Kantor przy ul. Szpitalnej nie cieszy się dobrą sławą. Lepiej uważać, gdy tam się trafi. Właściciel twierdzi, że wywiązuje się z obowiązków. Tablica wystawiona przed przybytkiem to tylko reklama, jak wiele innych. Według prawa tablica walut musi znajdować się wewnątrz kantoru. Szkoda tylko, że klienci są niezadowoleni i czują się oszukani.
69-letnia kobieta, która wybrała się tam wraz z mężem w połowie sierpnia, chciała wymienić 400 dolarów australijskich. Tablica przy okienku zachęciła klientkę do skorzystania właśnie z tego kantoru. Gdy odebrała pieniądze, okazało się, że jest ich za mało o ponad 300 zł. Zażądała reszty, a sprzedawca powiedział, że kwota na tablicy jest ceną sprzedaży waluty, a nie jej kupna. Ten znajdował się na nieczytelnej i niemal niewidocznej tablicy powieszonej tuż obok właściciela. Klientka poprosiła zatem o zwrot dolarów, ale mężczyzna nie przyjął reklamacji. Kobieta chciała przyjrzeć się bliżej tablicom powieszonym obok stanowiska sprzedawcy, na co ten wyciągnął broń i nakazał opuszczenie lokalu. Według właściciela była to obrona przed agresywną klientką, a broń była gazowa.
69-latka wezwała policję. Na kantor skarżą się turyści, miejscowi, a nawet okoliczni handlowcy. Po raz kolejny zostało wszczęte postępowanie przygotowawcze, bo to nie była pierwsza oszukana klientka.
Kontrole policji nic nie dały, za to Narodowy Bank Polski wykrył uchybienia. Właściciel kantoru dostał czas, by poprawić m.in. ekspozycję tablic, tak by nie wprowadzać klientów w błąd.
Obecnie punkt wymiany walut działa w nieokreślonych godzinach, przez większość czasu jest zamknięty.