PublicystykaWarzecha: "PiS rzucił do walki wszystkie odwody. Wynik wyborów nadal niepewny" (Opinia)

Warzecha: "PiS rzucił do walki wszystkie odwody. Wynik wyborów nadal niepewny" (Opinia)

Opozycja walczy o życie, a jej liderzy o przetrwanie w polityce. PiS o drugą kadencję samodzielnych rządów. Propozycje Jarosława Kaczyńskiego to nie żaden szach-mat, a walka o kilka decydujących procent.

Warzecha: "PiS rzucił do walki wszystkie odwody. Wynik wyborów nadal niepewny" (Opinia)
Źródło zdjęć: © PAP | Rafał Guz
Łukasz Warzecha

25.02.2019 | aktual.: 26.02.2019 06:01

Pozamiatane, opozycja leży na deskach i kwiczy – to słyszę od soboty, gdy Jarosław Kaczyński przedstawiał na konwencji PiS nową ofertę rozdawania publicznych pieniędzy. Tak, to w dużej mierze trafna ocena. Muszą to przyznać także ci, którzy takie metody i podejście krytykują.

Łapówka wyborcza nie załatwiła sprawy

Pamiętać jednak trzeba, że PiS robi rzut na taśmę nie po to, żeby w ogóle wygrać – to ma raczej pewne – ale żeby drugą kadencję rządzić samodzielnie. A to w żadnym wypadku zagwarantowane nie jest, nawet przy hojnej wyborczej łapówce.

Można, a nawet trzeba, ostrzegać przed populistycznym rozdawnictwem. Z pełną świadomością używam tu słowa "populistyczny", podporządkowując je mojej własnej definicji populizmu. Zgodnie z nią jest to działanie, o którym politycy wiedzą, że jest lub byłoby szkodliwe dla państwa jako całości, ale mimo to je forsują, bo daje im doraźną polityczną korzyść.

Klasycznym przykładem tak rozumianego populizmu było obniżenie wynagrodzeń poselskich; klasycznym przykładem jest również większość najnowszej oferty PiS dla wyborców.

Gdzieś na końcu tej drogi faktycznie majaczy scenariusz grecki (całkowita dewastacja gospodarki państwa). Do tego jeszcze daleko, bo parametry polskiej gospodarki są na razie przyzwoite. Tyle że światowa koniunktura prawdopodobnie zbliża się do fazy perygeum, a tymczasem polski budżet będzie w tym okresie obciążony mnóstwem sztywnych wydatków na świadczenia, które bardzo trudno będzie obywatelom zabrać.

Kto by się na to poważył, byłby odważnym państwowcem, ale w sensie wyborczym – samobójcą.

Metoda PiS po prostu działa

Jedno trzeba oddać PiS. Metoda, którą partia Jarosława Kaczyńskiego stosuje od 2015 roku, żeby zyskać głosy, jest bardzo prosta i działa. A działa, bo takie jest oczekiwanie sporej części elektoratu.

Obiecać, że da się pieniądze tym, którzy mają gorzej, a zabierze się tym, którzy mają więcej (ewentualnie – podkreślić, że im się nic nie da), po czym – co kluczowe – spełnić znaczną część tych zapowiedzi.

Owszem, dzisiaj możemy powiedzieć, że 500 + w swoim podstawowym, jeszcze nieposzerzonym wydaniu, nie działa już jako zachęta, żeby na PiS głosować (żadna siła polityczna nie mówi poważnie o jego likwidacji). 500 + gra jednak rolę poważniejszą. Jest dowodem na to, że rządzi partia, która obiecała, że da i faktycznie dała. Spełniła kosztowną i trudną obietnicę, co się dotąd po prostu nie zdarzało.

Wyborcy to dostrzegli. I choć szczegółowych, publicznie dostępnych badań - dotyczących motywacji wyborców - nie ma, to idę o zakład, że dla sporej części z nich jest to rzecz bez precedensu i właśnie dlatego gotowi są zaufać PiS ponownie. W końcu człowiek na ogół sądzi o przyszłości na podstawie tego, co go już spotkało.

Można się oburzać (i będzie to prawda), że to takie proste, że takie mechaniczne. Można utyskiwać, że wyborcy nie martwią się o dług publiczny, o koniunkturę, o nowe podatki, które niechybnie trzeba będzie nałożyć.

