Niepokojące słowa premiera. Tropy prowadzą do rosyjskiego Ch‑555
Znalezienie nieznanego obiektu pod Bydgoszczą spowodowało falę spekulacji. Najwięcej pytań i obaw wywołała wypowiedź premiera Morawieckiego, który wspomniał, że znalezisko może mieć związek ze zmasowanym rosyjskim atakiem z 16 grudnia ubiegłego roku. Jak to możliwe, że taka "zguba" mogłaby znaleźć się w polskiej przestrzeni powietrznej?
02.05.2023 | aktual.: 19.05.2023 15:40
Przypomnijmy, w czwartek rano Ministerstwo Obrony Narodowej przyznało, że w okolicach miejscowości Zamość ok. 15 km od Bydgoszczy znaleziono szczątki niezidentyfikowanego obiektu wojskowego. Śledztwo w sprawie zdarzenia wszczęła Prokuratura Okręgowa w Gdańsku. To efekt odkrycia przypadkowego świadka, który znalazł w lesie szczątki obiektu wojskowego i zawiadomił w tej sprawie służby.
W związku z trwającą za naszymi granicami wojną w Ukrainie, pojawiały się kolejne tezy i mnożyły się niepokojące pytania. Jedna z nich zakładała, że "coś" mogły zgubić polskie samoloty lub śmigłowce, ćwiczące na poligonie pod Toruniem. Inna mówiła o tym, że pocisk z napisami cyrylicą mogli przekazać Ukraińcy, albo sami mogli coś testować np. jego przenoszenie podczas szkolenia w Polsce.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Dużo więcej światła na sprawę rzucił gen. broni Tomasz Piotrowski, Dowódca Operacyjny Rodzajów Sił Zbrojnych, który stwierdził, że pocisk może leżeć w lesie od grudnia 2022 roku, a wojsko wiedziało o jego istnieniu. Według Piotrowskiego znalezisko może być związane z atakiem z 16 grudnia, kiedy polskie i sojusznicze samoloty śledziły nad Polską szybko poruszający się cel.
Słowa generała potwierdził premier Mateusz Morawiecki. - Istnieją przesłanki, jak powiedział generał, aby połączyć to znalezisko, to odkrycie, ten sprzęt, jak to zostało określone, znalezione parę dni temu, z informacją, którą powzięły nasze służby już w grudniu zeszłego roku, a co do której byliśmy w stałym kontakcie z naszymi sojusznikami, wiążącej się z incydentem z połowy grudnia zeszłego roku – oświadczył. - W trakcie tego incydentu samoloty F-35 i nasze własne samoloty zostały poderwane we właściwy sposób tak, aby śledzić trajektorię tego sprzętu, tej rakiety, która znalazła się nad terytorium Polski - dodał premier.
Zmasowany atak rakietowy Rosjan z 16 grudnia
W połowie grudnia Rosjanie przeprowadzili - już po raz dziewiąty - zmasowany atak rakietowy na infrastrukturę krytyczną Ukrainy. Tego dnia odpalili m.in. pociski z samolotów operujących nad Smoleńskiem na zachodzie Rosji. Najwięcej pocisków wycelowano w Zaporoże, Dniepr i Krzywy Róg. Inne uderzyły również na Kijów, Charków, Połtawę czy Mikołajów.
Napastnicy wykorzystali wiele rodzajów pocisków, jakie posiadali w swoim arsenale. Na Ukrainę spadły z bombowców strategicznych pociski manewrujące dalekiego zasięgu Ch-555, Ch-101 i Ch-22. Na południu wystrzelono okrętowe Kalibry, a także z wyrzutni naziemnych S-300 i przenoszone przez wielozadaniowe samoloty pociski Raduga oraz Kindżał. Tego dnia głównodowodzący ukraińskiej armii, generał Wałerij Załużny, powiadomił o zestrzeleniu 60 z 76 rakiet.
W kontekście znaleziska w Polsce kluczowe są pociski Ch-55. Tego dnia Rosjanie wykorzystali je w wersji pozbawionej głowicy bojowej jako wabiki, które miały zmylić ukraińską obronę przeciwlotniczą, tak by inne uzbrojone pociski mogły się przebić i uderzyć w wyznaczone cele. W takim wabiku głowica bojowa zastępowana jest ekwiwalentem masowo-gabarytowym. Czyli niebojową głowicą, która odpowiada kształtem i masą tej bojowej.
