To na niej skupiły się oczy całej Polski. Ze spokojem przekazywała najtrudniejsze informacje
- Ostatnio musiałam pocieszać dziennikarkę telewizyjną, która rozpłakała się w czasie wywiadu ze mną. Ludzie podchodzą do mnie w supermarketach, szukają pocieszenia, słów otuchy. Co ja mogę im dać? - zastanawia się w rozmowie z Wirtualną Polską Magdalena Skorupka-Kaczmarek, rzeczniczka prezydenta Pawła Adamowicza.
17.01.2019 21:50
Sebastian Łupak: Wciąż pani myśli o tej tragicznej niedzieli? Jak to pani pamięta?
- Byłam wieczorem w domu. Dowiedziałam się, co się stało, wzięłam płaszcz i od razu pojechałam na Targ Węglowy, gdzie stała scena. Kiedy dojechałam, prezydent był wciąż reanimowany. Nie jestem osobą, która się specjalnie roztkliwia. Ja uciekam w działanie. Trzeba było ratować wtedy życie prezydenta, ale też przygotować się do przekazywania informacji. Moja rodzina płakała w domu. Ale ja musiałam działać.
W nocy z niedzieli na poniedziałek musiała pani wychodzić kilka razy do dziennikarzy. To było trudne?
- Chciałam zachować racjonalny umysł i spokój. Cała Polska patrzyła na to, co dzieje się w Gdańsku. Chciałam za pośrednictwem mediów przeprowadzić tych wszystkich ludzi przez trudny okres. My wiedzieliśmy, że jest bardzo źle, ale nie chcieliśmy powodować paniki. Musieliśmy zachować godność prezydenta.
A kiedy już wiedziałam, jaka jest sytuacja, pomyślałam, że jedną z ostatnich rzeczy, które mogę dla niego zrobić, jest zachowanie spokoju i powagi. Dziennikarze zachowali się fantastycznie. Nie można się przygotować na taką sytuację. Ale to nie był heroizm z mojej strony. Starałam się zrobić to porządnie, żebyśmy wspólnie przeszli przez trudny czas.
Teraz musi się pani zajmować pogrzebem. Dzwonią politycy, dziennikarze z całej Europy. Trzeba ustalić, kto gdzie stoi, kto gdzie siedzi, kto wejdzie do Bazyliki Mariackiej, o której i w jakiej strefie ma się pojawić. Miała pani w ogóle czas na żałobę?
- Pogrzebem i towarzyszącymi uroczystościami zajmuje się wiele osób. Cały prezydencki team działa i rzeczywiście na razie nie mamy czasu na prawdziwą żałobę. Ale we wtorek przed Urzędem Miasta wspominaliśmy prezydenta i pozwoliłam sobie na chwilę mojej osobistej refleksji. Mówiłam o nim i się rozpłakałam. Wokół stali ludzie. Musiałam o nim opowiedzieć, mimo że drżał mi głos.
Trudno się teraz przychodzi do pracy?
- Wczoraj miałam wrażenie, że szef idzie po korytarzu. A to ktoś podobny do niego. Moje drzwi są naprzeciwko jego drzwi, zawsze pracuję przy otwartych drzwiach, bo lubię kontakt z ludźmi. Więc zawsze widziałam, czy on wychodzi z gabinetu, wchodzi, czasami do mnie zaglądał. Rozmawialiśmy na zawodowe tematy. Nie sposób się było z nim nudzić w pracy. A teraz gabinet jest zamknięty. Nie wpuszczamy do niego nikogo. Przed drzwiami stoi jego zdjęcie i kwiaty. Jest mi trudno, kiedy przechodzę tamtędy i wiem, że to jest koniec, że nastąpiło coś nieodwracalnego.
Płacze pani?
- Ostatnio to ja musiałam pocieszać dziennikarkę telewizyjną, która rozpłakała się w czasie wywiadu ze mną. Ludzie, którzy widzieli mnie w telewizji, podchodzą do mnie w supermarketach, szukają pocieszenia, słów otuchy. Co ja mogę im dać?
Jak zapamięta pani Pawła Adamowicza?
- Był dobrym człowiekiem i takiego go zapamiętam. Fajny szef. Ciekawy świata. Zmieniający swoje poglądy, ewoluujący. I prawdziwy.
