PolskaSkazany na dożywocie chce naprawić więzienia

Skazany na dożywocie chce naprawić więzienia

Poznaniak, skazany na dożywocie za morderstwo i próbę zabicia trzech kolejnych osób, chciałby ulepszyć polskie więzienia. Stworzył autorski projekt zmian w systemie penitencjarnym. Niebawem zamierza wydać książkę. Twierdzi, że resocjalizacja to fikcja, a zamiast niej w cenie jest bicie przez funkcjonariuszy służby więziennej. O życiu za więziennymi murami opowiedział Łukaszowi Cieśli.

Skazany na dożywocie chce naprawić więzienia
Źródło zdjęć: © WP.PL

16.10.2009 | aktual.: 22.05.2018 14:09

Myślicie zapewne, że pieniądze z waszych podatków idą na pracę z więźniami, na to, żeby ich naprawić. I tylko ci więźniowie z uporem nie poddają się resocjalizacji. Nie. Sytuacja jest zupełnie inna. O tym chcę wam opowiedzieć. Przeczytajcie, co się robi z więźniami w Polsce. Takimi, jak ja i innymi. Winnymi czy niewinnymi. Których widzicie w telewizji gdzieś skazywanych lub przeprowadzanych, a potem jest już o nich cisza. Gdy trafiają w sferę działania systemu penitencjarnego...".

Myślicie zapewne, że te słowa napisał ktoś, kto świetnie zna więzienne życie. Rzeczywiście. Ich autorem jest przestępca. Człowiek, który popełnił zbrodnię. Były żołnierz Legii Cudzoziemskiej. Syn poznańskich naukowców. Radosław Perlak odsiaduje dożywocie za zabicie nastolatka zbierającego jagody, postrzelenie jego kolegi oraz dwóch policjantów.

Sąd: oskarżony dopuścił się czynu w wyniku motywacji zasługującej na szczególne potępienie. Chciał sobie postrzelać do bezbronnych nastolatków.
Perlak: strzelałem, ale tylko do policjantów. Żałuję i przepraszam.

Niebezpieczny tylko w więzieniu
Nie tak miało wyglądać życie Radka. W marzeniach widział siebie jako żołnierza wojsk powietrzno-desantowych. Jednak polska armia odmówiła. Kazała najpierw zrobić maturę i wtedy się zgłosić. Perlak miał dość nauki. Rzucił liceum. Gdy skończył 18 lat, w tajemnicy przed matką wyjechał z Polski. Zaciągnął się do Legii Cudzoziemskiej. Marzenia o założeniu wojskowego munduru zaczęły się spełniać.

Latem 1998 roku, na Korsyce, gdzie służył, odwiedziła go mama. Do jej kolejnego spotkania z synem dojdzie dokładnie za rok. Radek ma prawie 21 lat i jest podejrzany o dokonanie zbrodni. Podczas przepustki, na którą przyjechał do Polski, strzelał do ludzi. Trafia do aresztu. Jest traktowany jako wyjątkowo groźny przestępca. Tak jest do dziś. Ma status "N", co oznacza, że siedzi na oddziale dla niebezpiecznych. O wcześniejszą wolność może ubiegać się w 2034 roku. Będzie miał wtedy 55 lat.

W więzieniu nie ma mowy o resocjalizacji - uważa Radek Perlak
W poznańskim areszcie śledczym, gdzie odbywa karę, Perlak uważnie przygląda się ludziom. Na oddziale dla niebezpiecznych widzi recydywistę skazywanego za rozboje. Nazywa go "Zapalczywym". Ta obserwacja skłoni go do napisania książki o patologiach systemu penitencjarnego. W założeniu resocjalizuje ludzi, w praktyce - dowodzi Perlak - wypuszcza na wolność jeszcze bardziej zdemoralizowane oso-by.

- "Zapalczywy" był bardzo agresywny. W celi często hałasował, krzyczał, kopał w ścianę i w kratę. Poza celą poruszał się tylko w łańcuchach. Gdy wychodził na wolność, do bramy prowadziło go czterech funkcjonariuszy. Ubrani w kamizelki ochronne, z pałkami, kajdankami i gazem obezwładniającym. Doprowadzili do drzwi i zdjęli mu łańcuchy. Po chwili wypuścili na wolność. "Zapalczywy" okazał się więc niebezpieczny tylko tak długo, jak długo zagrażał funkcjonariuszom - opowiada Perlak.

