76 lat temu rozpoczął się mord na niespotykaną skalę. Zabito 7 tysięcy Pomorzan
76 lat temu rozpoczęła się największa niemiecka zbrodnia na Kociewiu. W Lesie Szpęgawskim rozstrzelano pensjonariuszy szpitala psychiatrycznego. Był to wstęp do likwidacji 7 tys. osób – głównie inteligencji, dlatego często tę zbrodnię określa się mianem pomorskiego Katynia. Większość organizatorów mordu po wojnie uniknęła odpowiedzialności.
22.09.2015 | aktual.: 22.09.2015 12:57
Starogard został zajęty przez wojska niemieckie całkowicie bez walki już 2 września 1939 roku. Cztery dni później rozpoczęły się przygotowania do eksterminacji ludności Kociewia. Na miejsce przyszłych egzekucji wybrano gęsty sosnowy bór nieopodal wsi Szpęgawsk (leżącej między Tczewem i Starogardem). Główną rolę w przygotowaniach odegrał Selbstschutz, czyli paramilitarna formacja złożona z osób narodowości niemieckiej. Jej członkowie 6 września rozpoczęli aresztowania inteligencji, kleru oraz osób o nastawieniu patriotycznym.
Pierwszymi ofiarami, które trafiły do masowych grobów, byli pensjonariusze pobliskiego zakładu psychiatrycznego. Pierwsze transporty przyjechały na miejsce rozstrzeliwań 22 września. Tego dnia zamordowano tam prawie 90 osób. Część z nich została uśpiona przez pielęgniarzy zastrzykiem z morfiny jeszcze podczas podróży. Pozostałych zabito strzałem w głowę, uderzeniem kolbą karabinu lub grzebano bez dobijania.
Zabicie chorych było wstępem do przygotowanej wcześniej akcji likwidacyjnej. Została on przeprowadzona na podstawie imiennych list proskrypcyjnych. Zatrzymanych nie ewidencjonowano, a więzienne dokumenty zostały spalone w ostatnich dniach wojny. Dlatego trudno podać dokładny skład społeczny zabitej grupy. Rozbieżności dotyczą nawet ogólnej liczby zabitych. Obecnie historycy szacują, że każda z 32 mogił mieściła od 250 do 450 ciał. Oznacza to, że życie w szpęgawskim lesie straciło ok. 7 tys. osób, w tym ok. 5,4 tys. pomorskiej inteligencji. Niemcy rozstrzelali 25 proc. kociewskich nauczycieli oraz 50 proc. księży. Zginęli również wszyscy (1,6 tys.) pensjonariusze zakładu psychiatrycznego w Kocborowie.
Regularne transporty w czterodniowych odstępach zaczęły przyjeżdżać dopiero w połowie października. Nikt poza oprawcami i 30-osobową brygadą robotniczą nie wiedział, kto przyjedzie. Więźniów transportowano ciężarówkami z zaciemnionymi szybami, bocznymi drogami, a rozstrzeliwań dokonywano pod osłoną nocy.
Wykonawcy zbrodni - SS-mani również musieli dodawać sobie odwagi, zazwyczaj poprzez picie alkoholu. Wracając z lasu w pokrwawionych mundurach nie śpieszyli się z myciem. Podczas posiłków w kantynie przechwalali się, kto zabił ile osób. Ostatni transport przyjechał do Szpęgawska w styczniu 1940 roku.
Zachowała się relacja dotycząca aresztowania jednego z księży. Grupa SS-manów siłą wdarła się na plebanię jednego z kociewskich kościołów. Najpierw pobili proboszcza do nieprzytomności, a następnie ocucili go za pomocą alkoholu, doprowadzając do stanu upojenia. Po wybiciu księdzu zębów i zerwaniu ubrań przymusili mężczyznę do seksu z gospodynią. Po wszystkim oboje zostali przetransportowani do miejskiego więzienia, skąd trafili do Szpęgawska. SS-mani zaś przebrali się w sutanny i zrobili sobie "zabawę" na plebanii.
Niemcy od klęski w bitwie na Łuku Kurskim w sierpniu 1943 roku zdawali sobie sprawę, że losy wojny są przesądzone. Pozostało tylko pytanie, kiedy Armia Czerwona wkroczy na Pomorze. Aby ukryć rozmiar dokonanych zbrodni wojennych, zaczęto zacierać ślady zbrodni. Rękoma niewolników i więźniów jesienią 1944 roku rozkopano 32 zbiorowe mogiły i spalono znajdujące się w nich ciała. Spopielone prochy wrzucono z powrotem do dołów, a dla niepoznaki zasadzono drzewa. Najprawdopodobniej część ciał wywieziono w nieznane miejsce. Podjęte przez Niemców działania utrudniają jednoznaczne oszacowanie ofiar.
Co stało się po wojnie z organizatorami masakry? Ówczesne polskie władze podejmowały działania mające na celu pociągnięcie do odpowiedzialności decydentów. Zaraz po wojnie udało się skazać w Polsce trzy osoby związane z mordem w Szpęgawsku – burmistrza miasta oraz dwóch szeregowych członków
W połowie lat 60. niemiecka prokuratura prowadziła śledztwo przeciwko naczelnikowi starogardzkiego więzienia – Johanowi Fastowi. Zostało ono umorzone ze względu na brak dostatecznych dowodów. Przed sądem nigdy nie stanęli również starosta z czasów okupacji – Erwin Johst, naczelnik Selbstschutzu Hans Plehn ani szef Georg Krupper, szef Gestapo. Wyrok skazujący usłyszał tylko Kurt Einman, organizator transportu ze szpitala psychiatrycznego. Jednak trafił do więzienia za zupełnie inne przestępstwa wojenne.
Byłeś świadkiem lub uczestnikiem zdarzenia? .