PolskaMajmurek: W ostatnich tygodniach to Kaczyński okazał się najsłabszym ogniwem obozu władzy [OPINIA]

Majmurek: W ostatnich tygodniach to Kaczyński okazał się najsłabszym ogniwem obozu władzy [OPINIA]

Od ponad miesiąca polska polityka funkcjonuje jeśli nie w trybie wojennym, to głęboko kryzysowym. Wojna tuż u naszych granic, miliony wojennych uchodźców w kraju – wszystko to wymusza na politykach porzucenie starych schematów myślowych, utrwalonych praktyk rządzenia i uprawiania polityki. Nadzwyczajne czasy wymagają nadzwyczajnej mobilizacji, myślenia i działania poza schematem. Jak radzi z tym sobie polski obóz władzy?

Wicepremier ds. bezpieczeństwa Jarosław Kaczyński
Wicepremier ds. bezpieczeństwa Jarosław Kaczyński
Źródło zdjęć: © East News | Zbyszek Kaczmarek/REPORTER
Jakub Majmurek

29.03.2022 11:21

Być może definitywnej odpowiedzi na to pytanie będzie można udzielić dopiero wtedy, gdy sytuacja za naszą wschodnią granicą minimalnie się ustabilizuje. Na razie, po prawie pięciu tygodniach wojny, widać jedno: najgorzej w obozie rządzącym z kryzysową sytuacją radzi sobie prezes PiS Jarosław Kaczyński.

Niewidoczny premier ds. bezpieczeństwa

To właśnie lider PiS był najsłabszym ogniwem obozu władzy w ostatnich tygodniach. Prezydenta Dudę kryzys przebudził z długiej drzemki, w jaką zapadł po wygranych wyborach w 2020 roku. Duda nagle stał się aktywnym, narzucającym swoją narrację politykiem. Na arenie międzynarodowej spotykał się z najważniejszymi graczami, łącznie z prezydentem Bidenem i pozostawał w stałym kontakcie z heroicznie broniącym swojej ojczyzny ukraińskim prezydentem Wołodomyrem Zełenskim. W kraju nie tylko apelował o minimum narodowej zgody w obliczu największego zagrożenia od czasu wyjścia wojsk rosyjskich z Polski w 1993 roku, ale też był w stanie przeciwstawić się szkodliwym, głęboko polaryzującym społeczeństwo pomysłom swojego obozu, wetując "lex Czarnek".

Co najmniej poprawnie w kryzysie radzili sobie szef MSZ Zbigniew Rau i Mateusz Morawiecki. Ta dwójka, wspólnie z prezydentem Dudą, wykonała w ostatnich tygodniach kawał dyplomatycznej pracy. Choć na przywództwie Morawieckiego cieniem kładzie się dziwna, niezrozumiała i niesłużąca niczemu poza polityczną polaryzacją propozycja zmian w konstytucji i pewna bierność rządu w korzystaniu z narzędzi, przy pomocy których Polska mogłaby ekonomicznie docisnąć Rosję.

W tym samym czasie Kaczyński był w zasadzie niewidoczny. Odsunął się całkowicie na boczny tor. Nie kształtował polskiej polityki ani w wymiarze międzynarodowym – co zawsze było jego słabą stroną – ani wewnętrznym. To drugie jest jednak zaskakujące, biorąc pod uwagę fakt, że prezes PiS ciągle pełni w rządzie funkcję wicepremiera ds. bezpieczeństwa. A z kryzysem bezpieczeństwa bez wątpienia mamy dziś do czynienia.

Kaczyński przypomniał o sobie, przedstawiając w Sejmie ustawę o obronie ojczyzny. Nie wypadł niestety dobrze w trakcie debaty. Wyraźnie brakowało mu energii, siły, charyzmy, nie sprawiał wrażenia przywódcy, któremu gotowi jesteśmy zaufać w sytuacji około-wojennej. Zamiast wygłosić przemówienie zdolne emocjonalnie poruszyć jak najszerszą publiczność, wygłosił słabo przygotowaną mowę, zawierającą fragmenty, które muszą budzić niepokój bardziej liberalnej połowy społeczeństwa. Jak mamy np. rozumieć sformułowania: "Potrzebna jest nowa pedagogika społeczna, która będzie podtrzymywała, umacniała, a często – trzeba użyć słowa – odbudowywała polską wspólnotę"?

Kaczyński ma w jednym rację - polska wspólnota jest strzaskana, wymaga terapii i odbudowy. Ale to, że znajduje się w takim stanie, w dużej mierze wynika z tego, jaki język prezes stosował w politycznej walce od Smoleńska, a nawet wcześniej. Gdy Kaczyński mówi o potrzebie "nowej społecznej pedagogiki", liberałowie i lewica widzą w tym raczej groźbę topornej nacjonalistycznej propagandy, niż obietnicę odbudowy wspólnoty.

Ustawa o obronie ojczyzny przeszła przez proces legislacyjny przy w zasadzie pełnym poparciu opozycji. To jest oczywiście sukces Kaczyńskiego jako jej autora i lidera swojego obozu politycznego. Ale ustawie zdecydowanie bardziej by się przysłużyło, gdyby w Sejmie sprzedawał ją posłom i opinii publicznej ktoś inny.