Radek nie zmyśla tej historii. Jego słowa potwierdza Mariusz Sas, zastępca kierownika działu penitencjarnego poznańskiego aresztu oraz Kazimierz Różański, psycholog, który "diagnozował" "Zapalczywego". - Nie możemy odwołać skazanemu kategorii "N" z tylko z tego powodu, że zbliża się koniec kary - mówi Mariusz Sas, zastępca kierownika działu penitencjarnego

- W tej historii nie ma niczego dziwnego, wszystko odbyło się zgodnie z procedurami - dodaje psycholog Różański. - Proszę zauważyć, że więzień, który przebywa na oddziale dla niebezpiecznych, wcale nie musi być groźny dla społeczeństwa po wyjściu na wolność. Mógł zostać zakwalifikowany na oddział z powodu wydarzeń zaistniałych w zakładzie karnym, na przykład za napaść na funkcjonariusza.

Resocjalizacja to wymysł?
Dlaczego "Zapalczywy" nie zmienił się w więzieniu? Diagnoza Perlaka brzmi następująco: resocjalizacja to fikcja. Wychowawcom szczególnie na niej nie zależy, a skazani, którzy domagają się normalnego traktowania, czują się zastraszani przez funkcjonariuszy. System penitencjarny zamiast naprawiać człowieka, wypacza go jeszcze bardziej. I podaje fakty powszechnie znane z filmów i obiegowych opowieści. W celi trzeba walczyć o przetrwanie. Zdarzają się gwałty, przede wszystkim na słabszych więźniach, oraz fizyczne i psychiczne tortury. Polegają na okładaniu pałami przez strażników albo rozbieraniu do naga po kilka razy dziennie i ciągłym rewidowaniu. - To są wymysły skazanego - twierdzi Kazimierz Różański.

Perlak nie zraża się tą opinią. W wolnym czasie, którego ma pod dostatkiem, napisał projekt zmian w systemie penitencjarnym. Także w nim mówi o "fikcji resocjalizacji". - Od pół roku prowadzę ewidencję kontaktów z funkcjonariuszami. Od dwóch tygodni wychowawcy nie widziałem. Przeciętnie rozmawiałem z nim 2 minuty tygodniowo, w czasie rutynowych obchodów dla odbębnienia. Nie jestem wyjątkiem. Nie słyszałem nigdy, żeby jakiś wychowawca walczył z przełożonymi o resocjalizację - dowodzi Perlak w swoim projekcie.

>Perlak ma taką filozofię, że z nami nie można po ludzku
Postuluje, aby dotychczasowych funkcjonariuszy zastąpili kuratorzy, nastawieni na faktyczną pracę z więźniami, a nie pozorowanie działań. Swój projekt wysłał do naukowców zajmujących się tematyką penitencjarną. Konsultował go między innymi z prof. Jackiem Kurzępą, socjologiem ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej we Wrocławiu.

- Radek to inteligentny i względnie oczytany człowiek. Jego spostrzeżenia często są traf-ne, ale sceptycznie podchodzę do projektu - ocenia prof. Kurzępa. - Więzienie to przecież nie sanatorium, lecz miejsce, w którym więzień ma odczuć pewne dolegliwości. System ciągle ewoluuje, o czym Radek nie musi wiedzieć, bo niby skąd? W skład kadry coraz częściej wchodzą ludzie młodzi, wykształceni. Ale oczywiście w więzieniach dochodzi do wynaturzeń, jak w każdej instytucji totalnej.

Trzysta... skarg i wniosków
Perlak w ewolucję nie wierzy. Liczy na siebie i pomoc najbliższych. Jak mówi, dokonuje autoresocjalizacji. Chce zdać maturę oraz mieć laptopa, na którym mógłby się uczyć angielskiego. Dostałby go od siostry. Ale dyrekcja nie wyraża zgody. Jest przecież niebezpiecznym przestępcą. Niewiele mu wolno.

Perlak twierdzi, że ma status "N", bo jest niewygodny dla przełożonych. Powód - częste skargi i wnioski. Wylicza, że napisał ich prawie trzysta. Prosił o zgodę na naukę albo dopominał się o przestrzeganie przepisów. O swoich bojach z administracją opowiedział pisarzowi Andrzejowi Stasiukowi, który w PRL siedział w więzieniu za dezercję z wojska.

- Dla dyrekcji jest znacznie wygodniej, gdy więźniowie siedzą cicho w celach, piją czaj, robią sobie tatuaże oraz wspominają dawne i planują przyszłe skoki. Wszystko zostaje po staremu, można spać spokojnie i jakoś do tej emerytury dociągnąć. Urzędnicy niczego tak się nie boją, jak zmian - tłumaczy Stasiuk w liście wysłanym do Perlaka.

