Poruszenie w lesie pod Bydgoszczą. "Nie wiemy, co się dzieje"
Okrąg, w którym znaleziono szczątki tajemniczego obiektu, ma kilka metrów średnicy, a teren w jego sąsiedztwie przeszukiwało kilkadziesiąt osób. To, co runęło z nieba do lasu we wsi Zamość pod Bydgoszczą, budzi niepokój mieszkańców. - Najgorsza jest niewiedza. Nie wiemy, co się dzieje pod naszymi oknami - tłumaczą.
W czwartek rano pod ich domami pojawiły się służby, które zablokowały drogi i wszczęły poszukiwania.
Mieszkańcy wsi Zamość są poruszeni. W lesie, tuż obok ich domów, zaroiło się od służb, które zablokowały drogi i wszczęły poszukiwania. W czwartek od rana do tej niewielkiej miejscowości pod Bydgoszczą zjechały dziesiątki mundurowych. Tajemnicza sprawa znalezionych szczątków obiektu wojskowego budzi ogromne emocje, a brak oficjalnych informacji na temat tego, co runęło z nieba sprawia, że mnożą się różne teorie.
We wsi Zamość pojawiły się oznakowane pojazdy Żandarmerii Wojskowej (ŻW), policji i straży pożarnej, a także inne samochody, którymi prawdopodobnie przyjechali przedstawiciele różnych służb z prokuratorem wojskowym na czele.
Na leśnym dukcie zaparkowało w sumie kilkadziesiąt aut, a zanim odcięto teren dla osób postronnych i dziennikarzy, można było dostrzec, jak szyk do leśnych poszukiwań formują przedstawiciele ŻW i policji. Po trwającej kilkadziesiąt minut odprawie, około godziny dziesiątej, mundurowi ustawili się w rzędzie i weszli do lasu.
Odległości między funkcjonariuszami były niewielkie, a to oznacza, że ruszyli na poszukiwania tego, co zostało jeszcze w lesie, a nie może dostać się w niepowołane ręce.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Gen. Skrzypczak o jedynej szansie Ukrainy. Wskazał kluczowy kierunek
"Wojsko i policja odcięły drogi"
Jeszcze zanim ekipy poszukiwawcze weszły do lasu, na wszystkich drogach dojazdowych pojawiły się służby, a dziennikarzy odsunięto ponad kilometr od głównego miejsca poszukiwań. Służby nie ujawniły, czego szukają, ale osoby oddelegowane do tego zadania nie miały przy sobie żadnego wyposażania do kopania w lesie czy dodatkowych zabezpieczeń osłaniających twarz lub mundury.
Funkcjonariusze, którzy przyjechali do Zamościa, przekazali, że nie mogą ujawniać żadnych informacji. Policja i żandarmeria odesłała dziennikarzy bez komentarza. Na brak informacji narzekali też mieszkańcy wsi, wśród których zaczęły mnożyć się teorie dotyczące tego, co dzieje się w lesie. Sołtys Zamościa przekazał, że jest na wakacjach i wie tyle, ile dowiedział się z mediów.
- Od wtorku są tutaj służby. Codziennie chodzimy na spacery do tego lasu, a we wtorek zobaczyliśmy policyjne taśmy i ustawione w poprzek drogi radiowozy. Mieszkamy tu 50 lat i nigdy nic takiego tu nie było. Jesteśmy zaniepokojeni, bo nasz dom jest tu pod lasem, niedaleko miejsca, gdzie oni teraz chodzą. Gdyby coś tu wybuchło, to bylibyśmy prawdopodobnie bez szyb w domu. Żadnego huku, wybuchu jednak nie było. Nie wiemy, czy był to pocisk, czy jakiś dron - mówią mieszkańcy Zamościa.
- Najbardziej żałujemy, że nikt nam nic nie mówi. Powinni się przejść po wsi i poinformować, że jest zakaz wchodzenia do lasu - dodają.
Mieszkanka pobliskiego Rynarzewa, która przyjechała, aby zobaczyć, co się dzieje w Zamościu, była zaskoczona tym, co zobaczyła. - Nigdy nie widziałam tu wojska, ten las to przecież nie poligon wojskowy. Nie mogę powiedzieć, że się czegoś boję, ale mogliby jak najszybciej ujawnić oficjalnie, co to było - przyznaje.
Wątpliwości okolicznych mieszkańców budzi też kwestia samego odkrycia tego, co spadło w lesie. - Wiem, że moment, kiedy to coś runęło na ziemię, widział jeden z mieszkańców Rynarzewa. Jechał odebrać córkę z jazd konnych tą drogą, którą zablokowała potem policja. On widział jak to uderzyło w ziemię i zawiadomił służby - powiedział nam mężczyzna, który prowadzi we wsi pod lasem warsztat i przyszedł obserwować działania służb. Z jego relacji wynika, że to, co z lasu wywieziono w poprzednich dniach, było rozmiarów niewielkiego samochodu.
Z kolei według Polskiej Agencji Prasowej jako pierwszy szczątki obiektu odnalazł klient pobliskiego pensjonatu dla koni, który udał się na przejażdżkę. Zaniepokojony mężczyzna powiadomił o sprawie policję.
Pan Ryszard z Rynarzewa chciał przejechać przez las i był zdziwiony blokadą. O tym, co wydarzyło się w lesie, dowiedział się z mediów, przyznał, że jest zaskoczony odkryciem, którego dokonano.
- Tu raczej wojskowy sprzęt nigdy nie latał. Bardzo rzadko w tym rejonie pojawiają się wojskowe samoloty, a jeśli to miałby być jakiś element maszyny, no to raczej by od razu podano do wiadomości. Jestem zaskoczony raczej tym, że to, co działo się tu dziś, ma miejsce dopiero po kilku dniach. Trudno znaleźć coś w miejscu, gdzie było już wiele osób - dodaje.
W czwartek około południa służby zakończyły działania w leśnym zagajniku. Oprócz precyzyjnie przekopanej ziemi i kilku ściętych drzew, by zapewnić dojazd dla ciężkiego sprzętu, nie widać żadnych śladów wybuchu, czy pożaru.
Reakcja ministra Ziobro
Radio RMF FM podało w czwartek rano, że to, co znaleziono w poniedziałek w lesie pod Bydgoszczą to prawdopodobnie pocisk powietrze-ziemia o długości kilku metrów, który wbił się w ziemię. Z informacji, do których dotarli dziennikarze rozgłośni, wynika, że to pozostałość po testach systemów obronnych naszej armii. a pocisk wystrzelono najprawdopodobniej podczas ćwiczeń.
Zbigniew Ziobro przekazał w czwartek, że prokuratura uruchomiła postępowanie w sprawie szczątków powietrznego obiektu wojskowego. "Miejsce zdarzenia oprócz prokuratorów badają wojskowi eksperci, policja, żandarmeria i przedstawiciele Służby Kontrwywiadu Wojskowego" - przekazał wcześnie rano minister sprawiedliwości.
Prokuratura Okręgowa w Gdańsku podała, że wszczęła śledztwo w sprawie sprowadzenia zdarzenia powszechnie niebezpiecznego w związku ze znalezieniem koło Bydgoszczy szczątków obiektu wojskowego - poinformowała rzeczniczka Grażyna Wawryniuk.
Ministerstwo Obrony Narodowej ograniczyło się do komunikatu, w którym napisano, że "sytuacja nie zagraża bezpieczeństwu mieszkańców. Miejsce znaleziska badają funkcjonariusze policji, Żandarmerii Wojskowej oraz saperzy" - przekazano.
- Niewykluczone, że doszło do wypadku podczas szkolenia - przekazał w rozmowie z WP Sławek Zagórski, dziennikarz, historyk, ekspert ds. wojskowości. Przypomniał, że pod Toruniem znajduje się Centrum Szkolenia Artylerii i Uzbrojenia, na którym regularnie są prowadzone ćwiczenia polskich i sojuszniczych sił. Ostatnio ćwiczyły na nim kupione w Korei haubice samobieżne K9.
- Doniesienia o tym, że na znalezionym pocisku mają być napisy cyrylicą, również nie mogą dziwić - dodaje Zagórski. - W polskich magazynach są jeszcze dziesiątki tysięcy pocisków wyprodukowanych w czasach ZSRR, które są używane podczas szkolenia. W Siłach Zbrojnych RP nadal jest używane uzbrojenie z tamtego okresu - samoloty szturmowe Su-22, czy haubice 2S1 Goździk, a pułki przeciwpancerne nadal używają wozów BRDM z pociskami Malutka, koncepcyjnie pochodzącymi z lat 60. XX wieku. Nie doszukiwałbym się tutaj jakichkolwiek spisków i rosyjskich ataków - zaznacza Zagórski.
Maciej Szefer, dziennikarz Wirtualnej Polski