Protesty w Dagestanie© Twitter

Dagestańska policja zaczęła strzelać. "Ludzie popierają Putina, ale już zadają pytania"

27 września 2022

Ludzie widzą, że co innego władza deklaruje, a co innego dzieje się na miejscu. Zaczynają się bać. Wydaje mi się, że wielu Dagestańczyków włączyło już krytyczne myślenie i zaczynają zadawać pytania: "Dlaczego? Po co? Czy to konieczne?" — mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Idris Jusupow. Dagestański dziennikarz zaznacza równocześnie, że antymobilizacyjne protesty na Kaukazie nie utrzymają się długo.

Protesty przeciwko mobilizacji ogłoszonej przez Władimira Putina rozpoczęły się w wielu regionach Rosji. Najbardziej nieoczekiwane i masowe wybuchły jednak w Dagestanie.

W niedzielę funkcjonariusze zaczęli strzelać, by rozpędzić protestujących. Strzały najpierw padły we wsi Endirej, gdzie mieszkańcy próbowali zablokować drogę krajową. Później policja strzelała w Machaczkale, stolicy republiki. Na filmach ze stołecznej akcji opublikowanych w mediach społecznościowych słychać skandowane hasła: "Nie dla wojny" i "Jesteśmy za pokojem". Jeden z filmów pokazuje, jak kobietom udaje się wyrwać z rąk policji młodego protestującego.

Idris Jusupow, dziennikarz tygodnika "Nowoje Dieło" z Machaczkały, był na akcji w niedzielę i poniedziałek w stolicy. W rozmowie z Wirtualną Polską mówi o nastrojach mieszkańców Dagestanu.

Igor Isajew: Byłeś na niedzielnej demonstracji w Machaczkale. Jak to wszystko wyglądało?

Idris Jusupow: Nie mogę nazwać tego demonstracją. Wyglądało to raczej na spontaniczne zebranie.

Idris Jusupow zaangażował się w walkę o uwolnienie dziennikarza zatrzymanego pod sfałszowanymi zarzutami wspierania terroryzmu
Idris Jusupow zaangażował się w walkę o uwolnienie dziennikarza zatrzymanego pod sfałszowanymi zarzutami wspierania terroryzmu© Facebook

Jak do niego doszło?

Jako dziennikarz dowiedziałem się o tym wydarzeniu kilka dni wcześniej. W komunikatorze otrzymałem wiadomość od przyjaciela, że w niedzielę o trzeciej będzie zgromadzenie na centralnym placu Machaczkały, a ludzie będą sprzeciwiać się mobilizacji.

Nie brzmi to jak definicja spontaniczności.

Wiadomości o zgromadzeniu ukazały się na różnych grupach, które czyta dość dużo Dagestańczyków. Budziły większe zainteresowanie niż inne wpisy. Nie wskazano w nich ani organizatora, ani rodzaju akcji. Wszystko wyglądało tak: spotkajmy się i po prostu wyraźmy nasze stanowisko, nasze niezadowolenie.

Więc nie wiedziałeś, kto zainicjował to wydarzenie?

Nie wiedziałem, źródło było anonimowe. Poszedłem. W tym samym dniu obchodziliśmy dzień miasta Machaczkała i władze zorganizowały koncert na głównym placu. To tam przed koncertem zebrało się dużo ludzi, głównie kobiet. Stali w narożniku placu, bo z powodu koncertu nie mogli dotrzeć do sceny bliżej niż 500 metrów. Widziałem, że pobiegła tam grupa policjantów, a uczestników było około 200. I na nich ruszyło ponad pięćdziesięciu funkcjonariuszy i kilkanaście radiowozów. Nie od razu doszło do fizycznej konfrontacji.

Ci ludzie nie mieli żadnych plakatów. Nikt nawet nie przemawiał. Po prostu zaczęli się kłócić z policją, wyrażając swoje stanowisko wobec mobilizacji. Trudno mi ocenić, jak długo to trwało. A potem najwyraźniej kierownictwo policji wydało polecenie rozpoczęcia zatrzymań.

Na wytypowanych do aresztowania rzucało się po kilku policjantów, może po pięciu, może sześciu. Uczestnicy akcji próbowali odbić zatrzymanych, ale było to trudne, bo natychmiast ładowano ich do radiowozów. Policjanci bili zebranych na ulicy, strach pomyśleć, co się dzieje potem za zamkniętymi drzwiami na komisariatach.