Falstart "misji pokojowej NATO"

Po raz drugi w ostatnich tygodniach Kaczyński przypomniał o sobie w trakcie wyprawy do Kijowa, gdzie udał się wspólnie z premierem Morawieckim oraz szefami rządów Słowenii i Czech. Sama wizyta – której inicjatorem, z tego co wiemy, był najpewniej słoweński premier Janez Janša – była pięknym gestem wsparcia walczącej Ukrainy. Jednocześnie ten gest popsuła obecność prezesa PiS. A właściwie nie sama obecność, co nieopatrznie rzucona przez Kaczyńskiego po kijowskiej wyprawie propozycja "misji pokojowej NATO".

"Potrzebna jest misja pokojowa NATO lub szerszego układu międzynarodowego, która będzie w stanie także się obronić i która będzie działała na terenie Ukrainy" – mówił prezes Kaczyński. Jak zwykle w przypadku tego polityka, wypowiedź ta była mocno ogólna, wieloznaczna i uboga w konkrety. Trudno właściwie powiedzieć, o co Kaczyńskiemu dokładnie chodziło. O "misję pokojową", która wejdzie do Ukrainy w trakcie trwającej inwazji rosyjskiej? To mogłoby łatwo zmienić się w konflikt NATO-Rosja. Czy może chodziło mu o rozjemcze siły, mające pilnować zawieszenia broni, gdyby takie zostało podpisane? Jeśli o to drugie, to chyba jest zbyt wcześnie, by rozmawiać już o takich scenariuszach. Czego dokładnie nie miał na myśli Kaczyński, w tak napiętej sytuacji międzynarodowej, od polityka tej rangi mamy prawo oczekiwać większej precyzji.

Pomysł "misji pokojowej NATO w Ukrainie" umarł, zanim się na dobre narodził. Tematu nie podjął żaden z sojuszników Polski. Prezydent Zełenski, pytany o pomysł Kaczyńskiego przez niezależne media rosyjskie, stwierdził, że to propozycja, której nie rozumie, a Ukraina nie potrzebuje "zamrożonego konfliktu na swoim terytorium". Nawet prezydent Duda, udzielając wywiadu TVN24 w ostatnią sobotę, nie był w stanie wykrzesać z siebie cienia entuzjazmu dla propozycji Kaczyńskiego. Widać było, że traktuje ją jako gafę, o której najlepiej jak najszybciej zapomnieć.

Czy Kaczyński rzucił tę propozycję w tej formie, bo nie czyta rzeczywistości międzynarodowej i nie wiedział, jaka będzie reakcja? Czy doskonale wiedział, ale przedstawił ją głównie po to, by móc opowiadać własnemu elektoratowi, jak to dzielnie chciał bronić Ukrainy, wbrew "biernemu Zachodowi"? Żadna z tych opcji nie świadczy dobrze o sądzie prezesa PiS. W pierwszym wypadku nie rozumiałby świata, w którym prowadzi politykę, w drugim partyjną grę stawiałby ponad odpowiedzialną polityką państwową – co zresztą w karierze Kaczyńskiego jest czymś trwałym.

Jakiego przywództwa PiS dziś potrzebuje?

Kaczyński jako lider partii mógłby się wykazać na innym polu. Obóz władzy potrzebuje dziś mocnego, wyrazistego przywództwa, które będzie w stanie podołać strategicznemu wyzwaniu: ponownym osadzeniu go w głównym nurcie europejskiej polityki. Wojna w Ukrainie uwidoczniła bankructwo polityki PiS, polegające na sojuszu z Orbanem i skrajnie prawicową proputinowską międzynarodówką. Pokazała znaczenie sojuszy i jedności zachodu to, jak kluczowe dla naszego bezpieczeństwa jest zakorzenienie Polski w głównym nurcie transatlantyckiej i europejskiej polityki.

Mądry partyjny lider wyciągnąłby z tego wnioski. Zaangażowałby swój autorytet, by zrobić w swoim obozie porządek z antyeuropejską frakcją. Zamknąłby spór o praworządność z Komisją Europejską tak, by odblokować dopływ do Polski środków z KPO. Odciął się od kompromitujących sojuszy.

Czy Kaczyński jest gotów na taki manewr? Na razie wydaje się, że prezes chce jednocześnie mieć ciastko i je zjeść. To znaczy z jednej strony widzi potrzebę jakiegoś porozumienia z Europą – parlament pewnie przyjmie prezydencką wersję nowelizacji ustawy o SN – a jednocześnie pragnie zachować maksimum ze swojego wewnętrznego, autorytarno-antyliberalnego pakietu.

Niestety, Kaczyński może też przypomnieć o swoim przywództwie na prawicy w inny sposób – podobnie jak zrobił to w 2020 roku, gdy pogrzebał szansę na wspólną pandemiczną politykę rządu i opozycji, wywracając stolik propozycją "wyborów pocztowych". Nie można wykluczyć, że za chwilę znów wrzuci jakiś podobnie radykalizujący społeczeństwo temat – ostatnio twierdzi na przykład, że poznał już "prawdę o Smoleńsku", ale ujawni ją w odpowiednim momencie.

W ostatnich siedmiu latach podobna taktyka Kaczyńskiego działała: PiS wygrał w ten sposób dwukrotnie wybory parlamentarne i prezydenckie, wybory europejskie, wreszcie radykalnie zwiększył swój stan posiadania w sejmikach wojewódzkich. Czy zadziała także w sytuacji wojny, spowodowanych przez nią ekonomicznych problemów i wszystkich napięć, jakie nas czekają w związku z wojenną sytuacją? Jak by nie było, jak dobre krótkoterminowe dla PiS nie byłoby takie przywództwo Kaczyńskiego, to z pewnością nie jest ono dobre dla Polski, która potrzebuje dziś innej polityki.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie