Prof. Kik: obaj kandydaci tańczyliby tak, jak by im zagrał Kukiz
Na mecie kampanii kandydaci na prezydenta prześcigają się w składaniu obietnic. Najnowsza propozycja Bronisława Komorowskiego to projekt ustawy, która pozwoli Polakom przejść na emeryturę po 40 latach pracy. - Kampania przekształciła się w licytację - komentuje prof. Kazimierz Kik z Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach. Rozmówcy WP tłumaczą też, dlaczego udział w debacie Pawła Kukiza wiązałby się dla obu kandydatów z dużym ryzykiem.
Politolog uważa, że taką formułę kampanii narzucił Andrzej Duda, a Komorowski musiał ją przyjąć "na życzenie polskiego społeczeństwa". Jak wyliczył "Newsweek", by spełnić wszystkie obietnice kandydata PiS na prezydenta, Polska musiałaby dwukrotnie powiększyć środki z budżetu państwa. Na tę chwilę propozycje Andrzeja Dudy wynoszą przeszło 290 mld zł. Propozycje Bronisława Komorowskiego to koszt 35 mld.
- Po I turze okazało się, że kandydaci, którzy stosują taką taktykę są premiowani. Polacy lubią i chcą być oszukiwani, nie przemawia do nich sama "racja stanu" - stwierdza prof. Kik. Wskazuje, że kampania wyborcza rządzi się swoimi prawami. - Jeśli spojrzymy na dotychczasowe kampanie, na ogół wygrywa ta partia, która obiecała najwięcej. Prezydent musiał się przyłączyć do tej kakofonii pustych obietnic, bo gdyby tego nie zrobił, to oznaczałoby odpadniecie z wyścigu - mówi prof. Kik.
- Komorowski za wszelką cenę próbuje zaprzeczyć tezie stawianej przez konkurencję, że jego prezydentura to było pięć lat bierności - uważa dr Jacek Zaleśny, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego. Jego zdaniem natłok inicjatyw w krótkim czasie kampanii ma przysłonić ten brak działania. Jak mówi, te "obiecanki" formułowane na potrzeby kampanii budzą jednak nieufność szerokich grup społecznych. - Skoro przez pięć lat prezydentury Bronisław Komorowski ograniczał wolności Polaków, uczestniczył w podwyższaniu obciążeń finansowych, to niby dlaczego - jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki - miałby się zmienić? Wątpliwości, że te propozycje nie będą realizowane po wyborach, może budzić chociażby fakt, że rząd nic nie wie o emerytalnej propozycji Komorowskiego - wskazuje.
W czwartek w związku z inicjatywą Komorowskiego senat wyraził zgodę na zarządzenie przez prezydenta ogólnokrajowego referendum ws. jednomandatowych okręgów wyborczych, finansowania partii i zasad dotyczących prawa podatkowego. Polacy mieliby zagłosować 6 września. Czy oznacza to, że istnieje szansa na realizację tych postulatów? - Wynik referendum nie ma bezpośredniego przełożenia na zmianę normatywną. Decyzja o zmianie konstytucji zapada w sejmie i w senacie, a jest wielce prawdopodobne, że skoro przez dziesięć lat nie było takiej woli politycznej, to teraz też jej nie będzie - mówi dr Zaleśny. Rozmówca WP przypomina, że w 2005 r. PO zebrała 750 tys. podpisów obywateli ws. JOW-ów w sejmie, które następnie zostały zmielone, co dobrze pokazuje, jaki jest stosunek PO do tego projektu.
Szansą dla Komorowskiego na zwycięstwo, jak wskazują eksperci, nie jest pozyskiwanie wyborców Pawła Kukiza, ale zmobilizowanie rozczarowanych wyborców PO, którzy nie wzięli udziału w I turze. Jak wskazuje dr Zaleśny, "elektorat Kukiza" jest zdecydowanie bardziej przychylny Andrzejowi Dudzie, bo ich hasło to zmiana, dlatego obecny prezydent w walce o te głosy jest na przegranej pozycji.
Zdaniem rozmówców WP dobrze się stało, że zaproponowana przez Pawła Kukiza debata się nie odbędzie. Oceniają, że ten "show" przyniósłby korzyść wyłącznie samemu muzykowi. Zarówno Komorowskiemu, jak i Dudzie mógłby z kolei zaszkodzić. - Ryzyko, że zostaliby zmieszani z błotem jako przedstawiciele klasy próżniaczej, którą należy rozpędzić na cztery wiatry było duże. W końcu Kukiz to artysta i wolno mu więcej - uważa dr Zaleśny.
- Komorowski nic by nie ugrał w jaskini lwa. Straty przeważyłyby nad zyskami. Obaj kandydaci tańczyliby tak, jak by im zagrał Kukiz. To byłby wyłączny sukces Kukiza, który zaprocentowałby w wyborach na jesieni - zgadza się prof. Kik.
Joanna Stanisławska, Wirtualna Polska