Przestroga
Piętnaście lat temu Lech Wałęsa razem ze wspierającymi go postkomunistami, Unią Demokratyczną oraz kilkoma innymi partiami doprowadził do odwołania rządu Jana Olszewskiego. Ten gabinet nie miał wielkich szans na przetrwanie. Podjął się zadań, które zmobilizowały przeciwko niemu niemal wszystkie liczące się elity, wyrosłe jeszcze na kręgosłupie PRL.
12.06.2007 | aktual.: 12.06.2007 08:18
Rząd Olszewskiego nie miał stabilnej większości, więc jego upadek był kwestią czasu. Skład tej ekipy był w wielu miejscach daleko idącym kompromisem: np. stanowisko ministra finansów dla Andrzeja Olechowskiego miało być ukłonem w kierunku międzynarodowej finansjery. Upadki rządów w demokracji są rzeczą absolutnie zwykłą. Niczym nadzwyczajnym nie są też ciężkie oskarżenia, jakie przy tej okazji opozycja wytacza rządowi, a rząd opozycji. Jednak było coś, co piętnaście lat temu wyróżniło Polskę spośród innych krajów demokratycznych. Rząd obalono w przyspieszonym tempie, by opinia publiczna nie mogła poznać dokumentów kompromitujących ważne osoby w państwie. Zrobiono to w świetle kamer.
W kraju o utrwalonych strukturach demokratycznych taki manewr nie byłby możliwy. Próba ukrycia przed opinią publiczną istotnych informacji o elitach władzy jest uznawana za jedną z najcięższych zbrodni przeciwko demokracji.
W Polsce wyrosło całe pokolenie dziennikarzy, uważających za element profesjonalizmu chowanie prawdy pod dywan i wspierających polityków, którzy nie chcą, byśmy za dużo wiedzieli. Ostatnio Trybunał Konstytucyjny, powołując się na ustawę zasadniczą, odebrał dziennikarzom i naukowcom dostęp do archiwów IPN. Nie mamy prawa czytać i publikować materiałów, które nie są tajne, a dotyczą ważnych spraw państwa. I tak jak piętnaście lat temu główne media cieszą się z tego, że będziemy mniej wiedzieli.
Największym kapitałem rządu Olszewskiego było to, że postanowił po raz pierwszy odkryć te sfery życia publicznego, które były przed nami mocno skrywane. Zrobił to całkowicie bezkompromisowo. Gdyby wtedy pod dywan schowano teczkę Lecha Wałęsy albo Leszka Moczulskiego, rząd pewnie na jakiś czas by ocalał. Odwołano by go później, a do historii przeszedłby jako mało istotne wspomnienie początków III RP. Z tamtej klęski narodził się kapitał, który procentuje do dziś. Jego istotą jest niezgoda na ukrywanie przed opinią publiczną agentów komunistycznych służb specjalnych.
Obecna ekipa musi o tym pamiętać. Ma wprawdzie dużo silniejszą pozycję polityczną, ma w miarę stabilną koalicję, ma wreszcie znaczne oparcie społeczeństwa. Ten kapitał może jednak łatwo roztrwonić poprzez zwlekanie z otwarciem archiwów IPN (mimo obietnic nie przeprowadzono szybkiej nowelizacji ustawy lustracyjnej) i wybiórcze traktowanie współpracy z bezpieką. Pokusa, by jednych agentów komunistycznych służb chronić, bo to nasi, a drugich ujawniać, bo należą do przeciwnego obozu, może doprowadzić do roztrwonienia kapitału PiS. Pamięc o 4 czerwca 1992 r. to radość pozagrobowego zwycięstwa, ale i przestroga. Polityka musi kończyć się tam, gdzie zaczyna się zwykła ludzka przyzwoitość.