Polska"Do Rzeczy": Tajne służby zwalczają reformy

"Do Rzeczy": Tajne służby zwalczają reformy

Służby zaciekle walczą o zachowanie wpływów. Do tej pory używały polityków, mediów i ludzi, którzy mają dostęp do najważniejszych osób w kraju. Dlatego zmiany w nich muszą być wprowadzane zdecydowanie - pisze Sławomir Cenckiewicz w tygodniku "Do Rzeczy".

"Do Rzeczy": Tajne służby zwalczają reformy
Źródło zdjęć: © AFP | Janek Skarżyński

13.11.2015 | aktual.: 20.11.2015 18:52

Przeprowadzanie szczególnie ryzykownych politycznie reform jest zazwyczaj możliwe w krótkim czasie od objęcia urzędu. W tym kontekście należy przypomnieć, że ustawy likwidujące WSI były gotowe niespełna po trzech miesiącach od zaprzysiężenia Lecha Kaczyńskiego na prezydenta RP.

Prezydent ma w modernizacji państwa do odegrania niezwykle istotną rolę. Jeśli stałby się zakładnikiem grup interesów lub nawet notariuszem unikającym zdecydowanych działań, to mógłby pogrzebać ideę głębokich reform. Pasywna i demobilizacyjna postawa prezydenta może również negatywnie oddziaływać na większość parlamentarną nawet wówczas, kiedy wywodzą się oni z jednego politycznego obozu. Najlepszym tego przykładem może być zapomniany dziś spór o częściową likwidację Wojskowych Służb Informacyjnych między prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim a reformatorską częścią Sojuszu Lewicy Demokratycznej z 2001 r. Prezydent uległ wówczas naciskowi ludzi tajnych służb, którzy zdołali go przekonać, że sytuacja w obszarze bezpieczeństwa państwa wcale nie jest zła i nie wymaga zdecydowanych działań.

Mechanizm lobbingowy

Wbrew pozorom postulat likwidacji WSI i przebudowy wojskowych tajnych służb obecny był w polskiej polityce na długo przed zaprzysiężeniem Lecha Kaczyńskiego na prezydenta RP. Paradoksalnie najbardziej znany projekt częściowej likwidacji WSI polegającej m.in. na wyłączeniu z ich zadań działalności wywiadowczej i podporządkowania jej służbom cywilnym (Agencji Wywiadu) pojawił się w 2000 r. w szeregach SLD w ramach planu „Opcja 2001”, przygotowanego przez Zbigniewa Siemiątkowskiego.

Reakcja obrońców WSI była tyleż ponadpartyjna, co natychmiastowa. – Liczę, że ta koncepcja będzie zmieniona, zwłaszcza w części dotyczącej wywiadu – mówił w 2001 r. Bronisław Komorowski. Według dobrze zakotwiczonego w środowisku tajnych służb III RP tygodnika „Nie” ludzie WSI podjęli wówczas działania zmierzające do odrzucenia pomysłów Siemiątkowskiego. Postkomunistyczny publicysta Marek Barański naszkicował (w 2000 r.) charakterystyczny dla tych ludzi mechanizm lobbingowy: „Choć publicznie głosu nie zabierają, prowadzą ostrą zakulisową grę, której celem jest obrona ich dotychczasowego stanu posiadania. Wojskowi szermują argumentem specyfiki swojej służby, nakierowanej na militarne bezpieczeństwo państwa. […] Wojsko wszelako nie poddaje się i buduje obronne szańce. Wydaje się, że nie bez powodzenia. Na przykład ośrodek prezydencki wysyła sygnały, że nową jakość służb specjalnych należy zbudować na fundamencie WSI, jakby zapominając, że i tą służbą kieruje człowiek z UOP”.

Zausznicy WSI?

