Trump kandydatem Republikanów. "To zagrożenie dla bezpieczeństwa na świecie"
• Donald Trump zapewnił sobie nominację na kandydata Republikanów na prezydenta
• Prezydentura Trumpa oznaczałaby wielką zmianę w polityce zagranicznej USA
• Zdaniem ekspertów izolacjonizm Trumpa i sympatia do Rosji byłyby dla Polski niekorzystne
3 maja 2016 roku stał się dniem, w którym Ameryka - a właściwie jej republikańscy wyborcy - przekroczyła Rubikon. Nigdy wcześniej kandydatem na prezydenta jednej z dwóch głównych partii nie został polityk tak ekscentryczny, o tak radykalnie odmiennej wizji Ameryki i z tak luźnym stosunkiem do prawdy i obyczajów jak Donald J. Trump.
Zwycięstwo miliardera i gwiazdy reality show w wyścigu o republikańską nominację zostało faktycznie przypieczętowane w Indianie, gdzie zdecydowanie wygrał kolejną odsłonę prawyborów i wymusił kapitulację swojego największego rywala, senatora Teda Cruza. To, co na początku było interpretowane niemal wyłącznie w kategoriach żartu i politycznego folkloru, we wtorek stało się faktem. W drodze po nominację Trump złamał bowiem nie tylko wszelkie zasady rządzące amerykańską polityką, ale także zasady obyczajowe. Dość powiedzieć, że w przededniu prawyborów w Indianie celebryta zasugerował, że ojciec Cruza był zamieszany w zabójstwo Johna F. Kennedy’ego, a dzień później ponowił swój apel o zakaz wjazdu na terytorium USA dla muzułmanów – nawet tych z wizami. A to tylko mała próbka z setek skandalicznych wypowiedzi, które stały się dla Trumpa kluczem do pozyskania elektoratu sprzeciwu, nieustannego darmowego czasu antenowego i rozbicia „Grand Old Party”, jak zwani są Republikanie. „Zebraliśmy się, by opłakać śmierć
GOP, niegdyś wielkiej partii politycznej, zabitą przez epidemię Trumpa” – podsumował na swojej stylizowanej na nekrolog okładce tabloid „New York Daily News”.
Ale sukces Trumpa może mieć konsekwencje wykraczające poza antyestablishmentową rewolucję w samej Ameryce. Nie mniej nietypowa od jego pomysłów na Amerykę, jest także jego wizja polityki zagranicznej i roli USA na świecie. Jak podsumował w niedawnym przemówieniu, hasłem przewodnim Trumpa ma być „America first”. Za tym na pozór niewinnie i sztampowo brzmiącym hasłem kryje się całkowita rewolucja w podejściu USA do świata. Dość powiedzieć, że America First to nazwa izolacjonistycznego i sympatyzującego z hitlerowskimi Niemcami ruchu Charlesa Lindbergha. Niezależnie od tego, jak świadome to nawiązanie, w retoryce Trumpa wyraźne są izolacjonistyczne tendencje i podziw dla „silnych” przywódców, takich jak Władimir Putin.
- Widać bardzo jasny kierunek w stronę wycofania się Ameryki ze świata. Znamienna była jego odpowiedź na pytanie „Washington Post” o to, co sądzi na temat sojuszy i zagranicznych baz USA. Odparł natychmiast, że nie widzi potrzeby utrzymywania np. bazy w Korei. To pokazuje, że nawet na poziomie instynktu opowiada się za dużo bardziej ograniczoną rolą USA – mówi WP Michał Baranowski, dyrektor German Marshall Fund w Warszawie. – To byłby całkowity przełom w całej powojennej historii Stanów Zjednoczonych – dodaje.
Co ciekawe, w swojej długo oczekiwanej przemowie na temat polityki zagranicznej, Trump w cieplejszych tonach wypowiadał się o Rosji, niż o sojusznikach Waszyngtonu. Miliarder-showman narzekał, że NATO kosztuję Ameryke zbyt wiele, a obecny format sojuszu jest przeżytkiem. Chwilę potem zapowiedział „dogadanie się” z Rosją, choć szczegółów dobicia targu nie podał. Nie jest jednak przypadkiem, że także i Putin wyraża się o Trumpie z wyraźnym szacunkiem, a rosyjskie media mówią o nim jako o „swoim” kandydacie. Przypadkiem nie jest być może też to, że wśród głównych doradców polityka są nazwiska takie jak Paul Manafort, jeden z najbliższych konsultantów Wiktora Janukowycza, a także związanych z Kremlem oligarchów jak Oleg Deripaska i Dmytro Firtasz. Zdaniem Baranowskiego, prezydentura Trumpa byłaby dla Polski bardzo niekorzystnym scenariuszem.
