Rosjanie milczeli w sprawie rakiety? "Bali się kompromitacji"
Rakieta, którą znaleziono w lesie pod Bydgoszczą mogła przelecieć nad Polską w grudniu - zasugerował premier Mateusz Morawiecki. - Ktoś podjął decyzję o odwołaniu poszukiwań. Chciałbym, aby prześledzono proces decyzyjny i wskazano przesłanki, dla których podjęto taką, a nie inną decyzję - komentuje generał Tomasz Drewniak, były inspektor wojsk powietrznych.
02.05.2023 | aktual.: 02.05.2023 23:29
Dowódca operacyjny rodzajów sił zbrojnych gen. broni Tomasz Piotrowski poinformował, że "trwają intensywne dochodzenia, sprawdzenia, intensywny dialog między różnego rodzaju instytucjami".
Nawiązał też do wydarzeń z połowy grudnia 2022 roku, gdy Rosjanie przeprowadzili jeden ze zmasowanych ataków powietrznych na Ukrainę. - Powstały pewne hipotezy, mamy pewne wątki, które można byłoby powiązać ze zdarzeniem w Zamościu pod Bydgoszczą - powiedział w piątkowym oświadczeniu dla mediów.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Do jego słów odniósł się premier Mateusz Morawiecki, który ocenił, że są podstawy, by łączyć znalezione szczątki obiektu z incydentem z grudnia. Jak podawały media, mogło chodzić o rosyjską rakietę wystrzeloną z Białorusi 16 grudnia. Mógł być to pocisk Ch-55 lub Ch-555.
- Powiem szczerze, że jestem tym wszystkim zaskoczony i nie w pełni jestem w stanie skomentować, co się stało. Przede wszystkim istnieje poważna różnica między obu rakietami. Jedna z nich może przenosić ładunek jądrowy - skomentował w rozmowie z "Gazetą Wyborczą", generał Tomasz Drewniak.
Ch-55 to wersja z atrapą głowicy jądrowej. - Jest to rosyjskie naśladownictwo pierwszej generacji pocisków cruise produkcji amerykańskiej. Poruszają się stosunkowo nisko, ze stosunkowo niewielką, poddźwiękową prędkością, pozostawiają stosunkowo niewielki ślad. To takie siedmiometrowe cygaro - wyjaśnił Drewniak i dodał, że "nie jest ona łatwa do wychwycenia przez obronę przeciwlotniczą".
Generał pyta o poszukiwania rakiety
Były inspektor wojsk powietrznych zastanawia się, dlaczego tego pocisku nie odnaleziono już w grudniu. - To znaczy, że zaniechano poszukiwań? - zapytał i przypomniał, że w tym czasie w ramach misji NATO w Polsce przebywali Włosi.
- Skoro poderwano samoloty, to obiekt musiał być kilka minut śledzony przez radary. Nie wiem, czy śledził go natowski AWACS, czy coś innego. Zadziałały procedury w ramach QRF - czyli Quick Reaction Forces, i - jak rozumiem - w grudniu nie zakończyły się znalezieniem celu - stwierdził w rozmowie z "Wyborczą".
Gen. Drewniak uważa, że rakieta musiała wymknąć się spod kontroli, bo w innym przypadku Rosjanie ogłosiliby całemu światu, że obrona przeciwlotnicza w Polsce nie zadziałała. - Skoro milczeli, to bali się kompromitacji, czyli faktu, że stracili kontrolę nad rakietą i są niebezpieczni dla świata - stwierdził.
I dodał, że bardziej przejmował by się Polską, która nie wykreśliła toru lotu i nie zlokalizowała pocisku. Ponownie podkreślił, że takich obiektów trzeba szukać do skutku.
Procedury zostały przerwane
- Tu ktoś podjął decyzję o odwołaniu poszukiwań. Chciałbym, aby prześledzono proces decyzyjny i wskazano przesłanki, dla których podjęto taką, a nie inną decyzję. [...] Zanim jednak wyciągniemy wnioski, chciałbym poznać szczegóły. Wiedzieć, czy rzeczywiście ktoś i coś zaniedbał - powiedział w rozmowie z "GW".
- Ja mam przekonanie, że wojsko stara się jak najlepiej wykonać swoje obowiązki. Oczekiwałbym, aby ta sprawa została ze strony polskiego MON wyjaśniona. Powtarzam: na razie sprawa jest w najwyższym stopniu zadziwiająca. Bo najpierw zadziałały normalne procedury, a następnie z niewiadomych powodów zostały przerwane. Na razie tego, co się stało, po prostu nie rozumiem - podsumował.
Czytaj też:
źródło: "Gazeta Wyborcza"