Prawdopodobnie Barański miał na myśli płk. Marka Dukaczewskiego, byłego oficera komunistycznego wywiadu wojskowego przeszkolonego w 1989 r. przez GRU, który w tamtym czasie pracował w Kancelarii Prezydenta RP. Prowadzone przez niego działania lobbingowe mające ochronić potencjał WSI okazały się skuteczne. Potwierdziła to wkrótce nominacja Jerzego Szmajdzińskiego (po wygranych przez SLD wyborach w 2001 r.) na stanowisko ministra obrony narodowej, choć zanim do tego doszło, również on krytykował WSI. Co charakterystyczne, to właśnie po powrocie ze Stanów Zjednoczonych Szmajdziński w 2001 r. mówił, że „planowana reforma nie ma na celu likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych. Wywiad i kontrwywiad stricte wojskowy zostaną zachowane, będą funkcjonowały w ramach Sztabu Generalnego i będą poddane nadzorowi ministra obrony narodowej. Nic nie grozi także wojskowym służbom elektronicznym, analitycznym itp. Nie jesteśmy samobójcami. Natomiast to, co sobie przez lata Wojskowe Służby Informacyjne zbudowały w świecie
cywilnym, ta cała agentura, zostanie zgromadzone w pewnej wspólnocie informacyjnej i poddane wreszcie kontroli czynników polityczno-parlamentarnych. Myślę, że tak naprawdę to tego właśnie stanu posiadania Wojskowe Służby Informacyjne bronią, grzmiąc, że SLD chce dokonać zamachu na obronność kraju”.

W zupełnie innym czasie Jarosław Kaczyński odsłonił ów mechanizm, któremu uległ Szmajdziński, stosowany przez ludzi tajnych służb (ale nie tylko) w sytuacjach, gdy groziły im poważna restrukturyzacja i reforma: "Służby specjalne w Polsce stosowały zawsze wypróbowaną metodę na przetrwanie – zdobywać zasługi u sojuszników, przede wszystkim Amerykanów, i powołując się na ich opinie, bronić swoich pozycji w Polsce. Sam byłem adresatem takich interwencji – w 1997 roku przyszli do mnie ludzie z sojuszniczych ambasad i mówili: 'Jaka opcja zerowa w służbach? Przecież dawni funkcjonariusze to są świetni fachowcy, a my nie możemy się nie liczyć z głosem sojuszników'".

Mechanizm lobbingowy w stosunku do głowy państwa stosują najczęściej osoby z nią powiązane, w których przeszłości i powiązaniach prezydenci nie mają pełnego rozeznania. W środowisku tajnych służb zwie się ich „makaroniarzami”, gdyż potrafią politykom wcisnąć niemal każdy kit („nawinąć makaron na uszy”). Nieprzypadkowo oddelegowany w 2001 r. przez prezydenta Kwaśniewskiego do WSI Dukaczewski (awansowany wkrótce na stanowisko generała brygady) publicznie straszył, że właśnie teraz Polska stała się „celem intensywnej pracy obcych wywiadów” (sic!), jednocześnie podkreślając profesjonalizm i możliwości operacyjne WSI w zabezpieczaniu interesów państwa. Przy politycznej rezygnacji z kontroli służb niemal każdy polityk ulega takiemu szantażowi.

Dzisiaj wiemy, że lobbystą osłaniającym wpływy wojskówki w państwie poza Dukaczewskim był także szef gabinetu prezydenta Kwaśniewskiego – minister Marek Ungier, który – jak się okazuje – był porucznikiem rezerwy LWP po Szkole Oficerów Rezerwy WSW, a jego akta WSI ukryły w zbiorze zastrzeżonym IPN (ujawnione zostały dopiero we wrześniu 2015 r.!).

