PiS obawia się kolejnych porażek. Wielu straci szansę na frukta w Brukseli?

Politycy PiS obawiają się, że porażka w wyborach do Sejmu i Senatu przełoży się również na przegraną w wyborach samorządowych i europejskich - wynika z rozmów Wirtualnej Polski. Wielu przedstawicieli obozu władzy miało nadzieję na wygodną i bogatą przyszłość w Brukseli i Strasburgu, ale mogą obejść się smakiem.

Jarosław Kaczyński i Mateusz Morawiecki z popularnymi europosłami
Jarosław Kaczyński i Mateusz Morawiecki z popularnymi europosłami
Źródło zdjęć: © EAST_NEWS | Tadeusz Koniarz/REPORTER
Michał Wróblewski

Jak wynika z rozmów Wirtualnej Polski z politykami Prawa i Sprawiedliwości, chrapkę na Parlament Europejski mieli m.in. politycy, a także byli ministrowie i urzędnicy, którzy nie otrzymali miejsc na listach PiS w wyborach do Sejmu. Chodzi m.in. o minister klimatu i środowiska Annę Moskwę czy ministra w Kancelarii Premiera Norberta Maliszewskiego.

Oboje wytrwale walczyli o miejsca na listach wyborczych w Radomiu i Olsztynie, ale ostatecznie Jarosław Kaczyński nie podzielił ich zapału. Nie pozwolił na ich start.

Po wyborczej porażce kolejka chętnych do Parlamentu Europejskiego się zwiększa. Dołączają do niej działacze i politycy, którzy startowali z list PiS do Sejmu, ale - wbrew swoim oczekiwaniom - nie mogli liczyć na zaufanie wyborców i mandatów poselskich nie otrzymają.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

W gronie tym są członkowie rządu, którzy są dość znani centralnie, ale lokalnie polegli (m.in. dlatego, że w okręgach, z których startowali, byli tzw. spadochroniarzami).

Chodzi m.in. o Jadwigę Emilewicz (pełnomocniczkę ds. polsko-ukraińskiej współpracy rozwojowej) czy Błażeja Pobożego (wiceministra w MSWiA). Do Sejmu nie dostali się także zasłużeni politycy Prawa i Sprawiedliwości jak: Paweł Lisiecki czy Jarosław Krajewski (obaj z Warszawy), ale też Tadeusz Cymański, Zbigniew Girzyński czy Anna Paluch.

Za chwilę ci politycy pozostaną bez pracy. - Trzeba będzie ich jakoś zagospodarować - mówi jeden z działaczy. Jak? Nie wiadomo. Nie da się jednak ukryć, że najlepszą dla polityków opcją jest europarlament. A wybory do Parlamentu Europejskiego odbędą się już w czerwcu przyszłego roku.

Miejsc w nim jednak jest znacznie mniej niż chętnych. A tych - jak ustaliliśmy - ponoć nie brakuje. I warto tu dodać, że brakowało tych, którzy chcieliby zamienić Parlament Europejski na ten krajowy.

Nie zdecydowała się na to m.in. była premier Beata Szydło (choć wspierała kampanię, jeździła po kraju), Joachim Brudziński (kierował kampanią w sztabie wyborczym) oraz Patryk Jaki (kolejny sztabowiec PiS, z ramienia Suwerennej Polski).

Na walkę o głosy w 2023 roku nie zdecydowały się też inne znane nazwiska z PiS: była minister rodziny Elżbieta Rafalska, były minister rolnictwa Krzysztof Jurgiel czy była szefowa resortu edukacji Anna Zalewska. O mandat w Polsce zamiaru walczyć nie miał lider Republikanów - Adam Bielan.

Zdecydował się za to Zbigniew Kuźmiuk - startując z listy radomskiej PiS. Miał trzecie miejsce, a skończył z czwartym wynikiem (zbierając 24 tys. głosów). Uzyskał mandat, bo z Radomia PiS zgarnęło sześć miejsc do Sejmu.

