Zamieszki we Francji. Błyskawiczny sąd dla zadymiarzy. Tłumaczenia zadziwiają

- Są dzielnice, zamieszkiwane w większości przez imigrantów z Afryki, w których głęboko zakorzeniła się nienawiść do policji i wszelkiego rodzaju władzy. To ogromny problem - mówi WP Jean-Yves Camus, ekspert od ruchów radykalnych z paryskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych i Strategicznych.

Doszczętnie spalony samochód po zamieszkach w Paryżu
Doszczętnie spalony samochód po zamieszkach w Paryżu
Źródło zdjęć: © EPA, PAP

Remigiusz Półtorak, Wirtualna Polska: Jakie są powody zamieszek, które przetaczają się teraz przez Francję? Rozumiem tragedię, która spotkała 17-latka zabitego pod Paryżem przez policjanta, ale to nie wyjaśnia aż takiej przemocy. Problem jest znacznie szerszy?

Jean-Yves Camus: Zdecydowanie. To, co zaczęło się w podparyskim Nanterre i to, co się dzieje od kilku dni jest nie do zaakceptowania, ale jednocześnie nie jest bezpośrednią konsekwencją śmierci 17-letniego Nahela. W ten weekend niektórzy zatrzymani podczas zamieszek stanęli już przed sądem, w trybie natychmiastowym (sąd w Evry skazał dwóch uczestników zamieszek na karę czterech miesięcy więzienia w zawieszeniu, 140 godzin prac społecznych oraz obowiązek odbycia kursu obywatelskiego - red.), i co się okazało – swojego zachowania wcale nie tłumaczyli zabójstwem Nahela.

A czym?

Działaniem w grupie i związaną z tym pewnością siebie, wytrenowaniem, chęcią zmierzenia się z siłami policji, czasem zwykłą głupotą. Czyli jakby zupełnie w oderwaniu od zdarzeń z Nanterre. To był tylko punkt zapalny. Iskra, która stała się pretekstem, aby podpalić lont.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

To zacznijmy od początku, żeby wyjaśnić kontekst.

Akcja policji, która zakończyła się tragicznie, wymknęła się całkowicie spod kontroli. Niestety, takie sytuacje są na porządku dziennym. Coraz częściej zdarza się, że kierowca nie chce się wylegitymować, zamiast tego naciska pedał gazu. W tym przypadku skończyło się tragicznie także dlatego, że zachowanie policjanta, w tym użycie broni, było kompletnie niewłaściwe. Zresztą, prokurator postawił mu zarzut celowego spowodowania śmierci, za co grozi 30 lat więzienia.

Tak naprawdę mamy tutaj jednak zderzenie dwóch zachowań.

Jakich?

Z jednej strony wyszkolenie części policjantów rzeczywiście stanowi problem, co potem znajduje odzwierciedlenie w niewłaściwych reakcjach i w konkretnych sytuacjach w terenie. Tu jest na pewno wiele do poprawy.

Z drugiej strony są dzielnice, zaludnione w większości przez imigrantów z Maghrebu czy z innych części Afryki, w których głęboko zakorzeniła się wśród nastolatków nienawiść do policji. I jak mówię nienawiść, to w pełnym znaczeniu tego słowa. Powód? Młodzi w takich dzielnicach myślą, że wszystko do nich należy, że służby porządkowe nie powinny mieć tam wstępu, że to jest całkowicie ich teren. Oczywiście, kryje się za tym również pragnienie bezkarności, zabezpieczenia własnych interesów, związanych często z handlem narkotykami. Policja jest dla nich wrogiem, którego trzeba zwalczać. Wszelkimi metodami.

Widzi pan tutaj bezpośredni związek między chaosem, który został teraz wywołany, a polityką imigracyjną?

Na pewno trzeba na to patrzeć w szerszym kontekście. Zamieszki takie jak teraz nie zdarzają się przecież po raz pierwszy. Mógłbym nawet powiedzieć, że mieliśmy z tym do czynienia już od lat 80. poprzedniego wieku, choć skala była z pewnością inna. Rozruchy na podparyskich przedmieściach w roku 2005 są przez wielu doskonale pamiętane. A zatem trzeba przyznać, że polityka imigracyjna nie zafunkcjonowała w wielu miejscach tak jak należy, zostały popełnione błędy. Te zamknięte, zawłaszczone dzielnice dobrze to pokazują. Przesadą jest jednak twierdzenie, że to całkowita porażka; że nic się nie udało i każde pokolenie jest naznaczone niezdolnością do integracji. Tak nie jest.

Gdzie zatem tkwi błąd?

Mam tu bardzo mieszane odczucia. Także dlatego, że widzę w swoim otoczeniu osoby, które np. pochodzą z Maghrebu, są praktykującymi muzułmanami, przestrzegają prawa i normalnie pracują dla Francji. Ale oczywiście widzę też osoby, które nie mają tu właściwego zakorzenienia, sprzeciwiają się władzy na każdym kroku i brutalnie dają temu wyraz. Nawet podczas białego marszu po zabójstwie Nahela z Nanterre palono francuskie flagi. To jest niedopuszczalne. Kraj, który przyjmuje imigrantów, musi wymagać minimum szacunku.

