PolitykaKenia przegrywa walkę z terrorystami z Al-Szabab. Wszystko przez korupcję

Kenia przegrywa walkę z terrorystami z Al‑Szabab. Wszystko przez korupcję

Po największym od prawie dwóch dekad zamachu terrorystycznym w Kenii, rządy państw regionu i Zachód zapowiedziały zdecydowaną reakcję i podwojone wysiłki w walce z dżihadystami w "rogu Afryki". Ale może się okazać, że tylko wzmocnią podupadającą ostatnio grupę terrorystów z Al-Szabab.

Kenia przegrywa walkę z terrorystami z Al-Szabab. Wszystko przez korupcję
Źródło zdjęć: © AFP | SIMON MAINA
Oskar Górzyński

07.04.2015 | aktual.: 07.04.2015 18:06

W wielkoczwartkowy poranek dżihadyści z somalijskiej grupy związanej z Al-Kaidą wtargnęli na kampus niewielkiego uniwersytetu w Garissie, na północnym wschodzie Kenii. Elitarne jednostki kenijskich antyterrorystów do akcji odbicia szkoły były gotowe w ciągu kilkunastu minut, lecz z powodu organizacyjnego chaosu trafiły tam po 10 godzinach. W tym czasie czterech terrorystów zdążyło skrupulatnie oddzielić wszystkich muzułmanów od chrześcijan i zamordować 142 chrześcijańskich studentów - a potem przez kolejne 5 godzin stawiać opór ponad setce oblegających budynek policjantów.

Tragedia w Garissie odbiła się echem na całym świecie i wywołała stanowcze reakcje: rząd Kenii natychmiast zadeklarował podwojenie wysiłków w celu wykorzenienia terrorystów z kraju, a swoją pomoc zgłosili również Amerykanie i inne państwa zachodnie. Mimo to, wielu ekspertów wątpi w sukces tych wysiłków. Zbrodnia na kenijskiej uczelni jak w soczewce i uwidoczniła wszystkie problemy związane z walką z terroryzmem w regionie zwanym "rogiem Afryki". Zamach ten, choć największy od lat, nie jest pierwszym atakiem dżihadystów z Al-Szabab w Kenii. A dotychczasowa walka z radykałami nie tylko nie wyeliminowała, lecz wręcz zwiększyła zagrożenie terroryzmem w regionie.

Nieoczekiwane skutki interwencji

Wszystko zaczęło się w 2012 roku, kiedy kenijski rząd, zaniepokojony perspektywą "przelania się" niestabilności w pogrążonej w anarchii sąsiedniej Somalii, postanowił przyłączyć się do AMISOM, czyli wojskowej misji Unii Afrykańskiej w Somalii wspierającej walkę tego państwa z Al-Szabab. W zamierzeniu rządzących, decyzja ta miała oddalić od Kenii niebezpieczeństwo islamskiego terroryzmu. Lecz paradoksalnie, to ona była początkiem największych kłopotów tego kraju. W ciągu trzech ostatnich lat, somalijscy terroryści przeprowadzili w Kenii cztery duże zamachy, niemal za każdym razem stosując ten sam modus operandi - odseparowanie muzułmanów od chrześcijan i mord na tych drugich.

Kenia odpowiedziała zdecydowanie - przynajmniej w teorii. Wydatki na obronę kilkakrotnie wzrosły. Rządowe siły co chwila przeprowadzały ataki na obozy islamistów i masowe aresztowania podejrzanych o związki z terroryzmem Somalijczyków. Tymczasem choć w Somalii powiązana z Al-Kaidą grupa ponosiła porażkę za porażką - straciła dużą część terytorium i została odcięta od portu w Kismayo, z którego czerpała duże zyski - w Kenii jej obecność stale się umacniała. Dlaczego?

Wszystkiemu winna korupcja

Obserwatorzy wskazują na dwie przyczyny: korupcję i chaos panujący w kenijskich siłach bezpieczeństwa. Fundusze przeznaczone na dozbrojenie wojska i służb były często przejadane lub defraudowane. Z powodu zarzutów z tym związanych, z rządu zmuszonych było odejść już pięciu ministrów - a to i tak, jak oceniają kenijskie media, jedynie wierzchołek góry lodowej. W niektórych przypadkach, korupcja ta bezpośrednio pomaga terrorystom. W 2013 roku kenijscy żołnierze uczestniczący w misji AMISOM zostali oskarżeni o udział w nielegalnym handlu węglem w Kismayo. Ich partnerami w biznesie byli członkowie Al-Szabab.

- Jakby tego było mało, to kiedy wojska walczą już z dżihadystami, robią to bardzo nieefektywnie, co pokazuje tragedia w Garissie - mówi Abdullahi Boru, kenijski analityk Międzynarodowej Grupy Kryzysowej, globalnej organizacji pozarządowej. Zdaniem Boru, działania Kenijczyków są często chaotyczne, a mimo szumnych zapowiedzi po każdym zamachu, wzmożenie działań jest tylko chwilowe. Zdaniem Boru, dobitnie pokazał to mord w Garissie: o zagrożeniu zamachem w regionie wiadomo było wcześniej, zaś niecały tydzień przed zamachem Australia i Wielka Brytania zachodnie przestrzegały swoich obywateli przed wyjazdem do Kenii - właśnie z powodu zagrożenia terroryzmem. Mimo to, prezydent Kenii Uhuru Kenyatta zlekceważył te sygnały, nazywając je "fałszywym alarmem".

- Lekceważące działania rządu tylko zachęcają Al Szabab i czynią z Kenii łatwy cel dla grupy, która wobec ostatnich porażek desperacko potrzebuje rozgłosu - mówi Boru.

Radykalizacja muzułmanów

Sytuacji nie polepsza to, że islamiści znajdują w Kenii coraz większą grupę odbiorców swojej ideologii. Choć 80 procent ludności tego kraju stanowią chrześcijanie, to stale rośnie tam liczba muzułmanów - głównie przybyszów z Somalii. Są oni często dyskryminowani i marginalizowani, a miejscowe meczety są często - w ramach akcji antyterrorystycznej - obiektem najazdów sił bezpieczeństwa, co przyczynia się tylko do radykalizacji muzułmańskiej mniejszości i umacniania się obecności terrorystów - tak al-Szabab, jak i lokalnych grup. Co znamienne, sprawcami masakry w Garissie nie byli dżihadyści z zagranicy, lecz miejscowi radykałowie.

Wszystko to sprawia, że eksperci nie widzą przed regionem jaśniejszej przyszłości.

- Jeśli Kenia nie wdroży poważnej strategii walki z korupcją i nadal będzie podchodzić do kwestii bezpieczeństwa na zasadzie doraźnych akcji, to Kenijczycy nadal będą ginąć z rąk grupy, która znajduje się w desperackiej sytuacji - mówi Boru.

Zobacz również: 19-latka przeżyła zamach w Kenii
Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (48)