Znane nazwiska odmówią prezesowi? Szykuje się kolejny ciężki bój dla PiS
PiS chce postawić w wyborach samorządowych na polityków, którzy w wyborach do Sejmu zdobyli ponadprzeciętną liczbę głosów. Najpopularniejsi politycy partii Jarosława Kaczyńskiego mogą zostać kandydatami na prezydentów największych miast. O ile sami się na to zgodzą. A z tym może być problem.
- Czy chcę kandydować? Nie. Liczę na trochę spokoju od kampanii - mówi nam jedna z polityczek PiS, która jest typowana na kandydatkę na prezydenta jednego z dużych miast.
Nasza rozmówczyni osiągnęła bardzo dobry jak na PiS wynik w tegorocznych wyborach do Sejmu. Dlatego już dziś - jak słyszymy nieoficjalnie - przymierzana jest do startu w wyborach samorządowych w 2024 roku.
Jaki stoi za tym koncept? Nieskomplikowany: jeśli jesteś politykiem, który osiągnął w swoim okręgu dobry lub bardzo dobry wynik w wyborach do Sejmu, zostajesz "kandydatem na kandydata" w wyborach na włodarza swojego miasta.
Taki właśnie plan krąży w centrali PiS przy Nowogrodzkiej.
Koncept jest dziś oczywiście wstępny, nieformalny i daleki do wdrożenia, niemniej władze formacji Jarosława Kaczyńskiego - z prezesem na czele - niebawem będą zmuszone zacząć przygotowania do wyborów samorządowych, które odbędą się wiosną, najpóźniej 21 kwietnia.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Znane nazwiska, które mogą… odmówić
Wybory lokalne odbędą się w nowych dla PiS warunkach. Podobnie jak kampania. Będzie to pierwsza od 2015 roku wyborcza rywalizacja w czasie, gdy formacja Kaczyńskiego jest w opozycji.
Mimo to PiS musi wystawić w wyborach osoby gotowe walczyć o jak najlepszy wynik dla partii. W politycznych kuluarach krążą już pierwsze nazwiska potencjalnych kandydatów.
Poseł Kacper Płażyński (100 tys. głosów do Sejmu) - według koncepcji partyjnej centrali - miałby wystartować w wyborach na prezydenta Gdańska. Małgorzata Wassermann (126 tys. głosów) - na prezydenta Krakowa. Oboje są już zahartowanymi w wyborczych bojach politykami.
Poza tym - jak mówią nieoficjalnie niektórzy działacze - Płażyński i Wassermann to wciąż dla PiS politycy przyszłościowi, aspirujący do najwyższych stanowisk rządowych i nie tylko.
W Ostrowie Wielkopolskim - jak dowiaduje się WP - o funkcję włodarza miasta mogłaby powalczyć minister rodziny i polityki społecznej Marlena Maląg (w wyborach do Sejmu otrzymała 110 tys. głosów), a w Lublinie - minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek (122 tys. głosów). Brany pod uwagę jest również poseł Sylwester Tułajew.
W wyborach na prezydenta Wrocławia kandydatką może być Mirosława Stachowiak-Różecka (97 tys. głosów do Sejmu), w Poznaniu - Bartłomiej Wróblewski (29 tys. głosów), a w Łodzi - minister rozwoju Waldemar Buda (45,5 tys. głosów).
Co ciekawe, PiS zamierza przeprowadzić eksperyment w Warszawie i postawić w wyborach na osobę spoza parlamentu (przynajmniej tak zakłada obecna koncepcja). To Danuta Dmowska-Andrzejuk, która - jak słyszymy - może być kandydatką w wyborach na włodarza stolicy.
Dmowska-Andrzejuk ma bogaty życiorys. To szpadzistka, mistrzyni świata i Europy, żołnierz Sił Zbrojnych RP. W latach 2019-2020 minister sportu w drugim rządzie Mateusza Morawieckiego.
W tegorocznych wyborach do Sejmu kandydowała z siódmego miejsca na liście i zdobyła 4,5 tys. głosów, co w porównaniu do wyżej wymienionych polityków jest wynikiem więcej niż przeciętnym.
Do Sejmu Dmowska-Andrzejuk się nie dostała. Nie zraża to jednak Nowogrodzkiej. - Miała dobrą kampanię, będzie przeciwwagą dla Trzaskowskiego. Niech się sprawdzi. Przecież w stolicy i tak z Platformą nie wygramy - wskazuje działacz PiS z Warszawy.