Komisje formalności
Jest jedna rzecz, która cieszy Radka Perlaka. W celi na "ence" nie ma towarzystwa. W samotności, którą polubił, może skupić się na czytaniu i pisaniu książek. Ma także telewizor. Poza tym cele na jego oddziale są czystsze niż pozostałe. Dla Radka, pedantycznie dbającego o swojego wąsa, to ważne. Pomieszczenia są ciągle monitorowane i raczej nikomu nie przychodzi do głowy, by je niszczyć. Ale mimo tych "luksusów", na "enki" nikt się nie pcha. Tutaj niepokornych lub agresywnych zakuwa się w łańcuchy. Wszystkich ubiera się w czerwone drelichy.

Administracja dyplomatycznie stwierdza, że więźniowie o statusie "N" to osoby "o obniżonej wiarygodności". Skazani dodają, że na "ence" można siedzieć do końca odbywania kary, bez względu na to, jakim się jest człowiekiem. Czasami siedzi się aż do śmierci.

Oczywiście system widzi możliwość zniesienia kategorii "N". Więźniowie co kwartał mogą wykazać, że znormalnieli. Co trzy miesiące zbiera się komisja penitencjarna. Pracownicy aresztu oceniają wtedy, czy podtrzymać lub znieść status. Od decyzji komisji, zazwyczaj niekorzystnej, można odwołać się do sądu.

Perlak do tej pory zaliczył kilkadziesiąt komisji. Doświadczenie mówi mu, że posiedzenia są formalnością. - Akurat miałem komisję przed spotkaniem z panem. Nie bardzo miałem czas i ochotę na rozmowę z nimi, więc powiedziałem, aby wpisali do dokumentów to, co chcą. Posiedzenie trwało może dwie minuty i wiadomo, jak się zakończyło - opowiada Perlak.

Podobne odczucia ma jego matka, Grażyna Filipiak-Perlak, socjolog pracujący na poznańskim UAM. W lutym 2009 pojawiła się na którymś z kolei posiedzeniu Sądu Penitencjarnego. Wzięła dwa listy. Radek napisał je do policjantów, których postrzelił podczas obławy w 1999 roku. Wysłał je w zeszłym roku wraz z pieniędzmi. Miały być skromną rekompensatą za wyrządzoną krzywdę. Przekazał im po 8,5 tysięcy złotych, które wygrał w procesie cywilnym z PZU.

Przestępca skruszony

- To były bardzo dojrzałe listy, pisane przez osobę, która ma poczucie winy i pragnie wybaczenia. Trzęsły mi się ręce, łamał mi się głos, jak je czytałam. Sędzia pozwolił dokończyć. Widziałam, że miał wypieki na twarzy - wspomina matka Perlaka. - Myślałam, że tym razem się uda. Ale po raz kolejny Radkowi podtrzymano status "N". Bo wszyscy postrzegają go przez pryzmat tego, co zrobił przed 10 laty. Jakby nie dopuszczali myśli, że się zmienił - dodaje.

Pozytywną przemianę Perlaka dostrzega również Barbara Kapała-Wacke, emerytowana nauczycielka z Poznańskiego Centrum Edukacji Ustawicznej i Praktycznej. Dwukrotnie egzaminowała Perlaka. Pierwszy raz jeszcze przed wydaniem wyroku, który zapadł w październiku 2001 roku. Kolejny raz - w 2005 roku. Perlak, aby zostać dopuszczonym do matury, zdawał w więzieniu historię, WOS i język polski. Egzaminy zaliczył.

- Za pierwszym razem zaskoczył nas swoją wiedzą na temat drugiej wojny światowej i uzbrojenia. Pamiętam też jego specyficzne zachowanie. Z oczu biła pewność siebie, jego wzrok był taki bardzo ostry - wspomina Kapała-Wacke. - Podczas naszego kolejnego spotkania był już inny. Zmienił się, złagodniał. Mówił, że zrozumiał swoje błędy. Ubolewał, iż funkcjonariusze traktują go jak człowieka, który nie ma szans na zmianę - dodaje.

Perlak nie zda matury. Przynajmniej na razie. Aby do niej podejść, musiałby zaliczyć angielski. Ale w celi nie może mieć magnetofonu, który pomógłby przygotować się mu do egzaminu. I raczej nie może liczyć na przychylność ze strony administracji.

