Pomisyjne traumy żołnierzy - rany krwawiące do wewnątrz
W obawie przed łatką "czubka", wojskowi dotknięci zespołem stresu pourazowego często nie chcą się leczyć. Zamiast tego pogrążają się w osobistych problemach i zdarza się, że brną w uzależnienia od używek. Są jak tykająca bomba która z czasem może wybuchnąć. Ich pomisyjne traumy łamią niejedno życie. Żeby tak nie było, potrzeba jednolitego systemu pomocy, doświadczonych lekarzy i wsparcia całego otoczenia.
07.09.2012 | aktual.: 22.05.2018 14:03
Na jednym z forów internetowych żołnierz napisał: "Proszę, pomóżcie. Właśnie wróciłem z leczenia alkoholizmu. Jestem żołnierzem zawodowym, u którego stwierdzono PTSD. Miałem wszystkie możliwe testy. Nie wiem, co mam robić. Boję się już wszystkiego; wychodzenia z domu, tego, jak zareagują przełożeni. Mam lęki, koszmary, odczuwam strach. Wpadłem także w alkoholizm. Przełożeni w pracy mają mnie już dość. Jutro idę chyba porozmawiać z dowódcą. Byłem w Iraku i Afganistanie. Rok temu powróciłem do służby i do świata, w którym nie mogę się odnaleźć".
Problemów zdrowia psychicznego związanych z udziałem naszych żołnierzy w misjach poza granicami kraju, szczególnie w operacjach irackiej i afgańskiej, nie można zawężać do występowania objawów PTSD, czyli zespołu stresu pourazowego. Zjawisko jest o wiele bardziej skomplikowane, a przede wszystkim rozłożone w czasie. Przeciwdziałanie zgubnym skutkom traumy należy rozpocząć na długo przed wyjazdem, kontynuować podczas operacji, a po powrocie otoczyć żołnierzy szczególnie troskliwą opieką. Z wielu powodów nie jest to łatwe.
Znamy liczbę żołnierzy poległych w Iraku i Afganistanie, potrafimy też z dużą dokładnością podać, ilu odniosło rany i utraciło na misji zdrowie. Nikt jednak tak do końca nie wie, jak wielu uczestników obu operacji ucierpiało psychicznie. Nie sposób ich precyzyjnie policzyć, bo są to rany "krwawiące do wewnątrz", niejednokrotnie ujawniają się dopiero po pewnym czasie, a często, z różnych powodów, są skrzętnie skrywane przez poszkodowanych. Dlatego specjaliści, zarówno psychiatrzy, jak i psychologowie, są zdania, że sprawa jest znacznie poważniejsza, niż widać to gołym okiem. W skrajnych opiniach mówi się wręcz o tykającej bombie, która z czasem może wybuchnąć.
Wystarczy tylko przywołać bilans VII zmiany PKW Afganistan, bardzo ciężkiej i obfitującej w tragiczne zdarzenia - sześciu zabitych, setka rannych i spora liczba tych, którzy wcześniej wrócili do kraju, nie wytrzymawszy napięcia. W ciągu sześciu miesięcy kontyngent stracił dziesięć procent ludzi, jednak w pododdziałach bojowych było znacznie gorzej. Szkolący armię afgańską OMLT2 (operacyjny zespół doradczo-łącznikowy) utracił połowę zespołu. Nie wiemy, ilu spośród uczestników potyczek, zasadzek, wymiany ognia czy wybuchów min pułapek zostało poszkodowanych, mimo że nie odnieśli żadnego fizycznego uszczerbku na zdrowiu.
Z psychologicznego punktu widzenia potencjalnie mogą to być wszyscy. Urazów psychicznych doznaje bowiem większość żołnierzy uczestniczących w dramatycznych zdarzeniach. Nie oznacza to wcale, że każdy, kto przeżył traumę, jest murowanym kandydatem do tego, żeby zachorować na PTSD, czyli zespół stanowiący rodzaj zaburzenia lękowego, występujący w efekcie nagłych, nieoczekiwanych, przerażających doświadczeń. Znaczącą rolę w zapobieganiu dalszym skutkom szoku odgrywa psychologiczna interwencja kryzysowa, czyli to, jak szybko po zdarzeniu żołnierz został otoczony fachową opieką psychologiczną, i czy w ogóle taka pomoc została mu udzielona.
