Marcin Makowski: Odwleczona dekomunizacja, czyli grzech pierworodny sądownictwa III RP
”Demolowanie państwa prawa”, ”rozmontowywanie trójpodziału władzy”, ”upolitycznienie sądownictwa” - opozycja nie przebiera w słowach, krytykując rządową rewolucję w wymiarze sprawiedliwości. A potem na scenę wkracza sędzia Iwulski, z amnezją dotyczącą stanu wojennego i kontrwywiadu PRL, ale za to ze świetnym samopoczuciem. I daje broń do ręki Kaczyńskiego, który musi jedynie pociągnąć za spust.
17.07.2018 | aktual.: 17.07.2018 14:05
”Mam nieskazitelny charakter” - powiedział sędzia Józef Iwulski w TVN24 na pytanie o to, czy nie ma sobie niczego do zarzucenia w kwestii służby w kontrwywiadzie PRL i wydawania wyroków podczas stanu wojennego. Nie widzi również żadnego problemu związanego ze specyficzną amnezją, która dotyczy akurat tego okresu życia. ”Ja robiłem wszystko to, co trzeba, nie czuje się podległy oczyszczaniu. Oczywiście można mieć inne zdanie, ale nawet jakbym 40 lat temu popełnił jakąś zbrodnię i zamordował kogoś - wyszedłbym z więzienia i wszystko by się zatarłoSkąd ta wiara?” - stwierdził człowiek, który według jednej wykładni jest czasowym zastępcą, a według innej następcą I Prezes Sądu Najwyższego.
”Człowiek prawy i uczciwy”
Widać było, że szczerze się zdziwił, że od pewnego czasu ”jest tak ostro prześwietlany”. Przez 30 lat III RP faktycznie mógł uwierzyć, że nikt się jego teczkami nie zainteresuje. Przesiedzi po cichu w jednej z najważniejszych instytucji systemu prawnego państwa, jak wielu jego kolegów i koleżanek, którzy płynnie przeszli z Polski Ludowej w demokrację. W końcu jeśli w żadnej innej dziedzinie życia nie nastąpiła ostra dekomunizacja, a lustrację traktowano co najwyżej wyrywkowo i personalnie, miał podstawę do tego, aby wierzyć, że tak będzie już zawsze. "Znamy sędziego Józefa Iwulskiego od wielu lat, jako człowieka prawego i uczciwego. W sprawach sprzed ponad 30 lat mogę się opierać tylko na tym, co Iwulski mówi mnie i opinii publicznej" - powiedział rzecznik Sądu Najwyższego, sędzia Michał Laskowski, komentując przeszłość swojego przełożonego. Dodał również, że trzeba było w 1990 r. zdecydować się na lustrację, a nie szukać teraz "pretekstu do osiągnięcia innych celów”, np. ”wymiany kadrowej w Sądzie Najwyższym”.
W jakimś sensie, ludzie tacy jak sędzia Józef Iwulski - wypowiadający się w stylu lokalnego barona partyjnego albo wójta małej gminy - dostarczają paliwa do walca Prawa i Sprawiedliwości, który rozjeżdża sądownictwo w kształcie, jaki znamy. To ich brak charyzmy, zajęcia jednoznacznego stanowiska i rozliczenia się z przeszłością sprawia, że nawet tak istotne sprawy jak walka z politycznym ręcznym sterowaniem III władzą, nie wyciągają na ulice tłumów. Pytanie, czy sędzia Józef Iwulski ponosi odpowiedzialność za taki stan rzeczy, a może jest po prostu wypadkową systemu, który już na starcie obciążony był grzechem pierworodnym? Myślę, że prawdziwsza jest ta druga odpowiedź, i na jej konsekwencjach opiera się atrakcyjność polityki PiS-u, przynajmniej dla części elektoratu.
Twardy reset sądownictwa
Skoro sędziowie zakonserwowali swoje wpływy, nie potrafili się oczyścić, w Sądzie Najwyższym bez żadnych oporów promowali ludzi, którzy skazywali opozycjonistów - za kogo rzucać się Rejtanem? Metaforycznie można powiedzieć, że sędzia Iwulski dał do ręki Jarosława Kaczyńskiego nabitą strzelbę, a ten po prostu pociągnął za spust. A że konsekwencje okazały się trudne do przewidzenia, natomiast pierwszy strzał stał się sygnałem do wojny na wyniszczenie, zamiast spokojnego przemodelowania sądownictwa? Tym Jarosław Kaczyński nie musi się już przejmować. Twardy reset wymiaru sprawiedliwości był od zawsze jego politycznym Złotym Graalem, a im bliżej do celu, na tym większe ustępstwa się chodzi.
To, co jest być może największą perwersją obecnej sytuacji wynika z faktu, że nawet Prawo i Sprawiedliwość nie jest w stanie w reformie sądownictwa udawać cnotki. Przypadki prokuratora Stanisława Piotrowicza, który twierdził swego czasu, że „nie wstydzi się przynależności do PZPR, bo ponosił wyższą cenę niż opozycjoniści”, ratując ich niczym Konrad Wallenrod z wnętrza systemu, czy sędziego Andrzeja Kryżego, tylko to potwierdzają. Ten drugi przecież całkiem niedawno bronił się, że wcale nie wydawał wyroków politycznych podczas stanu wojennego, ponieważ nie pisał ich uzasadnień. A skazanie za protesty w 1979 Bronisława Komorowskiego, Andrzeja Czumy i Wojciecha Zembińskiego, wynikało ze stosowania ówczesnych przepisów prawa. Dramatem III Rzeczpospolitej jest fakt, że nadal musimy o ich życiorysach rozmawiać, roztrząsać, wyrywkowo prześwietlać, bronić albo skazywać na infamię. Diagnoza Jarosława Kaczyńskiego była zatem trafna, tylko wykonanie - z ludźmi, którzy sami nie są czyści u boku - wygląda jak naprawianie zegarka za pomocą młotka.
Marcin Makowski dla WP Opinie