Skradziona sobota [OPINIA]

To miała być sobota polskich polityków. Zwłaszcza tych dwóch najważniejszych, którzy od blisko dwudziestu lat dominują w naszej polityce. Tym razem jednak show ukradł zarówno Donaldowi Tuskowi, jak i Jarosławowi Kaczyńskiemu szef rosyjskich najemników z Grupy Wagnera, czyli Jewgienij Prigożyn.

Jarosław Kaczyński i Donald Tusk
Jarosław Kaczyński i Donald Tusk
Źródło zdjęć: © PAP
Antoni Dudek

25.06.2023 | aktual.: 12.09.2023 18:50

Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.

I nawet skończony bunt może mieć dla nas znacznie większe znaczenie od tego, co powiedzieli w sobotę 24 czerwca wszyscy polscy politycy.

W chwili, gdy piszę te słowa, sytuacja w Rosji pełna jest głównie znaków zapytania, ale jedno zdaje się być pewne: reżim Putina znalazł się w najtrudniejszym położeniu od chwili rozpoczęcia agresji przeciwko Ukrainie.

Nie znaczy to oczywiście, że runie już wkrótce, choć i tego nie można w tej chwili całkowicie wykluczyć. Przy wszystkich oczywistych i olbrzymich różnicach między Moskwą i Warszawą, w najtrudniejszym położeniu od czasu przejęcia władzy w 2015 r. znalazła się też ekipa Kaczyńskiego.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zmiana w nastrojach, jaką udało się wywołać Tuskowi wielkim marszem 4 czerwca, zaczyna znajdować odzwierciedlenie w sondażach. W przeddzień sobotnich, konkurencyjnych wieców PiS i PO na Dolnym Śląsku, ukazał się sondaż Kantara, w którym koalicje tworzone przez te dwie partie dysponują takim samym, szacowanym na 32 proc. poparciem.

A zatem na kilka miesięcy przed wyborami, po trwającej kilka lat sytuacji, w której PiS niezmiennie pozostawał sondażowym liderem, Tuskowi udało się osiągnąć pierwszy z celów, jaki postawił sobie po powrocie do polskiej polityki. Koalicja Obywatelska wreszcie przebiła trzydziestoprocentowy szklany sufit i może teraz zacząć się z PiS "mijać" w sondażach.

Sondażowa "mijanka"

Takich sondaży będziemy mieli do wyborów jeszcze bardzo dużo. W jednych liderem będzie formacja Kaczyńskiego, w innych zaś Tuska.

Wbrew staremu przysłowiu: gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta, w polskiej polityce mamy do czynienia z odwrotną sytuacją.

Czekająca nas najprawdopodobniej sondażowa "mijanka" będzie osłabiać wszystkich pozostałych graczy na scenie politycznej. Widać to już teraz, gdyż przebicie przez KO trzydziestoprocentowego sufitu odbyło się głównie kosztem Trzeciej Drogi i w mniejszym stopniu Lewicy. Uwaga mediów, a w ślad za tym wyborców, będzie się teraz coraz bardziej koncentrować na pojedynku Kaczyńskiego i Tuska. I będzie się tak działo, nawet jeśli nie będą mieli, jak w minioną sobotę, nic nowego do powiedzenia.

Przemówienia Kaczyńskiego, Morawieckiego i Ziobry wygłoszone w Bogatyni były równie przewidywalne, co przemówienie Tuska we Wrocławiu.

Ci pierwsi straszyli jak zwykle dyktatem brukselsko-berlińskim, chwalili się sukcesami swoich rządów i zapowiadali wszelkie dobrodziejstwa, jeśli tylko pozostaną przy władzy przez kolejne cztery lata. Z kolei Tusk, choć zręcznie nawiązał do wydarzeń na wschodzie, mówiąc, że jesienne wybory będą decydowały o tym, czy będzie "wielka Polska, czy mała Rosja Kaczyńskiego", to już tradycyjnie nie powiedział, jak właściwie miałaby ta tuskowa Polska wyglądać. I nie powie, bo… nie musi.

Samo piętnowanie różnych nadużyć i błędów PiS oraz gromkie deklaracje ich solennego rozliczenia wystarczają wszak całkowicie coraz większej liczbie wyborców. Potwierdza to po raz kolejny odkrytą już dawno regułę, że polską polityką w znacznie większym stopniu rządzą emocje niż jakiekolwiek propozycje programowe.

Dlatego konwencja Trzeciej Drogi w Grodzisku Mazowieckim, choć w jej trakcie w wystąpieniach Kosiniaka-Kamysza i Hołowni padło bodaj najwięcej konkretnych obietnic i deklaracji, pozostanie propozycją dla stosunkowo nielicznych wyborców, którzy mają dość zarówno pseudopatriotycznej nowomowy Kaczyńskiego, jak i antypisowskich tyrad Tuska. Tym bardziej, że w coraz wyraźniejszych wolnorynkowych akcentach, dostrzegalnych w przesłaniu sojuszu PSL i Polski 2050, i tak nie są w stanie przebić Konfederacji.

Prigożyn ukradł show

Hasła, jakie pojawiły się podczas sobotniej konwencji tej ostatniej partii, też były łatwe do przewidzenia i koncentrowały się wokół postulatu obniżenia i uproszczenia systemu podatkowego oraz walki z - jak stwierdził Krzysztof Bosak - "socjalizmem budowanym w kraju oraz socjalizmem budowanym w Brukseli".

Z trzech mniejszych formacji w sobotniej walce o emocje najcelniej wybrała Lewica, próbując pod hasłem "Bezpieczna Pol(s)ka" zdyskontować falę poruszenia wśród kobiet (zwłaszcza młodszych), jakie wywołała niedawna śmierć 33-letniej Doroty w szpitalu w Nowym Targu, który szczyci się tym, że od lat nie wykonano w nim żadnego zabiegu przerwania ciąży. Inna rzecz, że wszystkie trzy formacje popełniły błąd, organizując swoje imprezy w tym samym dniu, co główni gracze.

Mimo że nie przypominam sobie w ostatnim trzydziestoleciu dnia, w którym na kilka miesięcy przed wyborami wszystkie główne formacje polityczne zorganizowałyby równocześnie duże wydarzenia, godząc się z góry na nieuchronne rozproszenie uwagi mediów i obywateli, to trudno uznać ten dzień za istotny dla polskiej polityki.

Jeśli się nim stanie, to tylko z uwagi na wciąż dość wątpliwy początek wojny domowej w Rosji, który z czasem nieuchronnie musiałby wpłynąć na stan nastrojów politycznych także i w Polsce.

Bardziej jednak prawdopodobne wydaje się, że polityczni gracze pogłębili jedynie w sobotę okopy, z których do decydującego natarcia ruszą we wrześniu. O ile oczywiście jakiś kolejny Prigożyn nie ukradnie nam jesiennego terminu wyborów, tak jak ukradł polskim politykom sobotnie show.

Czytaj też:

Dla Wirtualnej Polski prof. Antoni Dudek, historyk, politolog z UKSW, prowadzi na YT kanał "Dudek o historii"

Wybrane dla Ciebie