Odwołanie Załużnego. "Nowy, kluczowy etap wojny"
Brytyjski tygodnik "Tkhe Economist" uważa, że dymisjonowanie głównodowodzącego ukraińską armią gen. Wałerija Załużnego to "ryzyko podjęte przez prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego" i "nowy, kluczowy etap wojny".
Zastąpienie Załużnego Ołeksandrem Syrskim to krok, który może być pomyłką - komentuje tygodnik. Generał Załużny cieszył się szacunkiem zarówno wśród żołnierzy, jak i wśród cywilów.
Załużny odwołany. Syrski pokieruje machiną wojenną
Różnice między prezydentem a byłym dowódcą zaczęły się zaostrzać, gdy wojna weszła w fazę stagnacji. Zełenski i Załużny zaczęli różnić się w swoich podejściach do sposobu prowadzenia wojny, co doprowadziło do konfliktu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Prezydent i jego administracja zaczęli obarczać Załużnego odpowiedzialnością za zeszłoroczną nieudaną kontrofensywę. Naciskali na niego, aby ukraińska armia przygotowała się do kolejnych ataków i zwiększyła mobilizację. Załużny jednak nie zgadzał się z tymi argumentami, twierdząc, że jego ostrożność przyniosła mniejsze straty wśród żołnierzy i sprzęcie.
Argumentował, że nie może planować kolejnej kontrofensywy, nie wiedząc, jakimi zasobami dysponuje. Zwracał uwagę, że to politycy powinni być odpowiedzialni za mobilizację społeczeństwa.
Zełenski zmienił zdanie. Widział w Załużnym zagrożenie?
"The Economist" przypomina, że Zełenski na początku inwazji mówił, że "Ukraina przywiązuje większą wagę do życia ludzkiego niż do terytorium". Jednak ostatnio zmienił zdanie, twierdząc, że "celem jest odzyskanie wszystkich okupowanych terytoriów". Gdy stało się jasne, że cel ten może nie zostać osiągnięty, Zełenski zaczął wykazywać rosnącą niecierpliwość wobec Załużnego. "Prezydent zaczął się czuć zagrożony popularnością generała" - czytamy.
Brytyjski tygodnik zauważa, że w miarę przeciągania się wojny, konflikty na szczytach władzy były nieuniknione. Ukraińska polityka różni się jednak od tej na Zachodzie. Jest to brutalna rywalizacja o zasoby i władzę, finansowana przez oligarchów i frakcje. Na Zachodzie idee często schodzą na drugi plan, natomiast w Ukrainie zwykle w ogóle ich nie ma.
Autorytet generała Załużnego jako głównodowodzącego został już nadszarpnięty przez pogłoski o jego dymisji. Im dłużej Zełenski przeciągał zwolnienie Załużnego, tym bardziej cierpiał także jego własny autorytet. Teraz pojawia się pytanie, co będzie się działo po zastąpieniu Załużnego przez Syrskiego.
Jednym z zagrożeń dla prezydenta może być niezadowolenie żołnierzy wywołane zwolnieniem bardzo lubianego dowódcy. Generał Syrski ma natomiast reputację osoby niezbyt dbającej o koszty i życie ludzkie. Niektórzy chwalą jego profesjonalizm, inni twierdzą, że przeraża swoich podwładnych i rządzi przez strach.
"Reorganizacja najwyższego dowództwa spowoduje również zakłócenia w strukturach dowodzenia" - zauważa tygodnik. Ważne jest, aby zmiany te nie zmniejszyły zdolności Ukrainy do walki. "Wkrótce Ukraina musi liczyć się ze zwiększoną mobilizacją, nawet jeśli generał Syrski będzie prowadził głównie wojnę obronną, na czym powinien się na razie skupić" - uważają autorzy analizy.
Dla wielu Załużny był bohaterem
Zwolnienie generała Załużnego, który jest w oczach ludu bohaterem, będzie miało również skutki polityczne. Nie jest jasne, co będzie robił dalej. Niektórzy nie uważają go za urodzonego polityka, ale nie byłby on pierwszym weteranem, któremu wizja władzy zawróciła w głowie.
"Któryś z ukraińskich oligarchów może go wykorzystać jako narzędzie do realizacji własnych ambicji" - pisze tygodnik. Zełenski musi natomiast zrozumieć, że jeśli będzie próbował zdusić społeczne niezadowolenie, zaszkodzi wprowadzonej przez siebie kulturze politycznej.
"Rodzi się pytanie, czy po zwolnieniu Załużnego Zełenski zmieni wizję wojny. Nadal twierdzi, że Ukraina odbije wszystkie okupowane terytoria, choć prezydent wie, że nie nastąpi to szybko, jeśli w ogóle. Jeśli nie zdarzy się coś zupełnie nieoczekiwanego, zwycięstwa zdefiniowanego jako odbicie całego terytorium Ukrainy nie da się osiągnąć" - piszą analitycy.
Ukraina wygra wojnę, jeśli będzie przestrzegać zasad panujących na Zachodzie. W tej kwestii nie powinno być różnic między prezydentem a jego dowódcami - twierdzi "Economist".