- Trump chce przekonfigurować NATO tak, by odeszło od konwencjonalnej obrony terytorium sojuszników i skupiło się na sprawach takich jak migracje, terroryzm czy radykalny islam. To z perspektywy Polski jednoznacznie zły pomysł – mówi ekspert.
Innym punktem programu polityki zagranicznej biznesmena z Nowego Jorku jest… nieprzewidywalność
- Jesteśmy tak bardzo przewidywalni jako kraj, każdy wie jak zareagujemy. To jedna z przyczyn tego, że tak źle nam idzie. Musimy być bardziej nieprzewidywalni – mówił w jednym z wywiadów Trump, tłumacząc w ten sposób dlaczego nie zdradzi szczegółów swojej polityki wobec Chin. Takie podejście do dyplomacji – zwane czasem „doktryną szaleńca” – rutynowo stosowane jest m.in. przez Koreę Północną. Zwolennikiem takiej strategii był również Richard Nixon podczas wojny w Wietnamie, choć skutek tego podejścia był mizerny.
- Oczywiście, można argumentować, że odrobina niedopowiedzenia przydaje się w polityce, choćby po to, by wróg nie był do końca pewny, co zrobisz w razie kryzysu . Ale jest też mocny argument za przewidywalnością - mówi Max Boot, konserwatywny publicysta. – Niemcy rozpoczęły I wojnę światową m.in. dlatego, że nie sądzili, że Wielka Brytania przyjdzie na pomoc Belgii i Francji. Do wojny w Korei przyczyniła się zaś wypowiedź Deana Achesona o tym, że Korea Południowa znajdowała się poza amerykańską strefą wpływów. Trump wydaje się nie być świadomym tych historycznych błędów i widocznie chce je powtórzyć – dodaje. Według publicysty, prezydentura Trumpa byłaby „zagrożeniem dla bezpieczeństwa” USA i sojuszników.
Na ile realny jest to scenariusz? Dotychczasowe sondaże pokazują znaczącą, choć nie przygniatającą, przewagę Hillary Clinton. Przeciwko Trumpowi działają ponadto jego bardzo wysoki elektorat negatywny, szczególnie wśród mniejszości, oraz niechęć znacznej części wyborców republikańskich, którzy w listopadzie mogą albo pozostać w domu, albo nawet zagłosować wbrew swojej partyjnej afiliacji. Podobne intencje deklaruje coraz więcej partyjnych kolegów Trumpa oraz prawicowych publicystów.
Jednak prawdopodobna rywalka Trumpa, była pierwsza dama i sekretarz stanu Hillary Clinton, może mierzyć się z podobnymi problemami. Również ona notuje wysokie wyniki jeśli chodzi o deklarowaną niechęć wyborców. Co więcej, Clinton nie zapewniła sobie jeszcze nominacji. To ze względu na zaskakująco duże poparcie dla jej kontrkandydata, socjalisty Berniego Sandersa, który podobnie jak Trump jest głosem protestu przeciw partyjnemu establishmentowi. W przypadku przegranej swojego kandydata wyborcy Sandersa mogą więc powstrzymać się od głosowania na Clinton, albo wręcz zagłosować na Trumpa. Potwierdza to ostatni sondaż ośrodka Rasmussen, według którego Trump może liczyć na głosy aż 15 procent wyborców demokratów, a Clinton jedynie na 8 proc. głosów Republikanów. Na niekorzyść Hillary działa także jej przeszłość a przede wszystkim ciągle nie do końca wyjaśniony skandal związany z używaniem przez ówczesną Sekretarz Stanu prywatnego konta e-mail do służbowej, chronionej korespondencji. Dlatego, zdaniem Michała
Baranowskiego, wynik wyborów nie musi zakończyć się zwycięstwem Hillary.
- Sanders spotyka się z wielkimi naciskami na to, by zakończyć swoją kampanię i te naciski będą się tylko zwiększać – mówi Baranowski. - Kiedy rozmawiam z działaczami pracującymi dla Clintonów, spora część z nich jest rywalizacją z Trumpem dość przestraszona. Gdyby mieli za przeciwnika „normalnego” kandydata republikańskiego, to mieliby jakiś plan gry. Ale Trump jest nieprzewidywalny i dlatego zdarzyć może się wszystko – dodaje.