Majmurek: W ostatnich tygodniach to Kaczyński okazał się najsłabszym ogniwem obozu władzy [OPINIA]
Od ponad miesiąca polska polityka funkcjonuje jeśli nie w trybie wojennym, to głęboko kryzysowym. Wojna tuż u naszych granic, miliony wojennych uchodźców w kraju – wszystko to wymusza na politykach porzucenie starych schematów myślowych, utrwalonych praktyk rządzenia i uprawiania polityki. Nadzwyczajne czasy wymagają nadzwyczajnej mobilizacji, myślenia i działania poza schematem. Jak radzi z tym sobie polski obóz władzy?
Być może definitywnej odpowiedzi na to pytanie będzie można udzielić dopiero wtedy, gdy sytuacja za naszą wschodnią granicą minimalnie się ustabilizuje. Na razie, po prawie pięciu tygodniach wojny, widać jedno: najgorzej w obozie rządzącym z kryzysową sytuacją radzi sobie prezes PiS Jarosław Kaczyński.
Niewidoczny premier ds. bezpieczeństwa
To właśnie lider PiS był najsłabszym ogniwem obozu władzy w ostatnich tygodniach. Prezydenta Dudę kryzys przebudził z długiej drzemki, w jaką zapadł po wygranych wyborach w 2020 roku. Duda nagle stał się aktywnym, narzucającym swoją narrację politykiem. Na arenie międzynarodowej spotykał się z najważniejszymi graczami, łącznie z prezydentem Bidenem i pozostawał w stałym kontakcie z heroicznie broniącym swojej ojczyzny ukraińskim prezydentem Wołodomyrem Zełenskim. W kraju nie tylko apelował o minimum narodowej zgody w obliczu największego zagrożenia od czasu wyjścia wojsk rosyjskich z Polski w 1993 roku, ale też był w stanie przeciwstawić się szkodliwym, głęboko polaryzującym społeczeństwo pomysłom swojego obozu, wetując "lex Czarnek".
Co najmniej poprawnie w kryzysie radzili sobie szef MSZ Zbigniew Rau i Mateusz Morawiecki. Ta dwójka, wspólnie z prezydentem Dudą, wykonała w ostatnich tygodniach kawał dyplomatycznej pracy. Choć na przywództwie Morawieckiego cieniem kładzie się dziwna, niezrozumiała i niesłużąca niczemu poza polityczną polaryzacją propozycja zmian w konstytucji i pewna bierność rządu w korzystaniu z narzędzi, przy pomocy których Polska mogłaby ekonomicznie docisnąć Rosję.
W tym samym czasie Kaczyński był w zasadzie niewidoczny. Odsunął się całkowicie na boczny tor. Nie kształtował polskiej polityki ani w wymiarze międzynarodowym – co zawsze było jego słabą stroną – ani wewnętrznym. To drugie jest jednak zaskakujące, biorąc pod uwagę fakt, że prezes PiS ciągle pełni w rządzie funkcję wicepremiera ds. bezpieczeństwa. A z kryzysem bezpieczeństwa bez wątpienia mamy dziś do czynienia.
Kaczyński przypomniał o sobie, przedstawiając w Sejmie ustawę o obronie ojczyzny. Nie wypadł niestety dobrze w trakcie debaty. Wyraźnie brakowało mu energii, siły, charyzmy, nie sprawiał wrażenia przywódcy, któremu gotowi jesteśmy zaufać w sytuacji około-wojennej. Zamiast wygłosić przemówienie zdolne emocjonalnie poruszyć jak najszerszą publiczność, wygłosił słabo przygotowaną mowę, zawierającą fragmenty, które muszą budzić niepokój bardziej liberalnej połowy społeczeństwa. Jak mamy np. rozumieć sformułowania: "Potrzebna jest nowa pedagogika społeczna, która będzie podtrzymywała, umacniała, a często – trzeba użyć słowa – odbudowywała polską wspólnotę"?
Kaczyński ma w jednym rację - polska wspólnota jest strzaskana, wymaga terapii i odbudowy. Ale to, że znajduje się w takim stanie, w dużej mierze wynika z tego, jaki język prezes stosował w politycznej walce od Smoleńska, a nawet wcześniej. Gdy Kaczyński mówi o potrzebie "nowej społecznej pedagogiki", liberałowie i lewica widzą w tym raczej groźbę topornej nacjonalistycznej propagandy, niż obietnicę odbudowy wspólnoty.
Ustawa o obronie ojczyzny przeszła przez proces legislacyjny przy w zasadzie pełnym poparciu opozycji. To jest oczywiście sukces Kaczyńskiego jako jej autora i lidera swojego obozu politycznego. Ale ustawie zdecydowanie bardziej by się przysłużyło, gdyby w Sejmie sprzedawał ją posłom i opinii publicznej ktoś inny.
Falstart "misji pokojowej NATO"
Po raz drugi w ostatnich tygodniach Kaczyński przypomniał o sobie w trakcie wyprawy do Kijowa, gdzie udał się wspólnie z premierem Morawieckim oraz szefami rządów Słowenii i Czech. Sama wizyta – której inicjatorem, z tego co wiemy, był najpewniej słoweński premier Janez Janša – była pięknym gestem wsparcia walczącej Ukrainy. Jednocześnie ten gest popsuła obecność prezesa PiS. A właściwie nie sama obecność, co nieopatrznie rzucona przez Kaczyńskiego po kijowskiej wyprawie propozycja "misji pokojowej NATO".
