Warszawa. Problemy mieszkańców Białołęki. Korek i kłótnie przed punktem testowania
Kierowcy godzinami oczekują w kolejce do punktu pobrań na Białołęce. To wywołuje niezadowolenie pobliskich mieszkańców.
Jeden z punktów testowania w kierunku zakażenia koronawirusem znajduje się przy ulicy Ostródzkiej w Warszawie. Jest to wąska, jednopasmowa droga, która obecnie stanowi ważny punkt komunikacyjny dla mieszkańców dzielnicy Białołęka. W tej okolicy rozciąga się osiedle zabudowań szeregowych.
Jak donosi "Gazeta Wyborcza" to właśnie tu ustawia się każdego dnia sznur samochodów, które czekają do punktu wymazowego, blokując przy tym ulicę. Kierowcy zjawiają się o godz. 10, a blokada trwa dzień w dzień do 17, kiedy to punkt jest zamykany.
Warszawa. Czekając w kolejce zastawiają chodnik
Okoliczni mieszkańcy skarżą się że kierujący autami poza zastawianiem ulicy, parkują także na chodnikach, uniemożliwiając poruszanie się po nich pieszym. Jeden z mieszkańców osiedla – pan Tomasz – wskazał, że często spaceruje Ostródzką z dwójką dzieci, z czego jedno jedzie w wózku i zdarza się, że rodzina nie ma jak wyminąć tych pojazdów. Na nic zdaje się zwracanie uwagi czekającym w kolejce.
- Kolejny raz nie mogłem przejść, więc złożyłem lusterko w jednym ze stojących aut, żeby zmieścić się z wózkiem. A kierowca wyskoczył i podbiegł do mnie z włączonym paralizatorem – powiedział.
Jak podaje dalej "Wyborcza", zapytana o sprawę utrudnień na Ostródzkiej stołeczna policja milczy, a straż miejska potwierdza tylko jedno zgłoszenie mieszkańców dotyczące nieprawidłowego parkowania.
- W tym przypadku interwencję zrealizował wcześniej patrol policji – przekazano.
Warszawa. Kierowcy zastawili przystanek autobusowy
W ostatnim czasie miało dość także to tego, że samochody zastawiły znajdującą się na Ostródzkiej zatokę autobusową, a wezwany na miejsce dyżurny ZTM kierował auta z przystanku na chodnik, aby zrobić miejsce dla pojazdu komunikacji miejskiej.
- Zadaniem pracownika nadzoru ruchu było zapewnienie dojazdu do przystanku i wjazdu autobusu w zatokę. O sytuacji powiadomiliśmy straż miejską – tłumaczył Tomasz Kunert z ZTM.
Źródło: "Gazeta Wyborcza"