ŚwiatRepublika Środkowoafrykańska nadal wstrząsana niepokojami. ONZ bezsilna

Republika Środkowoafrykańska nadal wstrząsana niepokojami. ONZ bezsilna

ONZ zmęczona utrzymywaniem 10-tysięcznej misji pokojowej w Republice Środkowoafrykańskiej chętnie zaczęłaby wycofywać stamtąd swoje siły. Problem w tym, że mimo międzynarodowych wysiłków serce Afryki to wciąż beczka prochu, która może eksplodować w każdej chwili.

Republika Środkowoafrykańska nadal wstrząsana niepokojami. ONZ bezsilna
Źródło zdjęć: © AFP | MARCO LONGARI
Michał Staniul

10.11.2015 09:45

Pierwszy scenariusz zakładał, że do wyborów dojdzie w lutym 2015 roku. Nie wierzył w to chyba nikt - rząd tymczasowy nie był w stanie spisać list wyborczych, a co dopiero przeprowadzić procesu w całym kraju. Drugie podejście zaplanowano na październik. Ale i to się nie udało.

Rankiem 26 września przy jednej z głównych ulic Bangi, stolicy Republiki Środkowoafrykańskiej (RŚA), znaleziono zmasakrowane zwłoki 17-letniego taksówkarza. Chłopak pochodził z Kilometra 5, ostatniej muzułmańskiej enklawy w mieście.

Przed wojną w Bangi żyło około 122 tysięcy wyznawców Allacha. Dwa lata później było ich tam dziesięciokrotnie mniej. Atak na jednego traktowali więc jak zamach na wszystkich.

Nim władze zdążyły zareagować, o morderstwie wiedział każdy. Kilo5 zawrzało.

Pierwsi zaatakowali muzułmanie - młodzi mężczyźni, którzy szukali odwetu. Po chwili maczetami i ogniem odpowiedziały Antybalaka - liczniejsze, silniejsze i lepiej zorganizowane chrześcijańskie bojówki. Po pięciu dniach w kostnicach znalazło się co najmniej 77 ciał, w szpitalach ponad 400 rannych, a w rozsianych dookoła stolicy obozach dla przesiedleńców - kolejne 40 tysięcy uciekinierów. Ze stołecznego więzienia zbiegło z kolei 600 przestępców. Gdyby nie interwencja ponad dwóch tysięcy błękitnych hełmów, bilans byłby jeszcze gorszy - rozwścieczony tłum szturmował między innymi siedzibę rządu. O wyborach w październiku nie było mowy.

W następnych tygodniach krew lała się w Bangi jeszcze parokrotnie. Mimo to, tymczasowa prezydent Catherine Samba-Panza ogłosiła, że - choćby się waliło i paliło - elekcje odbędą się 13 grudnia. Przy przeprowadzeniu głosowania jeszcze w tym roku upiera się też ONZ, która jest już zmęczona utrzymywaniem 10-tysięcznej misji pokojowej w RŚA i chętnie zaczęłaby wycofywać stamtąd swoje siły.

Problem w tym, że - jak pokazał ostatni miesiąc - Republika Środkowoafrykańska to ciągle beczka prochu. A przeprowadzone w pośpiechu wybory mogą wywołać wiele iskier.

Inwazja z północy

Seleka - w lokalnym języku sango oznacza to przymierze - doszła do władzy w marcu 2013 roku. Rządzącego od ponad dekady i oskarżanego o wszystko co najgorsze prezydenta Francois Bozizego obaliła w zaledwie parę miesięcy: w grudniu uratowali go jeszcze zagraniczni sojusznicy, ale już przy drugiej ofensywie rebeliantów jego słabiutka armia rozpadła się w drobny mak.

Partyzantami Seleki byli przede wszystkim pochodzący z marginalizowanego północnego-wschodu kraju muzułmanie. Nie brakowało wśród nich jednak także napływowych bojowników - lub, jak utrzymuje druga strona, najemników - z Czadu, Sudanu i Kamerunu.

Upadek Bozize nie otworzył nowej, lepszej ery. Komendanci zwycięskiej koalicji - w jej skład wchodziło pięć różnych ugrupowań - z miejsca pokłócili się o wpływy, a ich żołnierze zabrali się za plądrowanie i gwałty. Większość ofiar stanowili chrześcijańscy cywile.

Wybrany na lidera Seleki i tymczasowego prezydenta Michael Djotodia był bezradny; rozochoceni grabieżcy całkowicie ignorowali jego rozkazy i wezwania do opamiętania.