Ludzie służb, by zablokować ówczesny projekt reformy służb wojskowych Siemiątkowskiego, sięgnęły także po autorytet szefa WSI z okresu rządu Jana Olszewskiego, którego w 1992 r. powołał minister obrony narodowej Jan Parys. W ten sposób gen. Marian Sobolewski opublikował w „Rzeczpospolitej” jeden z najbardziej zakłamanych tekstów poświęconych służbom wojskowym. Oskarżył Siemiątkowskiego z SLD o godzenie w „narodowe interesy i polską rację stanu”. Pisał: „Przypominam, że już po tym, jak w 1990 roku w stu procentach zmieniono kadrę na stanowiskach kierowniczych wojskowych służb specjalnych, w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych nastąpiła kolejna zmiana na tych stanowiskach (70 proc.). [...] Uważam, że im więcej polityków w służbach i wokół służb, tym więcej afer i upolitycznienia. Widać to wyraźnie, jeżeli porówna się sytuację UOP i WSI.

WSI, działając w strukturze armii z natury apolitycznej, mają dodatkowy »falochron« przed politycznym brakiem umiejętności i niezrozumienia. Zniszczyć, a przynajmniej zepsuć taki precyzyjny instrument jest bardzo łatwo. Zbigniew Siemiątkowski ignoruje opinie licznych ekspertów, upierając się przy upolitycznianiu służby najmniej skażonej tą przypadłością. Jako były szef WSI jestem przekonany, że funkcje wykonawcze trzeba powierzyć fachowcom, politykom zaś pozostawić rywalizację w procesie legislacyjnym”.

Korekta, czyli wszystko po staremu

Reakcja na projekcje zawarte w „Opcji 2001” pokazały realne wpływy polityczne WSI przekraczające granice politycznych podziałów. Wprawdzie WSI bronili przed częściową likwidacją zarówno Szmajdziński z SLD, jak i Komorowski z PO, ale nawet w ich formacjach zrodziły się wątpliwości co do profesjonalizmu i sterowności służb wojskowych. Obaj ministrowie odwoływali się na ogół do tych samych, w większości fałszywych, argumentów: o rzekomo przeprowadzonych głębokich zmianach personalnych w WSI po 1990 r., pełnej kontroli cywilnej nad tymi służbami i potrzebie zachowania odrębności struktur wywiadowczych w warunkach członkostwa Polski w NATO. Jedynym efektem medialno- politycznej kanonady w obronie WSI było uchwalenie w lipcu 2003 r. pierwszej ustawy o Wojskowych Służbach Informacyjnych, co formalnie zbliżało Polskę do standardów demokratycznych i kończyło tzw. próżnię kontrolno- regulacyjną, która – jak pisał Andrzej Zybertowicz – „powstała, gdy stare, nieformalne, niezakorzenione w systemie prawnym, typowe dla
władzy autorytarnej mechanizmy 'zadaniowania', nadzoru i kontroli służb zostały uchylone, a nowe demokratyczne odpowiedniki tych mechanizmów nie zostały w pełni wprowadzone w życie”.

Poseł PO Konstanty Miodowicz mówił wówczas o „skandalicznym trybie wprowadzenia projektu ustawy o WSI pod obrady Sejmu”. W każdym razie mocą ustawy z 2003 r. WSI zostały podporządkowane ministrowi obrony narodowej i tym samym de facto wyłączone z kompetencji ministra-koordynatora ds. służb specjalnych. Funkcję tę zlikwidował zresztą SLD w 2001 r. Znamienne, że kiedy w 2003 r. Jarosław Jakimczyk opublikował w „Rzeczpospolitej” głośny artykuł „Jednostka nr 3362127”, w którym opisywał ciągłość kadrową WSI z Zarządem II, związki z Rosją, nieskuteczność, patologie i afery z udziałem ludzi wojskowych specsłużb, dodając równocześnie, że „zamiast na ustawę z szerokimi uprawnieniami Wojskowe Służby Informacyjne zasługują raczej na likwidację”, gen. Dukaczewski zareagował listem do redakcji „Rz”. Pisał w nim, że postulat likwidacji służb jest „spóźniony”, gdyż w lipcu 2003 r. Sejm uchwalił ustawę o WSI!