W sumie w Parlamencie Europejskim jest w tej chwili 27 osób związanych z partią Jarosława Kaczyńskiego. Ta liczba jest wynikiem świetnego rezultatu wyborczego z 2019 roku, gdy rządzący zanotowali rekordowe, 45-procentowe poparcie.

Prawo i Sprawiedliwość było wówczas na szczycie i dominowało na polskiej scenie politycznej. Dziś partia ta traci władzę i fakt ten może wywołać efekt kuli śniegowej.

Złota przechowalnia dla opozycji

I właściwie niemal pewne jest, że PiS nie utrzyma w przyszłorocznych wyborach do Parlamentu Europejskiego stanu posiadania.

Jak wynika z naszych rozmów, obecni europosłowie są zdeterminowani, by ponownie kandydować do PE. Na przykład Adam Bielan - lider Republikanów - zapewnił sobie już w umowie koalicyjnej z PiS, że będzie jedynką w swoim okręgu. Reszta takich gwarancji nie ma, ale będzie się starać przekonać prezesa PiS, że to na nich właśnie ponownie warto postawić.

Nie wszyscy jednak będą mieli szanse kontynuować pracę w PE. Nowogrodzka musi zrobić miejsce dla innych. Niewykluczone, że do PE będą kandydować starzy druhowie prezesa. W kuluarach spekulowano nawet, że chętny do startu jest Ryszard Terlecki, który zwolni niebawem funkcję szefa klubu PiS.

- Utrata władzy jest piekielnym zagrożeniem dla kolejnych wyborów. KO i reszta mogą wskoczyć na falę, która przyniesie im wygraną w wyborach samorządowych i do Parlamentu Europejskiego - przyznaje nasz rozmówca z PiS.

Wybory samorządowe odbędą się na przełomie marca i kwietnia 2024 roku, z kolei europejskie - kilka tygodni później, w czerwcu.

Przed obiema elekcjami Jarosław Kaczyński - jak można usłyszeć już teraz nieoficjalnie - zwoła kongres, który ma uporządkować partię i wyłonić jej nowe władze. I dopiero wtedy będzie rozstrzygać się, kto ma szansę na start w wyborach do PE.

- Europarlament jest najlepszą przechowalnią dla tych, którzy są w opozycji. Są pieniążki, jest wygodnie, niczym się nie trzeba zbytnio przejmować. Każdy chce tam być - przyznaje jeden z posłów.

I wystarczy spojrzeć, by zrozumieć, jak intratne jest to miejsce. Poseł do europarlamentu ma miesięczne wynagrodzenie w wysokości aż 9,9 tys. euro (przed opodatkowaniem). To równowartość 44 tys. zł. Dla porównania poseł na Sejm ma 12 tys. zł, czyli blisko cztery razy mniej.

Na tym istotne przywileje się nie kończą - specjalny jest też wiek emerytalny europarlamentarzystów. Gdy skończą 63 lata, załapią się na świadczenie emerytalne. To 3,5 proc. z wynagrodzenia za każdy pełny rok wykonywania mandatu (choć kwota ta nie może przekroczyć łącznie 70 proc. wynagrodzenia). W przypadku posłów z Polski jest to zatem 1540 zł emerytury za każdy rok pracy. Po jednej kadencji jest to zatem ponad 6,6 tys. zł ekstra.

A i do tego warto doliczyć zwroty za dojeżdżanie do Brukseli i Strasburga (w kwocie do 4 tys. euro rocznie), ponad 300 euro diety (na hotele i wyżywienie, ale tylko w przypadku potwierdzonej obecności i kolejne ponad 4 tys. euro na prowadzenie biura). Z perspektywy polskiego parlamentarzysty są to kwoty po prostu nieosiągalne. A na miejscu - we wspomnianych Brukseli i Strasburgu - do użytku są też samochody służbowe Parlamentu.

Michał Wróblewski, dziennikarz Wirtualnej Polski

Napisz do autora: michal.wroblewski@grupaw.pl

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1560)