Nieosiągalna przewaga
Indywidualne wyniki poszczególnych polityków będą dla Nowogrodzkiej i tak drugorzędne wobec najważniejszego: walki o sejmiki.
Obecnie PiS rządzi lub ma wpływ na władzę w ośmiu sejmikach wojewódzkich. I o to - utrzymanie stanu posiadania - będzie toczyła się gra w wyborach samorządowych.
- O większej liczbie sejmików nie ma co marzyć. Jeśli opozycja przejmie władzę w Sejmie i Senacie, a tak będzie, to zacieśni się ich współpraca również na poziomie sejmików. Chyba że tak spartaczą swój czas przez te pół roku, że znów wrócimy do gry. I stoczymy z nimi wyrównany pojedynek - mówi nam polityk PiS zbliżony do partyjnej centrali.
Jeszcze trudniej będzie partii Kaczyńskiego walczyć o wygraną w największych miastach. Tam bowiem od lat nieosiągalną dla PiS przewagę ma obecna opozycja.
Wystarczy przytoczyć liczby: na sto siedem prezydenckich miast jedynie w pięciu włodarzami są nominaci PiS. I nic dziś raczej nie wskazuje, by w przyszłorocznych wyborach te proporcje miały się zmienić. A na pewno nie znacząco.
Odmówią Kaczyńskiemu?
Co ciekawe, jak usłyszeliśmy, kilku potencjalnych kandydatów wymienionych wyżej nie pali się do kandydowania w wyborach samorządowych. Mimo że są typowani przez Nowogrodzką, mogą odmówić kierownictwu partii. Wirtualna Polska wie przynajmniej o dwóch osobach z tego grona, które nie chcą kandydować. Po prostu: mają dość wyborczych maratonów.
Jeden z polityków zaznacza jednak: - Ale jeśli naczelnik wskaże, to człowiek nie odmówi.
- No, chyba, że chodziłoby o wybory do Parlamentu Europejskiego - dorzuca inny rozmówca. - Tam chętnych znajdzie się więcej.
Plan na wybory prezydenckie
Jak słyszymy, w centrali PiS pierwotna koncepcja była taka: PiS wygrywa wybory do Sejmu, a kilku popularnych posłów wystawia pół roku później w wyborach europejskich.
- Ci posłowie zostają europarlamentarzystami, mają możliwość odcięcia się od krajowej polityki, nabierają sznytu. Nie zostają obciążeni wywołującymi kontrowersje głosowaniami w Sejmie, mają względnie czystą kartę. Z tego grona miałby być wybrany kandydat (lub kandydatka) w wyborach na prezydenta RP w 2025 roku - opisują nam osoby zorientowane w sprawie.
Ta koncepcja - sprawdzona w 2014 roku, gdy europoseł Andrzej Duda został kandydatem na prezydenta RP, a kilka miesięcy później wygrał wybory - traci dziś na aktualności. Kolejne będą omawiane w najbliższych miesiącach.
Obawy i nadzieje
Politycy PiS obawiają się, że porażka ich partii w wyborach do Sejmu i Senatu przełoży się na przegraną w wyborach samorządowych i europejskich. Mimo to przedstawiciele formacji Kaczyńskiego nie zamierzają odpuszczać. Jak wynika z rozmów Wirtualnej Polski z politykami PiS, chrapkę na Parlament Europejski mają m.in. politycy, a także byli ministrowie i urzędnicy, którzy nie otrzymali miejsc na listach PiS w wyborach do Sejmu.
Po wyborczej porażce kolejka chętnych do Parlamentu Europejskiego się zwiększa. Dołączają do niej działacze i politycy, którzy startowali z list PiS do Sejmu, ale - wbrew swoim oczekiwaniom - nie mogli liczyć na zaufanie wyborców i mandatów poselskich nie otrzymają.
Jak wynika z naszych rozmów, obecni europosłowie są zdeterminowani, by ponownie kandydować do PE. - Europarlament jest najlepszą przechowalnią dla tych, którzy są w opozycji. Są pieniążki, jest wygodnie, niczym się nie trzeba zbytnio przejmować. Każdy chce tam być - przyznaje jeden z posłów.
Michał Wróblewski, dziennikarz Wirtualnej Polski
Napisz do autora: michal.wroblewski@grupawp.pl