"Potrzebna jest misja pokojowa NATO lub szerszego układu międzynarodowego, która będzie w stanie także się obronić i która będzie działała na terenie Ukrainy" – mówił prezes Kaczyński. Jak zwykle w przypadku tego polityka, wypowiedź ta była mocno ogólna, wieloznaczna i uboga w konkrety. Trudno właściwie powiedzieć, o co Kaczyńskiemu dokładnie chodziło. O "misję pokojową", która wejdzie do Ukrainy w trakcie trwającej inwazji rosyjskiej? To mogłoby łatwo zmienić się w konflikt NATO-Rosja. Czy może chodziło mu o rozjemcze siły, mające pilnować zawieszenia broni, gdyby takie zostało podpisane? Jeśli o to drugie, to chyba jest zbyt wcześnie, by rozmawiać już o takich scenariuszach. Czego dokładnie nie miał na myśli Kaczyński, w tak napiętej sytuacji międzynarodowej, od polityka tej rangi mamy prawo oczekiwać większej precyzji.
Pomysł "misji pokojowej NATO w Ukrainie" umarł, zanim się na dobre narodził. Tematu nie podjął żaden z sojuszników Polski. Prezydent Zełenski, pytany o pomysł Kaczyńskiego przez niezależne media rosyjskie, stwierdził, że to propozycja, której nie rozumie, a Ukraina nie potrzebuje "zamrożonego konfliktu na swoim terytorium". Nawet prezydent Duda, udzielając wywiadu TVN24 w ostatnią sobotę, nie był w stanie wykrzesać z siebie cienia entuzjazmu dla propozycji Kaczyńskiego. Widać było, że traktuje ją jako gafę, o której najlepiej jak najszybciej zapomnieć.
Czy Kaczyński rzucił tę propozycję w tej formie, bo nie czyta rzeczywistości międzynarodowej i nie wiedział, jaka będzie reakcja? Czy doskonale wiedział, ale przedstawił ją głównie po to, by móc opowiadać własnemu elektoratowi, jak to dzielnie chciał bronić Ukrainy, wbrew "biernemu Zachodowi"? Żadna z tych opcji nie świadczy dobrze o sądzie prezesa PiS. W pierwszym wypadku nie rozumiałby świata, w którym prowadzi politykę, w drugim partyjną grę stawiałby ponad odpowiedzialną polityką państwową – co zresztą w karierze Kaczyńskiego jest czymś trwałym.
Jakiego przywództwa PiS dziś potrzebuje?
Kaczyński jako lider partii mógłby się wykazać na innym polu. Obóz władzy potrzebuje dziś mocnego, wyrazistego przywództwa, które będzie w stanie podołać strategicznemu wyzwaniu: ponownym osadzeniu go w głównym nurcie europejskiej polityki. Wojna w Ukrainie uwidoczniła bankructwo polityki PiS, polegające na sojuszu z Orbanem i skrajnie prawicową proputinowską międzynarodówką. Pokazała znaczenie sojuszy i jedności zachodu to, jak kluczowe dla naszego bezpieczeństwa jest zakorzenienie Polski w głównym nurcie transatlantyckiej i europejskiej polityki.
Mądry partyjny lider wyciągnąłby z tego wnioski. Zaangażowałby swój autorytet, by zrobić w swoim obozie porządek z antyeuropejską frakcją. Zamknąłby spór o praworządność z Komisją Europejską tak, by odblokować dopływ do Polski środków z KPO. Odciął się od kompromitujących sojuszy.
Czy Kaczyński jest gotów na taki manewr? Na razie wydaje się, że prezes chce jednocześnie mieć ciastko i je zjeść. To znaczy z jednej strony widzi potrzebę jakiegoś porozumienia z Europą – parlament pewnie przyjmie prezydencką wersję nowelizacji ustawy o SN – a jednocześnie pragnie zachować maksimum ze swojego wewnętrznego, autorytarno-antyliberalnego pakietu.
Niestety, Kaczyński może też przypomnieć o swoim przywództwie na prawicy w inny sposób – podobnie jak zrobił to w 2020 roku, gdy pogrzebał szansę na wspólną pandemiczną politykę rządu i opozycji, wywracając stolik propozycją "wyborów pocztowych". Nie można wykluczyć, że za chwilę znów wrzuci jakiś podobnie radykalizujący społeczeństwo temat – ostatnio twierdzi na przykład, że poznał już "prawdę o Smoleńsku", ale ujawni ją w odpowiednim momencie.
W ostatnich siedmiu latach podobna taktyka Kaczyńskiego działała: PiS wygrał w ten sposób dwukrotnie wybory parlamentarne i prezydenckie, wybory europejskie, wreszcie radykalnie zwiększył swój stan posiadania w sejmikach wojewódzkich. Czy zadziała także w sytuacji wojny, spowodowanych przez nią ekonomicznych problemów i wszystkich napięć, jakie nas czekają w związku z wojenną sytuacją? Jak by nie było, jak dobre krótkoterminowe dla PiS nie byłoby takie przywództwo Kaczyńskiego, to z pewnością nie jest ono dobre dla Polski, która potrzebuje dziś innej polityki.