Wydaje się, że właśnie taki pocisk mógł zostać znaleziony pod Bydgoszczą.
Aha, pamiętacie jak powiedziano że na miejscu nie znaleziono żadnej głowicy bojowej?
— Dawid Kamizela (@DawidKamizela) April 29, 2023
To niemal jednoznacznie wskazuje na to że mowa o starym pocisku Ch-55 nosicielu głowicy jądrowej których Rosjanie (oczywiście po wyjęciu głowicy!) używają na Ukrainie do przesaturowania OPL. 4/ pic.twitter.com/fA63mCAlKt
Skąd rosyjski Ch-55 miałby znaleźć się na polskim niebie?
- Prawdopodobnie to szczątki radzieckiego pocisku Ch-55, broni strategicznej, wchodzącej w skład radzieckiej, a potem rosyjskiej triady jądrowej, lub jego późniejszej wersji Ch-555 - mówi Bartłomiej Kucharski, dziennikarz i ekspert Zespołu Badań i Analiz Militarnych.
Faktycznie, na podstawie opublikowanych zdjęć spod Bydgoszczy można rozpoznać pocisk Ch-555. Jest to wersja pocisku manewrującego Ch-55 z konwencjonalną głowicą, przenoszącą bojową głowicę burzącą o masie ok. 300 kg. Została ona opracowana w latach 90., kiedy zmieniała się doktryna wojenna Federacji Rosyjskiej w związku z zakończeniem Zimnej Wojny. Według różnych źródeł pocisk ma zasięg 2500-2800 km. Rosjanie oficjalnie nigdy nie ujawnili jego danych taktyczno-technicznych.
🚨🚨
— الحرب العالمية الثالثة (@WWIIIAR) April 30, 2023
اقلاع 10 قاذفات استراتيجية من طراز TU-95 من قاعدة مورمانسك الجوية.
ليلة ثقيلة على كييف .#روسيا #اوكرانيا pic.twitter.com/gFylPet4yX
Szantaż i zastraszanie prowadzone przez Rosję poniosło całkowitą klęskę, bo nawet nie wiedzieliśmy że jesteśmy zastraszani.
— spadak (@spadak6) April 29, 2023
Początkowo pojawiły się tezy, które mówiły o tym, że nawet jeśli jest to Ch-555 to może być to pocisk przekazany przez Ukrainę, aby sojusznicy mogli przeprowadzić testy. Tego typu badania nie byłyby niczym dziwnym. Zachód otrzymał z Ukrainy rosyjskie czołgi, stacje radiolokacyjne czy systemy łączności.
Jest jednak "ale". - Wątpliwe, by dziś Ukraina miała jeszcze pociski tego typu – mówi Kucharski. Ekspert podkreśla, że Kijów oddawał lub sprzedawał je do Rosji, Chin i Iranu, pozbywając się większości kłopotliwego arsenału. Oznacza to, że jeżeli znalezisko pod Bydgoszczą ma związek z działaniami wojennymi w Ukrainie, to prawdopodobnie był to rosyjski pocisk manewrujący.
16 grudnia pociski wystrzelone spod Smoleńska prawdopodobnie zostały skierowane na zachodnią Ukrainę, aby odciągnąć uwagę od ataku na Kijów i Charków. Najbardziej prawdopodobną przyczyną zmiany kursu była awaria systemu nawigacyjnego. I taka "zguba" wleciała przypadkowo w polską przestrzeń powietrzną. Mogło to się stać nad Białorusią lub już nad Ukrainą.
W pierwszym przypadku Ch-555 musiałby przelecieć ok. 600 km nad terytorium Białorusi, a potem przez ponad 400 km nad Polską. W tym nad Białymstokiem, Łomżą czy w końcu Toruniem.
5/n
— Jarosław Wolski (@wolski_jaros) April 29, 2023
I po awarii układu nawigacji i sterowania doleciała aż pod Bydgoszcz gdzie spadła. Wiemy już z słów premiera że zdarzenie poderwało polskie i NATOwskie myśliwce w grudniu ale sprawę wyciszono mimo nie znalezienia szczątków rakiety. pic.twitter.com/SjrdcDqWbL
Gorzej prezentuje się inna wersja, że pocisk leciał od granicy polsko-ukraińskiej. Musiałby przelecieć przez terytorium Białorusi, zakręcić na północny-zachód w okolicach Łucka lub Lwowa i przelecieć nad terytorium Polski w okolicach Zamościa, Lublina, gdzie jest świeżo utworzony 19 batalion zmechanizowany. Potem w okolicach Warszawy i w pobliżu petrochemii w Płocku. W sumie ponad 500 km nad Polską, w tym w pobliżu obiektów infrastruktury krytycznej.
