Donald Tusk coraz mniej popularny
Po niespełna dwóch latach premier Donald Tusk ma wciąż spore grono zwolenników. Ale to żadne pocieszenie. Najważniejsza jest bowiem tendencja spadkowa. Jest dość łagodna, ale jednak jest. I nie widać powodu, dla którego ten trend miałby się zmienić - komentuje najnowszy sondaż Wirtualnej Polski Dominika Wielowieyska, publicystka "Gazety Wyborczej".
16.07.2009 | aktual.: 16.07.2009 10:10
Kryzys nie odpuści tak szybko. Przyszły rok - jak wieszczą ekonomiści - może być gorszy od obecnego. Ludzie nie będą więc w dobrych nastrojach, a naturalną reakcją jest obarczanie rządu winą za ten stan rzeczy. I nie pomogą już zapewne deklaracje, że nasze kłopoty to efekt światowej recesji. Ludzie premiera zadają sobie pytanie, czy tej kurczącej się powoli popularności premiera wystarczy do wyborów prezydenckich. Może tak, bo sondaże prezydenckie są dla Tuska wciąż łaskawe. Drugim elementem optymistycznym dla Tuska jest to, że stopniowy spadek zaufania jest czymś naturalnym, a w krytycznym okresie jesień 2008-lato 2009 nie nastąpiło żadne gwałtownie załamanie jego notowań, choć przecież kryzys daje się we znaki.
Notowania rządu PO-PSL są dziś o wiele niższe niż w 2007 roku, ale to także naturalna tendencja. Do rządu nie ma zaufania aż dwie trzecie badanych. To sygnał alarmowy. Choć rząd może też się pocieszać, że w czasie kryzysu liczba osób popierających rząd nie zmieniła się drastycznie.
Jak zwykle martwić powinien się prezydent Lech Kaczyński. Jego poprzednik Aleksander Kwaśniewski miał o wiele większe poparcie w trakcie swojego urzędowania. Sama pozycja prezydenta jako arbitra sprzyja temu, by polityk, który tę funkcję pełni, cieszył się zaufaniem. Bo w porównaniu z rządem nie ciąży na nim tak duża odpowiedzialność za stan rzeczy w kraju.
A mimo to notowania Lecha Kaczyńskiego są na takim samym poziomie jak rządu. To jego porażka. Nie pomógł mu nawet kryzys, mimo iż prezydent starał się zaprezentować jako polityk niezwykle aktywny, mobilizujący rząd do działania, urządzający liczne antykryzysowe narady.
Sejm wciąż ma słabe notowania i tu wiele się nie zmieniło w porównaniu z poprzednimi kadencjami. I też nie bardzo się temu dziwię. Chodzi w końcu o 460 posłów i sam rachunek prawdopodobieństwa wskazuje na to, że muszą się tam znaleźć osoby szalone, niemądre, a jednocześnie bardzo hałaśliwe. I to często determinuje pozycję sejmu w sondażach.
Liczba wyborców gotowych poprzeć Platformę Obywatelską systematycznie, acz powoli, spada, ale nadal wynik PO jest niezły. Za wcześnie jednak na to, by Platforma mogła odtrąbić zwycięstwo. Załamanie notowań partii rządzącej - wskazuje na to historia III RP - najczęściej następuje w trzecim bądź czwartym roku rządzenia. Dopiero w 2010 roku będziemy mogli odpowiedzieć na pytanie, czy Platforma jest fenomenem na scenie politycznej i czy rzeczywiście nie zużyła się w rządzeniu, jak wiele innych formacji.
PiS od 2007 roku zostaje na tym samym poziomie. Może to oznaczać, że partia Jarosława Kaczyńskiego ostatecznie ustabilizowała swoją pozycje i będzie jeszcze przez długie lata trwać na pozycji w miarę silnej partii opozycyjnej bez szans na zdobycie władzy. Wyborcy, którzy odwracają się od PO, wcale nie idą do PiS. A sądząc po marnych notowaniach SLD i PSL, nie wybierają także tych ugrupowań. Można zaryzykować tezę, że są to osoby, u których PO już nie budzi entuzjazmu, ale też nie widzą żadnej innej partii, którą mogliby poprzeć. Wycofują się więc z aktywności politycznej.
Ludowcy i Sojusz wciąż lawirują wokół tych samych wyników, nie ma przełomu, ani z powodu kryzysu, ani z powodu udziału PSL w rządzie. Wygląda na to, że cokolwiek by się nie działo, oba ugrupowania okopały się na swoich pozycjach i czekają na cud.
Dominika Wielowieyska, publicystka "Gazety Wyborczej", specjalnie dla Wirtualnej Polski