Zabrakło kontrolera? Niepokojący sygnał po katastrofie w USA

Według wewnętrznego wstępnego raportu bezpieczeństwa Federalnej Administracji Lotnictwa dotyczącego kolizji, liczba pracowników wieży kontroli lotów na międzynarodowym lotnisku im. Ronalda Reagana w Waszyngtonie "nie była na normalnym poziomie". W katastrofie samolotu i śmigłowca nad amerykańską stolicą zginęło 67 osób.

Samolot startujący z lotniska Reagana w Waszyngtonie/ Zdj. ilustracyjne
Samolot startujący z lotniska Reagana w Waszyngtonie/ Zdj. ilustracyjne
Źródło zdjęć: © GETTY | Al Drago
Justyna Lasota-Krawczyk

Kontroler, który obsługiwał śmigłowce w środę wieczorem, wydawał również instrukcje samolotom lądującym i startującym z lotniska Ronalda Reagana w Waszyngtonie. Te zadania są zazwyczaj przydzielane dwóm kontrolerom, a nie jednemu - wynika z raportu, do którego dotarł "The New York Times".

Praca kontrolera ruchu lotniczego jest niezwykle odpowiedzialna i stresująca. Dodatkowe zadania nie dość, że komplikują jego pracę, to mają realny wpływ na bezpieczeństwo podróżujących.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Katastrofa lotnicza w USA. Nagrania z akcji służb

Jednym z powodów jest to, że kontrolerzy zazwyczaj używają różnych częstotliwości radiowych do komunikacji z pilotami samolotów i śmigłowców. Prawdopodobnie taka sytuacja miała miejsce na chwilę przed katastrofą. Piloci nie słyszeli siebie nawzajem, nie mieli więc szans zareagować na decyzje kontrolera.

Kontrolerzy przeciążeni pracą

Podobnie jak większość krajowych obiektów kontroli ruchu lotniczego, wieża na lotnisku Reagana od lat zmaga się z niedoborem personelu.

Od września 2023 roku na lotnisku w stolicy USA pracuje 19 wykwalifikowanych kontrolerów ruchu lotniczego. Zgodnie z najnowszym planem Federalnej Administracji Lotnictwa powinno być ich 30.

Braki kadrowe, spowodowane między innymi wieloletnią rotacją pracowników i napiętymi budżetami, zmusiły wielu kontrolerów do pracy sześć dni w tygodniu i po 10 godzin dziennie.

Katastrofa lotnicza w USA

W środę wieczorem samolot linii lotniczych American Airlines z 64 osobami na pokładzie zderzył się z wojskowym śmigłowcem przy podejściu do lądowania na waszyngtońskim lotnisku im. Ronalda Reagana i spadł do rzeki Potomak. Black Hawk należał do armii USA. Na pokładzie miały się znajdować trzy osoby.

Jak przekazał na konferencji prasowej John Donnelly, szef straży pożarnej w stolicy USA, nie żyją prawdopodobnie wszyscy pasażerowie samolotu. Z rzeki Potomak, do której spadły obie maszyny, wydobyto dotychczas ciała co najmniej 28 ofiar.

Potwierdzono również, że wojskowy śmigłowiec, który zderzył się z pasażerskim Bombardierem, wykonywał lot szkoleniowy z Fortu Belvoir.

Źródło: "The New York Times", WP Wiadomości

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (6)