Można narzekać, że wyborcy nie pamiętają, że jedną ręką rząd im wprawdzie daje, ale drugą zabiera (opłata emisyjna, Pracownicze Plany Kapitałowe, wyższe składki na ZUS dla przedsiębiorców, danina solidarnościowa, niepodniesienie wciąż kwoty wolnej, utrzymanie podwyższonego VAT i wiele innych trudno zauważalnych podwyżek w różnych miejscach).

Ba, można nawet naigrawać się z łatwowierności Polaków, że łapią się na naprawdę banalny trik, polegający na tym, że rząd daje pieniądze wprost do ręki, zamiast pozwolić je odliczyć w podatkach. Oczywiście jest to mniej efektywne, ale za to bardziej wbija się w świadomość.

Tak, z tych powodów można się oburzać, ale będzie to oburzenie kompletnie bezproduktywne, zwłaszcza jeśli byłoby udziałem polityków (bo publicyści mogą tu jeszcze odgrywać rolę edukacyjną).

Opozycja sama wykopała pod sobą dołek

Tyle że opozycja jest w kropce, i to na własne życzenie. Po pierwsze – PiS w części spełnia postulaty, które sama Platforma Obywatelska (o Koalicji Europejskiej nikt jeszcze wtedy nie myślał) wysuwała jakiś czas temu, oczywiście tylko po to, żeby PiS dokopać. Tak jest choćby z 500 + na pierwsze dziecko bez kryterium dochodowego.

Po drugie – sama PO odeszła od klasycznie liberalnej linii, brnąc w jałowe kontestowanie wszystkiego, co robi PiS, na zasadzie "żeby było tak, jak było".

Tymczasem możliwe były dwa alternatywne scenariusze. Albo można było od początku zwracać się do grupy, którą PiS konsekwentnie lekceważyło i lekceważy nadal, czyli do klasy średniej. Nie powtarzając przy tym pełnych grozy scenariuszy o tym, że finanse państwa za moment się zawalą – co się nie stało. Zasięg takiego przesłania mógłby być jednak ograniczony.

Albo należało się po prostu powstrzymać z nadmierną krytyką i przedstawiać własne, lepsze propozycje, po to, żeby dopiero teraz zacząć alarmować. Tymczasem PO ustawiła się w roli chłopca, który tyle razy lamentował, że atakują go wilki, że gdy wreszcie zaatakowały naprawdę, nikt nie przyszedł mu z pomocą.

Dzisiaj Koalicja Europejska nie ma już za bardzo wyjścia i w walce z PiS musi brnąć w tematy światopoglądowe oraz - zwłaszcza przed wyborami europejskimi - krzyczeć o tym, że PiS chce nas rzekomo wyprowadzić z UE. To jedyne sprawy, które mogą wciąż obudzić jakieś emocje. W tych socjalnych KE najlepiej zrobi, milcząc. Bo i co tu gadać, gdy samemu ograniczyło się sobie pole manewru?

Czy zatem faktycznie jest pozamiatane? Nie do końca. Żeby zobaczyć dlaczego, trzeba zrozumieć, o co toczy się walka. To nie jest bitwa o zdobycie najlepszego wyniku wyborczego. Tu PiS jest raczej nie do pokonania – zakładając oczywiście, że do jesieni nie nastąpi jakaś niemożliwa do przewidzenia katastrofa.

Tylko że wygrana w wyborach nie oznacza automatycznie samodzielnego rządzenia. Owszem, przy dzieleniu mandatów działa system d’Hondta, który premiuje ugrupowania zdobywające największy procent głosów – zwłaszcza zwycięzcę.

Można sobie łatwo wyobrazić scenariusz, w którym PiS co prawda będzie "numerem 1", lecz zwycięstwo nad Koalicją Europejską (zakładając, że ta idzie do wyborów jako całość)
jest względnie małe, wynosi, powiedzmy pięć punktów. I to nie wystarcza ugrupowaniu Jarosława Kaczyńskiego, żeby rządzić samodzielnie.

