Migracyjny węzeł [OPINIA]
Z każdym dniem kampanii wyborczej coraz wyraźniejsza staje się taktyka Donalda Tuska. Postanowił pokonać Jarosława Kaczyńskiego jego własną bronią - pisze dla WP prof. Antoni Dudek, historyk, politolog z UKSW.
03.07.2023 | aktual.: 12.09.2023 18:49
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Gdy Kaczyński zapowiedział waloryzację 500 plus na 800 plus od nowego roku, wówczas lider PO zaproponował wprowadzenie tego już od 1 czerwca. Gdy z kolei politycy PiS zapowiedzieli wprowadzenie kredytu hipotecznego 2 proc. dla osób nieposiadających własnego mieszkania, Tusk oświadczył, że pod jego rządami pojawi się kredyt 0 proc.
Wydawało się, że tej populistycznej licytacji nie da się zastosować w przypadku innych ulubionych wyborczych chwytów PiS, takich jak straszenie Polaków apokaliptyczną inwazją migrantów ekonomicznych z Azji i Afryki. A jednak Tusk pokazał właśnie, że i to jest możliwie, publikując wypowiedź, w której oskarżył Kaczyńskiego o sprowadzenie do Polski w ubiegłym roku ponad 130 tys. ludzi z krajów islamskich. Komentując zaś trwające w MSZ prace nad przepisami mającymi ułatwić wjazd do Polski obywatelom ponad 20 państw, stwierdził: "Polacy muszą odzyskać kontrolę nad swoim państwem i jego granicami!".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Reakcja Kaczyńskiego była łatwa do przewidzenia. Oskarżył Tuska o hipokryzję, mówiąc: "Ja przypomnę, że to jest ten sam pan, który mówił, że Polska będzie karana za to, że nie chce się zgodzić na te poprzednie propozycje (dotyczące relokacji - red.), które zostały w końcu odrzucone. To jest ten sam pan, który mówił, że w gruncie rzeczy nie należy budować muru czy płotu, że to są biedni ludzie, którzy szukają nowego miejsca dla swego życia".
Kaczyński nawiązał tymi słowami do zapory zbudowanej przez rząd PiS na polsko-białoruskiej granicy. A urzędnicy z MSWiA oczywiście skwapliwie zaprzeczyli, jakoby do Polski wjechała tak duża liczba migrantów z krajów islamskich, choć oczywiście żadnej konkretnej liczby nie podali. Zapewne dlatego, że i tak było ich na tyle dużo, że skoro równocześnie straszy się dwoma tysiącami, których Komisja Europejska proponowała relokować do Polski, to nie wypada się przyznać do tego, co pozostaje faktem: w Polsce w ostatnich latach znacząco wzrosła liczba migrantów nie tylko z ogarniętej wojną Ukrainy, ale i ze znacznie odleglejszych państw. I to nie Tusk ich tutaj wpuścił.
Czytaj również: Polityczna hucpa Kaczyńskiego. Zaczęło się budzenie demonów
Zobacz także
Zaskoczenie nagłym zwrotem Tuska pojawiło się zwłaszcza wśród niektórych polityków Lewicy, którzy najwyraźniej nie rozumieją taktyki swego potencjalnego przyszłego koalicjanta. Tymczasem lider PO stara się nie powtórzyć błędu premier Ewy Kopacz z 2015 roku, która - zgadzając się na przyjęcie siedmiu tysięcy ludzi - dostarczyła PiS paliwa wyborczego i odebrała swojej formacji dobrych kilka procent głosów.
Dlatego wbrew nadziejom polityków PiS, gdy tylko na unijnej agendzie pojawiła się ponownie sprawa przymusowej relokacji uchodźców, Tusk i inni politycy KO nie dali się wciągnąć w pułapkę, i nie udzielili jej takiego poparcia, jak przed ośmiu laty. W dodatku szybko okazało się, że Czechy, powołując się na fakt przyjęcia uchodźców z Ukrainy, bez trudu wynegocjowały zwolnienie z tego obowiązku.
Dla rządu PiS takie rozwiązanie nie byłoby jednak satysfakcjonujące, bo rozbroiłoby migracyjnego straszaka i to w chwili, gdy jest on szczególnie potrzebny. Wobec braku sondażowego efektu zapowiedzi waloryzacji 500 plus oraz kompromitacji komisji ds. badania wpływów rosyjskich, właśnie w rozpętaniu antyimigranckiej histerii upatruje się teraz na Nowogrodzkiej najbardziej obiecującego narzędzia mobilizacji wyborców. I dlatego właśnie premier Mateusz Morawiecki odnowił sojusz z przywódcą Węgier Viktorem Orbanem - i na ubiegłotygodniowym szczycie Rady Europejskiej wspólnie zablokowali część ustaleń dotyczących migracji.
Ta demonstracja okazuje się zresztą równie fikcyjna, co deklaracje o niewpuszczaniu do Polski pod dotychczasowymi rządami PiS przybyszów z Azji, bowiem i tak nie zatrzyma unijnej reformy azylowo-migracyjnej.
Zmieniając częściowo swoją dotychczasową retorykę w sprawie imigrantów, Tusk sporo ryzykuje. Wzywając do udziału w marszu 4 czerwca, ryzykował frekwencyjną porażką, a teraz - atakami ze strony części dotychczasowych zwolenników i koalicjantów, którzy uważają, że były premier po udziale w licytacji na obietnice socjalne zaczyna uderzać w antyimigranckie tony.
Jeśli ta krytyka doprowadzi do znaczącego pęknięcia w obozie demokratycznej opozycji, to Tusk może sporo stracić. Z drugiej strony bez takich właśnie ryzykownych posunięć, KO nie zdoła wytrącić PiS kolejnego atutu. Zwłaszcza, że kampania będzie wchodzić w coraz bardziej emocjonalną i demagogiczną fazę, w której wszelkie racjonalne argumenty i fakty będą odgrywać coraz mniejszą rolę.
Czytaj również: Ziobro dużo ryzykuje. Może żałować ostatnich decyzji
Zobacz także
Bez względu na to, jakie obelgi i inwektywy się w niej w związku ze sprawą imigrantów jeszcze pojawią, warto pamiętać o tym, co jest oczywiste zarówno dla Kaczyńskiego, jak i Tuska, choć żaden z nich się publicznie do tego nie przyzna. Jeśli polska gospodarka ma się dalej rozwijać, to w najbliższej dekadzie będzie potrzebować - w konsekwencji starzenia się naszego społeczeństwa - znacznie więcej imigrantów niż dotąd. I wpuści ich pod naciskiem przedsiębiorców, a nie Komisji Europejskiej, każdy polski rząd. Nawet ten z udziałem Konfederacji, której politycy udają, że to tylko oni zdołają Polskę przed tym uchronić.
Taka jest bowiem logika procesów ekonomicznych, które są wyjątkowo odporne na demagogię wszelkiej maści. Szkoda tylko, że zamiast poważnej debaty nad polityką migracyjną - poprzedzi ich przyjazd jałowa awantura, która w przyszłości tylko utrudni każdemu, kto będzie rządził, rozwiązywanie problemów, jakie nieuchronnie powstaną za sprawą coraz liczniejszej grupy przybyszów.
Dla Wirtualnej Polski prof. Antoni Dudek, historyk, politolog z UKSW, prowadzi na You Tube kanał "Dudek o historii"