We wrześniu 2013 roku zdesperowany przywódca postanowił zdelegalizować Selekę. Szybko okazało się to wielkim błędem: szkód naprawić się już nie dało, a Djotodia stracił resztę kontroli nad ponad 20 tysiącami partyzantów. Tymczasem z pierwszego szoku otrząsnęli się ci, których "Przymierze" zdążyło tak bardzo skrzywdzić.

Odpowiedź

Bojówki Antybalaka (balaka to w sango maczeta) odbiły większość stolicy w grudniu 2013 roku. Niemal czterokrotnie liczniejsi chrześcijanie - wspierani przez wielu animistów - nie mieli zamiaru wybaczać; polując na ciągle niebezpiecznych rebeliantów Seleki mordowali dziesiątki, a czasem i setki muzułmańskich cywilów każdego miesiąca. Chociaż w międzyczasie w Bangi powstał nowy rząd tymczasowy, a do kraju przybyły dwa tysiące żołnierzy z Francji i 10 tysięcy błękitnych hełmów z misji MINUSCA (a wśród nich kilkudziesięciu polskich żołnierzy i pracowników wojska, głównie z Żandarmerii Wojskowej), odwetowe masakry nie ustawały.

Do końca 2014 roku straciło w nich życie ponad pięć tysięcy ludzi - lub znacznie więcej. Do dzisiaj odnajdywane są masowe groby i zgliszcza spalonych osad.

Fala przemocy zaczęła opadać dopiero wtedy, gdy prawie wszyscy chrześcijanie i muzułmanie - mieszkający jeszcze nie tak dawno temu obok siebie - znaleźli się w przeciwległych częściach Republiki lub poza jej granicami. Organizacje międzynarodowe szacują, że obecna liczba wewnętrznych przesiedleńców wynosi grubo ponad 300 tysięcy, a 460 tysięcy - 10 proc. populacji - wegetuje w obozach dla uchodźców w sąsiednich państwach.

Ale relatywny rozejm nie oznacza, że najgorsze minęło.

Krótki lont

Rozmaici eksperci od dawna ostrzegają, że RŚA nie ma szans na pokój, jeśli nie uda się skontrolować tysięcy sztuk broni krążących po całym kraju. W opublikowanym na początku tego roku raporcie organizacja Conflict Armament Research pisała, że czarnorynkowa cena granatu ręcznego w Bangi nie przekraczała równowartości dolara, a na targach można było bez problemów kupić karabiny i amunicję z Chin, Europy i Iranu.

Wspieranie lokalnych władz w rozbrojeniu bojówek i cywilów od początku stanowiło podstawowe zadanie stacjonujących z RŚA błękitnych hełmów. Pierwsze realne kroki w tym kierunku poczyniono jednak dopiero dwa miesiące temu - we wrześniu siły ONZ ustanowiły "strefę wolną od broni" w Bambari, jednym z najbardziej rozdartych przez konflikt miast w państwie.

Założenie jest proste: każdy uzbrojony osobnik w obrębie parokilometrowej zony ma zostać aresztowany, a jego arsenał - zniszczony. Praktyka, rzecz jasna, bywa znacznie trudniejsza.

Reporter "Foreign Policy”" Ty McCormick relacjonował niedawno z Bambari, że już po przejściu 100 metrów w wyznaczonej strefie natknął się na pierwsze pogwałcenie zakazów. - Spotkałem grupkę ekspartyzantów Seleki, którzy grali w karty siedząc na wymyślnie zdobionej macie. Naliczyłem sześć sztuk broni: pięć AK-74 i coś, co wyglądało mi na pistolet 9mm. Wszystko na wierzchu" - pisał.

Odbierając broń muzułmanom, żołnierze MINUSCA automatycznie narażają się na oskarżenia o sprzyjanie oddziałom Antybalaka - i na odwrót. A posądzenie o stronniczość jest ostatnim, czego oenzetowskie siły teraz potrzebują. Odkąd kilkunastu "błękitnych" usłyszało zarzuty wykorzystywania miejscowych dzieci (części z nich oferowano jedzenie w zamian za seks), za MINUSCA ciągnie się w RŚA wyjątkowo zła opinia.

Mandat pochłaniającej ponad 600 mln dol rocznie misji wygasa 30 kwietnia. ONZ ma wiele powodów, by chcieć go znacznie ograniczyć. Ale aby to zrobić, potrzebuje dowodu, że sytuacja w sercu Afryki faktycznie ulega poprawie. Elekcje przeprowadzone przed końcem kadencji bezsilnego rządu tymczasowego mogłyby uchodzić za właśnie taki znak.

Pozostaje tylko jedno pytanie: jeśli uliczne morderstwo potrafi sprowokować pięciodniową rzeź, w co mogą zamienić się kłótnie po przedwczesnych wyborach?

Oglądaj też: Od wojny do sukcesu?
Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (24)