To nie był jednak punkt kulminacyjny?

Po jakimś czasie przyszli urzędnicy administracji, zaczęli rozmawiać ze zgromadzonymi, a potem znów zaczęły się przepychanki. Wtedy też dostało się moi kolegom dziennikarzom, zatrzymano jednego z moich znajomych. Został po prostu wrzucony do policyjnego autobusu razem z innymi. Odebrano mu legitymację prasową, telefon i zabrano na komisariat. W tym czasie na placu, oprócz policji, pojawiła się Rosgwardia.

Rosgwardziści traktowali ludzi jeszcze bardziej brutalnie. Wyraźnie chcieli ich szybko spacyfikować, bo w związku z koncertem w kierunku placu zmierzał tłum mieszkańców. To wtedy padły strzały w powietrze — w samym centrum stolicy regionu.

To bezprecedensowe wydarzenie?

Można to tak określić. Mimo że Dagestan jest uważany za "gorący punkt", od dawna czegoś takiego u nas nie było, zarówno jeśli chodzi o strzały, jak i akcje protestacyjne.

Protesty w przeszłości dotyczyły zresztą sytuacji w mieszkalnictwie, usługach komunalnych, przerw w dostawie prądu i wody. To głównie z takich powodów ludzie wychodzili na ulice, by wyrazić niezadowolenie z działania władz. Nie można więc powiedzieć, że tamte akcje miały podłoże polityczne.

Nawet wiosną, gdy w wielu miastach w Rosji ludzie wyszli na antywojenne wiece, u nas nie mieliśmy akcji protestacyjnych ani w Machaczkale, ani w ogóle w Dagestanie. Wyglądało to tak, jakby wojna nas nie dotyczyła.

Nie dochodziło nawet do jednoosobowych pikiet, które w Rosji są teoretycznie jedyną formą protestu, która nie wymaga rejestracji w urzędzie. To akurat łatwo wytłumaczyć, bo wynika zapewne z mentalności: jakoś nie jest w zwyczaju, abyśmy na Kaukazie wychodzili sami i wyrażali swoje zdanie w pojedynkę.

Teraz ludzie protestują nie tylko w stolicy, ale również w dagestańskich wioskach.

Na wsi wszystko jest prostsze. Jeśli miejscowi są z czegoś niezadowoleni, szybko się gromadzą. Krewni, znajomi są w stanie szybko się zmobilizować i wyrazić swoje niezadowolenie. Ale później tak samo szybko się rozchodzą.

W niedzielę we wsi Endirej, gdzie próbowano zablokować krajową autostradę, policja tak samo oddała strzały w powietrze.

To jeszcze o niczym nie świadczy. W mieście trzeba zebrać nieznajomych, co najmniej 200-300 osób, by cię zauważyli. To trudniejsze niż na wsi. Ale niedzielna akcja miała swój rezonans. W Machaczkale siły bezpieczeństwa już zaczęły mówić, że za akcją stoją ludzie, którzy nie mieszkają w Rosji, ale za granicą — gdzieś w Europie, Turcji lub w Ukrainie.

Również władze włączyły propagandę i starają się przedstawić to jako pracę rzekomych wrogów Rosji. Ci "wrogowie" mieszkający na Zachodzie chcą wykorzystać trudny moment, nastroje protestacyjne, aby "rozchwiać" — tak to określają władze — sytuację tutaj. W takiej retoryce budowane są teraz wszystkie oficjalne wypowiedzi.

Czym tłumaczysz fakt, że społeczeństwo zainteresowało się teraz "politycznie niebezpiecznym" tematem?

Sytuacja w Dagestanie jest niejednoznaczna. Tutaj miejscowi wciąż podkreślają, że są patriotami, to znaczy, że wielu popiera działania władz centralnych. W porównaniu z innymi regionami Dagestan jest wśród liderów pod względem liczby żołnierzy w Ukrainie.

Kiedyś zwrócił na to uwagę nawet Putin, który pośmiertnie przyznał tytuł "Bohatera Rosji" jednemu Dagestańczykowi, podkreślając, że sam chce się nazywać Dagestańczykiem. W ten sposób podkreślał znaczenie republik narodowych. Ludzie odbierali to jako gest poparcia.