Eksplozja demaskuje lifting

W ten sposób służby przetrwały kolejne próby reform, ale Dukaczewski nie był w stanie kontrolować rozregulowanej od lat struktury WSI. O wojskówce było coraz głośniej. Do opinii publicznej docierały kolejne informacje o udziale oficerów WSI w nielegalnym handlu bronią i niejasności w przetargach na dostawy broni dla armii irackiej. Politycy nie byli usatysfakcjonowani rozwiązaniem ustawowym w sprawie tych służb, tym bardziej że w czasie, kiedy uchwalano ustawę, w ramach prac sejmowej Komisji Nadzwyczajnej do rozpatrzenia rządowego projektu ustawy o WSI oraz Komisji ds. Służb Specjalnych posłowie zapoznawali się z dokumentami i dyskutowali o roli WSI w nielegalnym handlu bronią z terrorystami i mafią rosyjską oraz o częściowej „kryminalizacji oficerów”. Przedstawiciel PiS w komisji – Zbigniew Wassermann – mówił wówczas o ciągłym wymykaniu się WSI spod kontroli, dezinformowaniu premierów, fałszowaniu dokumentów i lewych interesach oficerów służb wojskowych.

Środowisko WSI broniło się desperacko poprzez medialne występy byłego szefa WSI kontradmirała Kazimierza Głowackiego, który oskarżał polityków prawicy o inicjowanie nielegalnego handlu bronią: „Najbardziej zaciekła walka polityczna toczyła się w latach 1993–1994, już w trakcie kampanii przedwyborczej pana Wałęsy. Byłem wtedy wzywany przez jego urzędników do Belwederu, żeby w jakiś sposób umożliwić zdobycie pieniędzy na jego kampanię wyborczą. Nie chciałem brać w tym udziału, więc musiało mi się nalać wody w uszy”.

W każdym razie długa lista przewinień WSI, takich jak udział w nielegalnym handlu bronią, porażki w działalności kontrwywiadu (agentów rosyjskich w WSI wykryły służby cywilne), afera związana z Ostrowski Arms, udział płk. Zenona Klameckiego w produkcji „dokumentu” TVP „Dramat w trzech aktach” (o rzekomym udziale Jarosława i Lecha Kaczyńskich w aferze FOZZ), rewelacje szefa BBN Marka Siwca o odnalezieniu przez WSI w Iraku składu wyprodukowanych we Francji w 2003 r. (w rzeczywistości w 1984 r.) rakiet Roland 2, a później ministra obrony narodowej Jerzego Szmajdzińskiego o przejęciu w Iraku kilkunastu rakiet wyposażonych w broń chemiczną (sarin i gaz musztardowy) lub wreszcie sprawa utrącenia przez gen. Marka Dukaczewskiego awansu generalskiego wiceszefa ABW płk. Mieczysława Tarnowskiego w 2004 r. pozwoliły zbudować polityczny konsensus likwidacyjny wokół WSI, w który zaangażowali się chętnie ludzie związani z cywilnym segmentem służb specjalnych.

Siła konsekwencji

PiS był w tej sprawie najbardziej konsekwentny (już w 2002 r. sformułował postulat likwidacji WSI, a 22 października 2002 r. złożył wniosek o powołanie sejmowej Komisji Śledczej ds. WSI) i kwestię rozwiązania WSI stawiał otwarcie w czasie kampanii wyborczej 2005 r.

13 marca 2006 r. Lech Kaczyński zatwierdził projekty ustaw likwidujących WSI oraz powołujących Służbę Kontrwywiadu Wojskowego i Służbę Wywiadu Wojskowego, po czym skierował je do Sejmu RP. Tym samym stał się pierwszym prezydentem, który nie uległ "makaroniarzom". Należy wierzyć, że nie ostatnim.

Źródło artykułu:Do Rzeczy
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (42)