"Profesor Bartoszewski przegina"
"Prawdziwi Polacy" grożą Bartoszewskiemu. Kilkaset osób wysłało na adres kancelarii premiera listy z obelgami i groźbami pod jego adresem. Repertuar klasyczny - Żyd (albo "żyd", autorzy nie mogą się zdecydować), świnia, zdrajca, niedługo zginie, szkoda że go Hitler nie załatwił. Epitety rodem z "Upiornej dekady" Jana Tomasza Grossa. Kiedy czytam podobne słowa, czuję współczucie i wściekłość zarazem.
16.06.2010 | aktual.: 16.06.2010 12:43
Współczuję ludziom tak ogłupionym, że skłonni są przypisać czyjeś poglądy czy partyjne sympatie pochodzeniu etnicznemu. Tak sfrustrowanym, że źródła swego poniżenia czy wykluczenia szukają w osobie starego historyka, który całe życie strawił na próbach pojednania się z naszymi wrogami i ofiarami. Tak zapiekłym w swej nienawiści, że nie zauważyli, że ich „projekt” ideowy – gnijący od samego początku – wyzionął ducha w roku 1939.
Bo polski nacjonalizm i antysemityzm – ten od Dmowskiego, starego Giertycha, Wasiutyńskiego – umarł zanim zdążył rozwinąć skrzydła. Stracił sens w momencie, gdy Hitler napadł na Polskę, której polscy faszyści do spółki z juntą podstarzałych kawalerzystów nie potrafili obronić. Już tylko poeci mogli marzyć o Imperium, co „gdy powstanie, to tylko z naszej krwi”. Jak wiemy, na imperium krwi nie starczyło. Nasi narodowcy potrafili blokować reformę rolną, bić Żydów na Krakowskim Przedmieściu, raz nawet zabili prezydenta. Nie zdołali jednak znaleźć Polsce wiarygodnych sojuszników ani zapewnić wystarczającej liczby czołgów do obrony przed – jakby to endek zgrabnie ujął – cywilizacyjną konkurencją sąsiada z Zachodu. Po wojnie mogli już tylko kolaborować z komunistycznym reżimem– jak Bolesław Piasecki, przywdziewać szaty narodowych komunistów. Albo jak Załuski czy Poręba, pomstować na komunę w zaciszu domowego ołtarzyka.
Współczesne popłuczyny po nacjonalizmie nie znajdą już miejsca w głównym nurcie polityki – Młodzież Wszechpolska swoje 5 minut ma dawno za sobą, najmłodszy Giertych pewnie wstąpi do PO (w ramach wewnętrznej pluralizacji partii), prawicowe przystawki pożarł PiS a skinheadzi to zjawisko kryminalne a nie polityczne. „Trąd wszechpolski”, jak nazwał to kiedyś Stanisław Brzozowski, to dziś najwyżej symptom a nie źródło problemu – inaczej niż chcą to widzieć redaktorzy, którym nie jest wszystko jedno.
Mimo to, czytając antysemickie brednie cytowane przez Wyborczą, a także liczne wpisy na blogach i forach na temat Władysława Bartoszewskiego, czuję również wściekłość. Nie strach – przed widmem faszyzmu, którego nie ma – ale wściekłość właśnie. Bo chory, ogłupiały lub tylko sfrustrowany margines blokuje możliwość sensownej krytyki poczynań Władysława Bartoszewskiego. Andrzej Lepper jednym hasłem („Balcerowicz musi odejść”) załatwił wszystkich krytyków Leszka Balcerowicza skuteczniej niż 50 esejów Witolda Gadomskiego. Podobnie Jerzy Robert Nowak i jego nieszczęsne moherowe uczennice utrudniają wypowiedzenie tego, co wypowiedzieć należy.
Władysław Bartoszewski, więzień Auschwitz, żołnierz AK, członek Żegoty, więzień Polski stalinowskiej, działacz opozycji demokratycznej, człowiek zasłużenie poważany w Polsce, Niemczech i Izraelu – czego nigdy dość powtarzać – jest również politykiem. I choć mówi o sobie „wesoły, bezpartyjny staruszek”, to jest politykiem jak najbardziej partyjnym, ponieważ otwarcie wspiera jedną z partii. Inną atakuje – i głównie za to niektórzy chcieliby utopić go w łyżce wody. Ja nie chcę nikogo – a już zwłaszcza zasłużonego profesora – topić. Chciałbym tylko móc wypowiedzieć, co o nim myślę, i nie zostać zaliczonym do grona PiS-owskich oszołomów albo kolegów uwielbianego przez Radio Maryja hungarysty – któremu skądinąd za poglądy nie podałbym ręki.
A myślę, że w ostatnich latach profesor Bartoszewski – mówiąc kolokwialnie – przegina. Że współtworzy chory spektakl polskiej polityki, żeby nie powiedzieć „cyrk” – w którym można zupełnie serio zarzucić komuś, że zamiast produkować potomstwo woli opiekować się kotami. Sądzę też, że choć uważany jest za centrowego, zdroworozsądkowego liberała (a przez prawicę – za lewaka niemal), to faktycznie jest zapatrzonym w Amerykę neokonserwatystą, który euforycznie poparł „wyzwolicielską” i „prewencyjną” wojnę w Iraku, prowadzoną jego zdaniem „w interesie pokoju w regionie i na świecie”. I wreszcie – że pomimo nienagannych przedwojennych manier, zdarzało mu się wyrażać z pogardą i szyderstwem o grupach, które wcale na to nie zasłużyły. Bo czym się profesorowi – „sufrażystki, czarne lesbijki, komunistki” naraziły i czemu ich ofiara jest nieważna – nijak nie potrafię zrozumieć.
Władysławowi Bartoszewskiemu życzę przede wszystkim ostrej, acz życzliwej i merytorycznej krytyki. Bo np. walka z antysemityzmem nie powinna skłaniać do pogardy dla feministek a niewątpliwe chamstwo frustratów („wyjców”) – do nazywania poważnych politycznych rywali dewiantami. Podobnie czar Donalda Tuska – do rozmieniania wielkości na drobne.
Michał Sutowski (Krytyka Polityczna) dla Wirtualnej Polski