Donald Trump bierze się za Iran. Będzie chciał wbić klin w jego sojusz z Rosją?
Wygląda na to, że Iran jest pierwszym państwem, które znalazło się na celowniku nowego prezydenta USA. Według przecieków z Białego Domu, aby osłabić Teheran, administracja Donalda Trumpa będzie chciał wbić klin w jego sojusz z Moskwą.
Minęły ledwie dwa tygodnie od zaprzysiężenia Trumpa, a już znalazł wroga numer jeden. To Iran, który zwrócił na siebie uwagę nowego prezydenta przeprowadzając ostatnio test pocisku balistycznego. Na reakcję Waszyngtonu nie trzeba było długo czekać, bo już kilka dni później emerytowany generał Michael Flynn, doradca Trumpa ds. bezpieczeństwa narodowego, oświadczył, że USA "oficjalnie ostrzegają" Iran. W ślad za tymi deklaracjami Biały Dom nałożył na Irańczyków nowe sankcje.
Ciężkie oskarżenia pod adresem Iranu
Ostatnie poczynania nowej administracji doskonale współgrają z tym, co Trump rozgłaszał podczas swojej kampanii wyborczej. Miliarder nie oszczędzał ani Iranu, ani zawartego z nim przez Baracka Obamę porozumienia nuklearnego. Układ określił mianem "katastrofy" i "najgorszej umowy wynegocjowanej kiedykolwiek", a islamską republikę oskarżał o sponsorowanie terroryzmu i destabilizowanie całego Bliskiego Wschodu. Obiecywał, że rozprawi się z Teheranem, powstrzymując jego programy zbrojeniowe.
Nowemu prezydentowi USA kibicuje Izrael, od 2009 roku rządzony przez prawicowego premiera Benjamina Netanjahu. Netanjahu od początku krytykował jakiekolwiek układy z ajatollahami i nie mógł pogodzić się z ugodową polityką poprzedniej amerykańskiej administracji. Teraz liczy, że wraz ze zmianą warty w Białym Domu, Stany Zjednoczone ponownie zaostrzą kurs wobec Teheranu.
Według zwykle dobrze poinformowanego dziennika "Wall Street Journal" administracja Trumpa rzeczywiście chce na dobre utemperować agresywne ambicje Irańczyków, aktywnie mieszających w konfliktach w Syrii, Iraku i Jemenie. Jednocześnie szuka sposobu, by wbić klin w sojusz Teheranu z Rosją, wykorzystując spodziewane ocieplenie relacji z Władimirem Putinem.
Sojusz nie tak zgodny, jak go malują
Iran już od lat jest najbardziej znaczącym sojusznikiem Kremla na Bliskim Wschodzie, z którym łączą go wspólne interesy polityczne, gospodarcze i wojskowe. Międzynarodowa izolacja islamskiej republiki ze strony Zachodu tylko umocniła te więzi, które zostały dodatkowo pogłębione przez "braterstwo broni" w syryjskim konflikcie. Oba mocarstwa mocno wspierają reżim prezydenta Baszara al-Asada, a ostatnio, razem z Turcją, próbują przeforsować w Syrii nakreślony przez siebie plan pokojowy.
Jednak ten irańsko-rosyjski sojusz nie jest tak zgodny, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Paradoksalnie osią sporu jest przyszłość Syrii, bo na dłuższą metę cele obu państw w tej kwestii poważnie rozjeżdżają się w co najmniej kilku punktach. Przede wszystkim problem polega na tym, że w oczach ajatollahów realizację irańskich interesów w Syrii gwarantuje tylko klan Asada, więc jakikolwiek proces pokojowy zakładający jego ustąpienie z urzędu jest dla Teheranu sprawą nie do negocjacji.
Tymczasem dla Rosjan najważniejsze jest tylko to, by nowa władza w Damaszku pozostała jej przyjazna, pozwoliła na utrzymanie rosyjskich instalacji militarnych w Syrii i dalej kupowała rosyjską broń. Fred Hof, były urzędnik Departamentu Stanu USA, który zajmował się Syrią, podkreślił w rozmowie z "WSJ", że Kreml doskonale zdaje sobie sprawę z "korupcji i niekompetencji reżimu Asada". Wie, że jeżeli bazy wojskowe w Syrii mają mieć sens, to musi ona być stabilnym krajem. W optyce Moskwy nie jest to osiągalne z Asadem u steru władzy, więc wcześniej czy później będzie on musiał ustąpić.
Podobnych punktów spornych jest więcej. Wystarczy chociażby wspomnieć sprawę napisanego przez Rosjan projektu przyszłej konstytucji dla Syrii, który zakłada świecki charakter państwa, o czym teokratyczny Iran nie chce w ogóle słyszeć.
Zresztą od dłuższego czasu w Rosji pojawiają się głosy, że zbytnie zbliżenie do szyickiej osi Iran-Syria-Hezbollah ogranicza Kremlowi pole manewru na Bliskim Wschodzie, ponieważ coraz bardziej zamyka ją na ewentualną współpracę z sunnickimi w większości państwami arabskimi. Nie należy przy tym zapominać, że co siódmy obywatel Rosji jest muzułmaninem i 95 proc. z nich to sunnici. Zdecydowane opowiedzenie się Moskwy po szyickiej stronie w największym konflikcie w łonie islamu raczej nie jest przez nich najlepiej odbierane.
Gra niewarta świeczki?
Mimo wszystko jednak strategia wykorzystania rozbieżności pomiędzy dwoma mocarstwami w celu rozbicia ich przymierza wydaje się być dość karkołomna. Tym bardziej, że Rosja ma z tej współpracy wymierne korzyści finansowe - sprzedaje Iranowi uzbrojenie, buduje elektrownie atomowe, a rosyjskie koncerny angażują się w projekty związane z wydobyciem irańskiej ropy naftowej i gazu.
Dlatego analitycy cytowani przez "WSJ" podkreślają, że jeżeli Putin da się namówić na zerwanie sojuszu z Teheranem, to wyłącznie za odpowiednio wysoką cenę. Pierwszą rzeczą, która przychodzi na myśl, to zniesienie sankcji nałożonych na Rosję po aneksji Krymu. Kolejnymi - złagodzenie krytyki rosyjskich działań na Ukrainie, a być może nawet wstrzymanie procesu dalszego rozszerzania NATO (amerykański dziennik zwraca uwagę, że o krok od członkostwa w Sojuszu jest Czarnogóra).
Nie ulega wątpliwości, że wszystkie te ustępstwa negatywnie odbiją się na relacjach Stanów Zjednoczonych z ich zachodnimi sojusznikami. A wcale nie muszą przynieść pożądanego rezultatu. "WSJ" cytuje niedawny raport waszyngtońskiego think tanku Institute for the Study of War, który przewiduje, że nawet jeśli uda się przeciągnąć Kreml na swoją stronę, to nie ograniczy przemożnych wpływów Iranu w Syrii.
Wiele więc wskazuje na to, że cała gra nie jest warta świeczki. Zresztą żadnego zainteresowania, przynajmniej oficjalnie, nie wykazuje Rosja, która już zdążyła zakomunikować, że nie zgadza się z oceną Trumpa, że Iran jest "terrorystycznym państwem numer jeden". Jednocześnie zadeklarowała, że Teheran powinien być częścią proponowanej koalicji do walki z tzw. Państwem Islamskim.