Trzeba by wtedy dobrać sobie koalicjanta, a tego prezes PiS koniecznie chce uniknąć. Mając w pamięci wspólne rządy z Ligą Polskich Rodzin i Samoobroną w czasie kadencji 2005-2007 wie, jak bardzo ograniczałoby to jego możliwości. Obecni koalicjanci – Solidarna Polska i Porozumienie – są całkowicie od PiS uzależnieni i nie stanowią problemu. Po prawdzie to większość wyborców w ogóle nie pamięta, że istnieją.

Zagrożenie czeka z prawa. Uderzyć mogą też "wykluczeni"

Jesienią walka będzie się zatem toczyć o pojedyncze procenty. O drugiej kadencji samodzielnych rządów może zadecydować zaledwie kilkadziesiąt tysięcy głosów.

I tu pojawiają się zagrożenia dla PiS. Swoimi obietnicami rząd stara się pobudzić do głosowania tych, którzy dotąd nie głosowali oraz tę część wiernego elektoratu, która mogłaby uznać, że PiS ma i tak przewagę, więc mogą po prostu zostać w domu.

To antidotum na zabiegi Koalicji Europejskiej, żeby zmobilizować do pójścia na wybory przeciw PiS tych, którzy będą się obawiać wystąpienia z UE albo rzekomej dyktatury.

To także kontra wobec ugrupowań zachodzących PiS od prawej strony. Konwencja PiS była oczywiście przygotowywana wcześniej, ale wydarzyła się w idealnym momencie - tuż po fatalnie przyjętej przez dużą część prawicy konferencji o Bliskim Wschodzie. Jej przebieg dał pożywkę Ruchowi Narodowemu, od dawna krytykującemu PiS za – zdaniem narodowców – uległość wobec USA, UE, a także za niezaostrzenie ustawy antyaborcyjnej.

Nowe obietnice częściowo przykryły złe wrażenia po konferencji. Nie można wykluczyć, że jakaś część z nich została wymyślona już po szczycie, jako akcja ratunkowa. I nie ma tu znaczenia, że koalicja Ruchu Narodowego z partią KORWiN, środowiskiem Kai Godek i Grzegorzem Braunem notuje śladowe poparcie. Właśnie tych głosów może PiS zabraknąć, aby rządzić samodzielnie.

Nie pomogą mu również konflikty wynikające z kolejnych żądań płacowych tych grup społecznych (np. nauczycieli), które – według zapowiedzi Kaczyńskiego – nie będą wprost korzystały z nowego programu rozdawnictwa.

Gdzieś daleko jawi się też scenariusz dla PiS najgorszy. Obecnie mało prawdopodobny, ale zapewne na Nowogrodzkiej rozważany. To ten, w którym różnica między wynikiem PiS z przybudówkami a wynikiem Koalicji Europejskiej (cały czas zakładając, że wystartowałaby jako całość) jest względnie nieduża i wynosi, powiedzmy, cztery punkty.

Na trzecim miejscu ląduje potencjalny koalicjant Schetyny, czyli Robert Biedroń, a dopiero na dalszym czwartym potencjalny koalicjant PiS, czyli Kukiz ’15.

Czarny sen Kaczyńskiego

Może się wówczas okazać, że to koalicja opozycyjna będzie mieć większość, choćby i opartą na kilku głosach. Oczywiście to bardzo warunkowy scenariusz, bo potężnych tarć w Koalicji Europejskiej można się spodziewać już przy okazji ostatecznego zatwierdzania list na wybory do PE. Dlatego nie ma żadnej gwarancji, że ten układ dotrwa do jesieni. A przy systemie d’Hondta rozdrobnienie głosów działałoby na niekorzyść przeciwników PiS. Zjednoczona Prawica tak dużych problemów mieć nie będzie, choć oczywiście nie uniknie wewnętrznych tarć. Taki rozwój wypadków oznaczałby też z pewnością rozpaczliwe próby przeciągnięcia tych paru decydujących głosów na swoją stronę.

Stawka jest wysoka. Opozycja walczy o życie, a jej liderzy – o własne przetrwanie w polityce. PiS – o trwałą zmianę Polski na własną modłę. Doświadczenie uczy, żeby nie twierdzić, że coś jest w takiej sytuacji pewne – albo niemożliwe.

Źródło artykułu:WP Opinie
Zobacz także
Komentarze (0)