Śledztwo ws. asystentów Andrzeja Dudy. Współpracownik prezydenta elekta odpowiada
- Nie istnieją fikcyjni asystenci Andrzeja Dudy - tłumaczy w Kontrwywiadzie RMF FM poseł PiS i współpracownik prezydenta elekta Krzysztof Szczerski. W ten sposób odniósł się do śledztwa, które w tej sprawie wszczęła prokuratura. .
W środę Prokuratura Okręgowa w Warszawie wszczęła śledztwo w sprawie fikcyjnego zatrudniania asystentów europosłów PiS, a tym samym doprowadzenia Parlamentu Europejskiego do niekorzystnego rozporządzenia mieniem. Zawiadomienie w tej sprawie złożyła osoba fizyczna na podstawie publikacji tygodnika "Newsweek" z marca, według której europosłowie PiS - m.in. Andrzej Duda, Zbigniew Kuźmiuk, Tomasz Poręba i Ryszard Legutko - zatrudniają pracowników partii na fikcyjnych etatach
- Nie istnieją fikcyjni asystenci. Oni wszyscy są zatrudnieni na umowę o pracę, są zaraportowani do Parlamentu Europejskiego. Parlament nie zgłosił w tej sprawie żadnych uwag i nie czuje się poszkodowany - tłumaczył w Kontrwywiadzie RMF FM współpracownik prezydenta elekta Krzysztof Szczerski. Jego zdaniem jest więc "dziwne, że prokuratura prowadzi śledztwo na rzecz poszkodowanego, który nie czuje swojej szkody".
Zapytany o taką liczbę asystentów, Szczerski odpowiada, że każdy dysponuje przyznana pulą, tak jak uważa. Tłumaczy też, że Duda był w stanie utrzymać tylu pracowników za te same pieniądze, za które inni utrzymują dwie, trzy osoby, co świadczy o dobrym gospodarowaniu środkami.
Poseł PiS podkreśla również, że w opisanej początkowo przez "Newsweek" sprawie, nie ma żadnej sensacji, a informacje o liczbie asystentów można było znaleźć w internecie. Dziwi się natomiast, że prokuratura zajmuje się wyłącznie jedną partią. - Widocznie są takie standardy - powiedział.
Szef klubu PiS Mariusz Błaszczak pytany o tę sprawę przez dziennikarzy w Sejmie, powiedział, że trochę dziwi go, że prokuratura skupiła się wyłącznie na posłach jednego ugrupowania, a nie także PO, którzy również zasiadają w Parlamencie Europejskim. - Warto zachować staranność i przeanalizować wszystkich parlamentarzystów, a nie tylko niektórych - powiedział. Podkreślił, że PiS nie ma sobie w tej sprawie nic do zarzucenia.
Jak pisał "Newsweek", europosłowie PiS zatrudniają ludzi na fikcyjnych etatach, wśród nich są m.in. "makijażystki prezesa i pracownicy partii, którzy nie wiedzą, gdzie mieszczą się biura ich deputowanych".
Prowadzone przez warszawską prokuraturę śledztwo dotyczy doprowadzenia Parlamentu Europejskiego "w bliżej nieustalonym czasie, nie wcześniej niż w dniu 01.10.2014 r. i nie później niż w dniu 16.03.2015 r., do niekorzystnego rozporządzenia mieniem w bliżej nieustalonej kwocie poprzez fikcyjne zatrudnienie w charakterze asystentów posłów do Parlamentu Europejskiego osób faktycznie zatrudnionych w organach partii i wprowadzenie tym samym pokrzywdzonego w błąd co do faktu rzeczywistego wykonywania przez te osoby obowiązków asystentów posłów do Parlamentu Europejskiego oraz poniesienia w związku z tym kosztów ich zatrudnienia przez Parlament". Grozi za to do 8 lat więzienia.
W toku postępowania sprawdzającego prokuratura zwróciła się do europosłów wskazanych w publikacji tygodnika o nadesłanie stosownych informacji dotyczących zatrudnienia asystentów. - Informacji tych do dnia dzisiejszego nie otrzymaliśmy - mówił w czwartek rzecznik Przemysław Nowak. - Jednocześnie z analizy stron internetowych Parlamentu Europejskiego oraz partii Prawo i Sprawiedliwość wynika, iż osoby, które są zatrudnione w organach ww. partii, pełnią jednocześnie funkcje asystentów posłów do Parlamentu Europejskiego - poinformował w komunikacie rzecznik prokuratury.
Jak napisał "Newsweek", jesienią 2014 roku w centrali PiS na Nowogrodzkiej zapadła decyzja o likwidacji kilkudziesięciu etatów w partii i rozwiązaniu kilkunastu umów cywilnoprawnych, "ale pracowników nie można pozbyć się ot tak, bo bez nich partyjna machina przestałaby działać". Według tygodnika europosłom złożono propozycję nie do odrzucenia, by zatrudnić pracowników partii na etatach asystentów, żeby od tej pory płacił im PE.