Trzeba dodać, że opcja ze "zgubą" to najlepszy z najgorszych scenariuszy. Podczas działań wojennych tego typu wypadki się zdarzają. Nawet kiedy używane są najbardziej zaawansowane systemy uzbrojenia.
Premedytacja Rosjan?
Jest także druga, gorsza teza, która zakładałaby, że Rosjanie wystrzelili taki nieuzbrojony pocisk w kierunku Polski z premedytacją. - Istnieje także teoria, która zakłada, że miała miejsce jakaś forma prowokacji lub testu naszego i natowskiego systemu obrony przeciwlotniczej. Mogliby chcieć sprawdzić jego reakcję czy spróbować wykazać jego deficyty. Byłoby to bardzo niebezpieczną grą - mówi dr Michał Piekarski, specjalista ds. bezpieczeństwa z Uniwersytetu Wrocławskiego. - Ta hipoteza jest kusząca, ale na tę chwilę nie pasuje w niej klika rzeczy. Test reakcji mógłby zostać przeprowadzony inaczej, na przykład przez "przypadkowy" wlot samolotu w naszą przestrzeń powietrzną. Lub wręcz rozpoznawczego drona. Wówczas Rosjanie by tłumaczyli, że doszło do błędu nawigacyjnego – dodaje ekspert. Można też zakładać, że gdyby Rosja chciała skompromitować takim testem państwo polskie, to pocisk "przypadkowo" odnalazłby się dużo wcześniej.
Przeleżał ponad cztery miesiące w Polsce?
Jeśli potwierdzą się słowa gen. Piotrowskiego oraz premiera Morawieckiego, to przez cztery miesiące w lesie, niedaleko zabudowań mieszkalnych, przeleżał pocisk, który mógł przenosić 300 kg materiałów wybuchowych. Czy rząd wiedział jaki ma rodzaj głowicy? Oficjalnie władze nie informują czy głowica była bojowa czy też nie. Nieoficjalnie: przenosiła ekwiwalent i miała służyć jako wabik. - Nie znaczy to, że jest to komfortowa sytuacja i nic się nie stało - mocno podkreśla Kucharski. - Jak rząd tłumaczyłby się gdyby pocisk miał głowicę bojową i spadł np. na blok mieszkalny, szpital, czy, pozostając w okolicach Bydgoszczy, na zakład zbrojeniowy? – pyta retorycznie ekspert.
- Sam fakt wlecenia najpewniej rosyjskiego pocisku tak głęboko jest szalenie niepokojący i chyba powinien być sygnałem alarmowym oraz bodźcem do zastanowienia się nad organizacją i dowodzeniem systemem obrony przeciwlotniczej Polski. Miejmy nadzieję, że napływ nowoczesnej broni zamawianej w ostatnich latach pozwoli na poprawę bezpieczeństwa polskiego nieba – mówi Kucharski.
Pytań w tej kwestii jest coraz więcej, a osoby odpowiedzialne za bezpieczeństwo obywateli milczą bądź nie przekazują kompleksowych informacji w tej sprawie. Wygląda to tak jakby po tragedii w Przewodowie, polskie władzy nie chciały niepokoić polskich obywateli i uznały, że nieinformowanie ws. obiektu z połowy grudnia będzie lepszym rozwiązaniem. Co gorsze, mieszkańcy okolic Bydgoszczy codziennie przechodzili obok pocisku, który mógł przenosić głowicę bojową, a którego nikt skutecznie nie potrafił znaleźć od połowy grudnia.
- Warto, jak sądzę, zastanowić się: czy taki pocisk nie powinien być namierzony i zestrzelony przez naszą lub sojuszniczą obronę przeciwlotniczą? Dlaczego tak się nie stało? Chyba nie jest dobrze, jeżeli taki "fant" leży sobie w lesie może nawet kilka miesięcy – uważa Kucharski.
Polityka informacyjna w sytuacjach kryzysowych okazała się najsłabszym elementem systemu. Rząd i służby powinny poinformować Polaków o tym, co się działo od grudnia do kwietnia, oraz gdzie i na jaką skalę służby szukały tego obiektu.
Dla Wirtualnej Polski Sławek Zagórski