- On ma taką filozofię, że z nami nie można po ludzku - ocenia psycholog Różański. - Próbowałem z nim nawiązać kontakt, mówiąc o moich doświadczeniach jako skoczka spadochronowego. Robiłem to w młodości, a on przecież był w Legii Cudzoziemskiej. Po tamtej rozmowie Perlak stwierdził, że jestem stary i siwy, i prawdopodobnie prowadzę jałowe, pozbawione wrażeń życie, skoro tak chętnie sięgam do ekscytujących wspomnień z młodości. On jest w typie tak zwanego zimnego drania, czyli człowieka mającego kłopoty w budowaniu bliskich, ciepłych emocjonalnie relacji z innymi ludźmi. Skazany Perlak nastawił się na permanentną konfrontację zamiast współpracy z personelem penitencjarnym - argumentuje.

A może wziąłby zakładnika?
Pozytywne cechy u Perlaka dostrzega Mariusz Sas z działu penitencjarnego poznańskiego aresztu. - Jest świetnie zorganizowany, samozdyscyplinowany, bez skłonności do autoagresji - mówi o Perlaku.

Dlaczego więc od dziesięciu lat wciąż jest uznawany za niebezpiecznego? - O kwalifikowaniu do tej kategorii decyduje komisja penitencjarna. Bierze się pod uwagę szereg czynników: charakter przestępstw, sposób zachowania się przy ich popełnieniu czy właściwości osobiste. A odpowiednie funkcjonowanie w warunkach "wyznaczonego oddziału" nie świadczy jednoznacznie o takim samym funkcjonowaniu w przypadku przeniesienia do warunków "ogólnych" - stwierdza Mariusz Sas.

Psycholog Różański wskazuje, że Perlak nie jest agresywny, bo nie ma do tego warunków. W celi jest ciągle monitorowany, na oddziale panuje rygor, stosowane są odpowiednie zabezpieczenia ochronne. - Nikt jednak nie wie, jak by zachował się w kontaktach z innymi więźniami. Może wziąłby zakładnika? Tacy ludzie jak on są zdolni do wszystkiego - stwierdza Różański.

I dodaje, że w przypadku Perlaka duże znaczenie miała opinia sądowo-psychiatryczna. Wydano ją dziesięć lat temu. Lekarze ocenili, że Perlak jest zamknięty w sobie, a w sytuacji stresowej zachowuje się agresywnie. Mariusz Sas dopowiada, że punktem wyjścia do resocjalizacji jest stosunek do popełnionego przestępstwa. - Znacznie łatwiej pracuje się ze skazanym, który przyznaje się do winy i jest krytyczny w ocenie popełnionego przestępstwa - mówi.

Radosław Perlak nie przyznaje się do zabicia nastolatka oraz do postrzelenia jego kolegi. Oto jego wersja: do policjantów, którzy zatrzymali go do kontroli drogowej, strzelił, gdyż w torbie miał nielegalną broń. Wpadł w panikę. Jego początkowe przyznanie się do zabicia chłopca było manipulacją ze strony policjantów. Po pobiciu, podsunęli do podpisu dokumenty, których nie mógł przeczytać. A świadkowie, choć rozpoznali go podczas okazania, dostali wcześniej od funkcjonariuszy jego zdjęcie. W ten sposób byli inspirowani do pogrążenia Perlaka jako sprawcy mordu.

Sądy nie uwierzyły w tę opowieść. Adwokat Perlaka, na prośbę skazanego i jego rodziny, ma jednak doprowadzić do wznowienia procesu.

"W maju 2008 roku - pisze Perlak w kolejnym rozdziale swojej książki - z poznańskiego aresztu wychodzili żołnierze zatrzymani do sprawy Nangar Khel. Nad aresztem krążył helikopter TVN 24. Ruch w areszcie zamarł. Nikt nie był przeprowadzany. Nie był wydawany obiad. Miałem włączoną telewizję. Patrzyłem na żywo na cały ten kompleks budynków. Długie piętra, masa okien, mnóstwo biur z urzędnikami-funkcjonariuszami. Obraz zbliżył się na okno mojej celi. Uzmysłowiłem sobie, jak ogromna to instytucja. Jaki jestem w niej mały. Że dla tych wszystkich ludzi, w tych wszystkich biurach, nic nie znaczy to, co próbuję im wytłumaczyć".

Polecamy w wydaniu internetowym www.polskatimes/Poznań: Nie osiągniemy sukcesu bez aglomeracji

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (12)