Twierdzenie jednak, że większość imigranckiej młodzieży nienawidzi Francji i szuka tylko okazji do konfrontacji też jest nadinterpretacją. Tak samo, jak nie da się wszystkiego wytłumaczyć rasizmem. Bo jaki to ma związek z paleniem samochodów, autobusów czy budynków?

Jedno szczególnie rzuca się w oczy w czasie obecnych protestów – bardzo młody wiek tych, którzy wychodzą na ulice, żeby robić zadymy.

To rzeczywiście nowe zjawisko. Ogromna większość z nich ma kilkanaście lat, są przypadki, że nawet trzynaście. A średnia wieku wynosi mniej więcej siedemnaście lat. Co to oznacza? Zdecydowana większość tych młodych ludzi urodziła się już we Francji, czyli poprzednia generacja imigrantów też niedostatecznie zasymilowała się w tym środowisku.

Tylko tutaj znowu konieczne jest uzupełnienie. Ewidentnie mamy do czynienia z dwiema kategoriami. Jest ogromna grupa imigrantów, która przeszła normalną drogę w społeczeństwie, często pracuje w administracji publicznej, jest zaangażowana w życie lokalnej społeczności. I jest też pokaźna grupa, która się nie chce asymilować. W znacznej większości wśród młodzieży. To ludzie, którzy odrzucają jakiekolwiek podporządkowanie się ustalonym zasadom czy władzy. I myślę tu również o braku autorytetu nawet w środowisku rodzinnym.

Ta manifestowana nienawiść do władzy przejawia się także w fizycznym ataku. Przyznam, że pojawiające się informacje o plądrowaniu domów merów, a nawet atak na żonę i dziecko szefa jednej z podparyskich gmin może szokować. To nowe zjawisko.

Przykład, o którym pan mówi, w L’Hay-les-Roses niedaleko Paryża, jest rzeczywiście szokujący, bo doszło do próby zabójstwa i to w gminie, która relatywnie jest bardzo spokojna.

Warto zauważyć, że najpierw zamieszki wybuchły w Paryżu, ale bardzo szybko rozlały się na prowincję. W ostatnich dniach najgorzej było w Marsylii i Lyonie, ale rozruchy dotarły nawet na Reunion, francuskie terytorium zamorskie. Jak to wytłumaczyć?

Ogromną rolę odegrały tu media społecznościowe. Z wszystkimi fake newsami, które się za tym kryły i były wykorzystywane przez skrajności. Ale przede wszystkim z błyskawiczną wymianą informacji. Zadymiarze w taki sposób najczęściej się kontaktowali – przekazując sobie, gdzie są siły porządkowe, gdzie najlepiej je atakować, co plądrować.

Dlatego minister sprawiedliwości wspominał nawet o tym, że konieczne jest zamknięcie niektórych kont siejących dezinformację.

Pamiętajmy również, że wszystko to następuje po serii kontroli drogowych, które zakończyły się kompletnym fiaskiem i śmiercią w sumie trzynastu osób. Innymi słowy - wystarczyła iskra, żeby wzniecić pożar. I tak się rzeczywiście stało, obrazy i nagrania szybko się rozlały na inne miasta, gdzie niektórzy też chcieli skonfrontować się z policją. Zadziałał efekt domina.

Jaki jest cel tych ataków: czy tylko chęć niszczenia budynków, marketów czy innych obiektów, z których wszyscy korzystają?

To jest zasadne pytanie. Przecież taki nastolatek wie, że jeden czy drugi budynek należy do wspólnoty. Ma świadomość, że atakuje coś, co w założeniu ma służyć wszystkim. Że zniszczona szkoła jest również jego szkołą. Czy to oznacza, że ci ludzie znaleźli się w punkcie całkowitego braku zaufania do wszystkiego, co jest reprezentowane przez państwo? Nie można tego wykluczyć. Ale w takim przypadku problem jest niesłychanie poważny.

Jak zasypać tę przepaść? Wszyscy mówią, że trzeba przede wszystkim wznowić jakikolwiek dialog, ale tu znów pojawia się kolejne pytanie - na jakiej bazie? Z punktu widzenia państwa jest na pewno jeden warunek, który nie może podlegać negocjacjom - to przestrzeganie prawa.

Gdybyśmy mieli opisać profil najbardziej aktywnych chuliganów, to jaki on jest? Mer Lyonu mówi, że mamy do czynienia z grupami niesamowicie mobilnymi, uwagę zwraca też młody wiek.

Widzę tu duże podobieństwa z mechanizmem, który występuje w enklawach, gdzie dochodzi do handlu narkotykami, i gdzie zorganizowane grupy pilnują swojego terytorium.

Policjanci, którzy są wysyłani w takie miejsca stwierdzają bardzo podobny sposób działania – czyli niewielkie grupy, ale świetnie wyszkolone, mobilne i przygotowane do walki. Z tym samym mamy teraz do czynienia na ulicach.

Rozmawiał Remigiusz Półtorak, dziennikarz Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
francjaparyżzamieszki
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1221)