Ale co innego, kiedy do Ukrainy wysyłani są zawodowi żołnierze, a co innego, jeśli chodzi o poborowych z powszechnej mobilizacji. Co więcej, ludzie widzą, że co innego władza deklaruje, a co innego dzieje się wokół. Ludzie zaczynają się bać. Wydaje mi się, że wielu Dagestańczyków włączyło już krytyczne myślenie i zaczynają zadawać pytania: "Dlaczego? Po co? Czy to konieczne?".

Pewnie, znaczna część wsparcia dla działań Kremla pozostaje, ale pojawili się ludzie, którzy nie udzielają już bezwarunkowego poparcia i protestują.

Nie zapominajmy jednak, że służba wojskowa w Dagestanie zawsze była prestiżem — to kolejny czynnik. Było to widać, gdy 10 lat temu na szczeblu kierownictwa Rosji zapadła decyzja o niewcieleniu do wojska osób z Kaukazu. Wtedy kontyngenty poboru dla Dagestanu zostały specjalnie obniżone. I co się stało? Wiele osób chciało wstąpić do wojska, żeby później móc pracować w organach państwowych, w MSW, FSB, Komitecie Śledczym. Aby to zrobić, korzystali ze znajomości, chcieli dostać się do wojska nawet za pieniądze.

Obecnie sytuacja jest paradoksalna. Zgodnie z prawem mobilizowani są ci, którzy odbyli służbę wojskową. A w ciągu tych 10 lat w Dagestanie naprawdę niewielu ukończyło tę służbę wojskową. To znaczy, do kogo przyjdą z wezwaniami? Ludzie mieli obawy na ten temat, które w zasadzie potwierdziły się — że będą brać wszystkich, jak leci. Ludzie nie rozumieją, jak i co robić.

Chociaż w Dagestanie - w porównaniu z innymi częściami Rosji - nie ma masowej paniki, a mężczyźni nie opuszczają kraj. U nas to jednostkowe przypadki.

Mówiłeś już o "patriotyzmie", czyli poparciu dla Kremla. Ale Dagestańczycy wpadają w szeregi bardzo szowinistycznej armii, gdzie znajdują się na samym dole hierarchii. Dzieje się to z jednego powodu - są z Kaukazu. Czy to nie zakłóca "patriotyzmu"?

Szowinizm, który był charakterystyczny dla centralnych regionów Rosji, Moskwy, zmniejszył się w stosunku do ludzi z Kaukazu, właśnie w efekcie rozwoju wydarzeń w Ukrainie. To nie pierwszy raz, kiedy Rosjanie w sondażach opinii publicznej w szybkim tempie "poprawiają" swój stosunek wobec ludzi z Kaukazu, nawet o kilkanaście procent. Zupełnie jakby niechęć do Ukraińców zamieniali w przyjaźń do nas.

Ogromną rolę odegrała w tym państwowa propaganda, bo przecież to ona dominuje w Rosji, która została wyczyszczona z niezależnych mediów. W Dagestanie jest jeszcze jakaś wyspa nawet niezależnej prasy. Ale to nie dotyczy tematów ogólnorosyjskich lub międzynarodowych.

Na Zachodzie pojawiają się głosy, że Rosja może się rozpaść. Czy to, co dzieje się w Dagestanie, wygląda na taki kamyczek w lawinie?

Nie sądzę. Jakie hasła, apele mogą o tym świadczyć? Nie sądzę, żeby było coś takiego. Wydaje mi się, że to nasza propaganda bardziej wykorzystuje temat rozpadu Rosji lub groźby rozpadu Rosji, by wyjaśnić swoje działania troską o "zachowanie kraju".

Teraz władze będą starały się przypisywać wszystkie problemy nieefektywnej pracy administracji, wojskowych urzędów zaciągowych, które, jak już mówią, nie potrafią pracować z ludnością.

Na razie nie można powiedzieć, że jest to masowy protest, który będzie trwał. Nastroje protestacyjne są rozproszone, a władze, sądząc po brutalnej rozprawie, są gotowe do zdecydowanego działania.

Igor Isajew dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP magazyn