Musiała pani kreować jego wizerunek jako jego rzecznik?
- Mam nadzieję, że dałam mu coś od siebie, co wykorzystał.
Dlaczego nie odgradzał się od mieszkańców? Dlaczego kwestował w deszczu w niedzielę na WOŚP?
- Nigdy nie rozmawialiśmy o tym, czy to jest bezpieczne, czy nie. Co miałby robić, jak nie chodzić po ulicach swojego miasta? To jego miasto, jego mieszkańcy. To był najlepszy kontakt z nimi. On lubił tę bliskość, chodził w czasie kampanii po ulicach, po dworcach, na wszystkie spotkania chodził pieszo.
Ludzie darzyli go sympatią, rozpoznawali go, robili sobie z nim selfie. Do każdego się uśmiechnął, nigdy nie był niegrzeczny, nawet jak spotkał osoby, które nie były mu aż tak przyjazne. To były sporadyczne przypadki. Ktoś mu coś krzyknął z daleka, bo odwagi, żeby komuś coś powiedzieć twarzą w twarz, nie ma aż tak wiele. Łatwiej jest obrażać w internecie.
Akt zgonu od Młodzieży Wszechpolskiej musiał go jednak wyprowadzić z równowagi?
- On był oburzony wszelkimi słowami ksenofobicznymi, nacjonalistycznymi, agresywnym językiem. Chyba już tak się do tego języka przyzwyczailiśmy, że przekraczanie kolejnych granic nie robi na nas wrażenia. A szkoda, bo powinno. Działania Młodzieży Wszechpolskiej czy ONR wzbudzały w nim chęć pokazania, że skrajności nie prowadzą do niczego dobrego. Był oburzony, gdy ONR maszerował po ulicach Gdańska, wychodząc z Sali BHP. Też mocno zabrał wtedy głos. Złożył wniosek do prokuratury o ich delegalizację.
Był odważny. Chodził na Marsze Równości z poparciem dla środowisk LGBT. Był za przyjęciem w Gdańsku uchodźców z Syrii, wbrew rządowi, wbrew opinii społecznej.
- To nie był koniunkturalizm polityczny, bo na tym nic nie można było wygrać. Część polityków unikała rozmów na te trudne tematy. On zawsze odważnie zabierał głos w obronie słabszych i wykluczonych. Ale był też bardzo wierzącym człowiekiem i dla niego wiara w to, że w nauce Kościoła miłość bliźniego jest najważniejsza, też nie była truizmem.
To było ciekawe połączenie człowieka, który kiedyś był bardzo konserwatywny, a stał się chrześcijańskim demokratą, chadekiem. Otwartym katolikiem o szerokich horyzontach, który wierzył, że na świecie znajdzie się miejsce dla każdego. On dużo czytał, dużo się uczył, rozmawiał. To był dojrzały polityk, ale jego ostatnie lata to były lata sporej ewolucji w poglądach. Kiedyś by na Marsz Równości nie poszedł, a teraz chodził. Był uważnym człowiekiem dla każdego – niezależnie od płci, wyznania czy orientacji seksualnej tej osoby.
Był człowiekiem rodzinnym?
- Kochał swoją rodzinę. Kochał pracę, miasto i rodzinę. Teraz ostatnio był z nimi kilkanaście dni razem na wakacjach świątecznych w grudniu. To chyba był jego najdłuższy urlop z rodziną. W kalendarzu wpisał już następny taki urlop z żoną i dziećmi. Im będzie go najbardziej brakować.
Miał chyba świetny kontakt z córkami?
- Kochał i rozpieszczał młodszą Tereskę. Ze starszą Antoniną łączyła go niesamowita więź. Tunia potrafiła już na różne tematy debatować, dyskutować. Widać było, że są bardzo charakterologicznie podobni. Ale w ogóle lubił młodzież i dzieci. Do jego gabinetu przychodziły dzieci i młodzież, a on opowiadał o funkcjonowaniu urzędu, o demokracji, o społeczeństwie obywatelskim.
Co powinniśmy po nim zapamiętać?
- Niech każdy z nas sam zastanowi się, co dobrego zrobił Paweł Adamowicz. To nie muszą być wielkie i wzniosłe słowa.
Rozmawiał: Sebastian Łupak
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl