715 mln zł tytułem podatku PIT.
W tym samym czasie "sieciówki", które mają - zdaniem ZAPPA 70 proc. rynku - zapłaciły zaledwie 283,2 mln zł tytułem podatku CIT.
Powód? Duże sieci apteczne nieustannie notują straty lub są w okolicach zera.
Przedstawiciele sieci aptecznych dane przekazywane przez ZAPPA uważają za manipulację. W ich ocenie bowiem nie można pomijać tego, że sieci zatrudniają tysiące pracowników, za których odprowadzają składki na ubezpieczenia społeczne, ponoszą inne koszty. Wreszcie – oferują pacjentom leki taniej niżeli większość małych placówek.
A straty często związane są z rozwojem działalności.
- Przepraszam, jakim rozwojem, skoro sieci apteczne od połowy 2017 roku nie powinny się rozwijać? - pyta Marek Tomków.
Marcin Piskorski z kolei całą dyskusję o dobrych polskich przedsiębiorcach i złych zagranicznych sieciach uważa za absurdalną.
- W Polsce istnieje ponad 320 sieci aptecznych. Są to w ogromnej przewadze małe i średnie firmy rodzinne o polskim kapitale, posiadające po kilka-kilkanaście aptek. Udział kapitału zagranicznego w polskim rynku aptecznym wynosi 6 proc. - twierdzi.
Tu zaznaczmy: 6 proc. wychodzi na podstawie analizy wyłącznie spółek-właścicieli aptek. Gdy sprawdzimy pochodzenie grup kapitałowych, które często kontrolują te spółki, odsetek będzie o wiele wyższy. Ponad 6 proc. rynku ma bowiem raptem jedna sieć apteczna kontrolowana przez zagraniczny holding.
- Postulaty małej, acz krzykliwej grupy właścicieli aptek, domagających się nieustannie zamykania rynku i wyrzucania z niego wszystkich, poza przedstawicielami własnej grupy, są więc tradycyjnie oparte na nieprawdziwych przesłankach. I są szkodliwe dla pacjentów - ocenia Piskorski.
"Uszczelniacz" pilnie poszukiwany
Marcin Warchoł, wiceminister sprawiedliwości odpowiadający za współpracę przy zmianach prawa farmaceutycznego z Ministerstwem Zdrowia, uważa, że niezbędne jest uszczelnienie "Apteki dla aptekarza".
- Już dwukrotnie zwracałem się z tym do Ministerstwa Zdrowia. Wierzę, że w końcu uniemożliwimy zagranicznym korporacjom obchodzenie ustawy – wskazuje. I przypomina, że współpraca resortów zdrowia i sprawiedliwości pomogła ograniczyć działalność tzw. mafii lekowej wywożącej nielegalnie leki z kraju.
Zdaniem Warchoła w ustawie należy wskazać wprost, że zabronione jest posiadanie więcej niż czterech aptek, niezależnie od formy prawnej ich prowadzenia. A podmiotom, które – zdaniem urzędników i potem sądów – tę zasadę złamią, odbierane powinny być zezwolenia na prowadzenie placówek.
Możliwe byłyby też sankcje karne za łamanie przepisów. W ocenie Warchoła bowiem rozzuchwala bezkarność i udawanie przez wszystkich, że to wyłącznie spory gospodarcze.
- Przepisy ustawy są powszechnie omijane przez zagraniczne fundusze kapitałowe, niekiedy z siedzibami w rajach podatkowych. W rezultacie w zastraszającym tempie postępuje monopolizacja rynku aptecznego, jego przejmowanie przez kapitał zagraniczny, pomimo słusznych założeń politycznych, które legły u podstaw uchwalenia "Apteki dla aptekarza" - twierdzi Marcin Warchoł.
- Konsekwencją przejęcia rynku aptekarskiego przez podmioty zagraniczne będzie nie tylko – znany już z rynku spożywczego czy drogeryjnego – upadek rozwijających Polskę lokalnie polskich małych przedsiębiorstw, lecz także innych małych firm specjalizujących się w księgowości, zaopatrzeniu itp., świadczących usługi dla aptek. Ostatecznie zaś straci pacjent, bo gdy zostaną na rynku 2-3 sieci, ceny mogą wystrzelić w kosmos - konkluduje Warchoł.
Ministerstwo Zdrowia nie odpowiedziało na nasze pytania.
Patryk Słowik, dziennikarz Wirtualnej Polski
Napisz do autora: Patryk.Slowik@grupawp.pl