Proszę, pomóżcie
O statystyki dotyczące osób z traumą trudno chociażby z tego powodu, że zgłoszenie się do psychologa wciąż budzi w żołnierzach niechęć. Jednak poszczególne przypadki widać gołym okiem, a przykłady z życia wzięte można mnożyć, bo to się dzieje wokół nas, w środowisku wojskowym. Rozmawia się o tym nieustannie. O zjawisku przy każdej okazji mówią również lekarze psychiatrzy i psychologowie, acz z zachowaniem tajemnicy, bez podawania personaliów.
"Niewidoczna strona księżyca" znajduje swoje odbicie również na forach internetowych. Dzięki anonimowości stanowią one swoiste środowisko terapeutyczne. Zamieszczane tam wypowiedzi żołnierzy i członków ich rodzin, szczere aż do bólu, znakomicie obrazują całe zjawisko.
W jednym z elektronicznych listów żona opisuje stany i zachowania męża po powrocie z Afganistanu: "Po jakimś czasie zaczęły się nieprzespane noce. Kładł się, potem przez godzinę przewracał z boku na bok. Na chwilę łapał sen, potem zrywał się gwałtownie. Resztę nocy spędzał przy kompie, grając w ogłupiające gierki. Gdy robiło się jasno, kładł się do łóżka i zasypiał na dwie, trzy godziny. Prawdziwy dramat zaczynał się, gdy wracał z pracy. Chodził po mieszkaniu, czepiał się o wszystko".
Poproszony przez małżonkę o kontakt z psychologiem, żołnierz poszedł jedynie do lekarza pierwszego kontaktu, który zaaplikował mu środki nasenne. Zaczął również pić, a jak był pod wpływem alkoholu, to urządzał sceny zazdrości. Długo nie chciał o niczym rozmawiać. Wreszcie pękł, otworzył się przed żoną, rozpoczął leczenie psychiatryczne. Oczywiście w tajemnicy przed armią, bo bał się opinii "czuba", "świra" i zwolnienia ze służby. Oswajanie psychy
Dramatom można w znacznym stopniu zaradzić zawczasu poprzez odpowiednie przygotowanie nie tylko żołnierzy, lecz także ich rodzin do zbliżającego się wyjazdu na misję, do tego, co się może na niej zdarzyć. W jednostkach, a właściwie w garnizonach systematycznie uczestniczących w operacjach zagranicznych ludzie radzą sobie z tym coraz lepiej. Znaczącą rolę odgrywają tu niewątpliwie psychologowie nieograniczający się do odbębnienia obowiązkowych godzin szkolenia, lecz pracujący z żołnierzami i ich najbliższymi, poruszający podczas spotkań sprawy związane z wielomiesięczną rozłąką, a potem z adaptacją do "normalności" po powrocie.
Uczą - zarówno dorosłych, jak i dzieci - z pozoru tak prostych czynności, jak utrzymywanie kontaktu, rozmawianie przez telefon i Skype’a czy pisanie e-maili. Często bowiem, gdy po obu stronach, w równoległych światach, narastają problemy, a wraz z nimi pojawiają się coraz większe emocje, a do tego dochodzi tęsknota, niełatwo o znalezienie właściwych słów, o porozumienie. Jeśli dodamy do tego trudności techniczne z uzyskaniem połączenia, to konflikt mamy gotowy.
Kapitan Dariusz Kudlewski, oficer prasowy 10 Brygady Kawalerii Pancernej, mający doświadczenia w zagranicznych "wojażach", zwraca także uwagę na znaczenie wsparcia sąsiedzkiego, rozwijającego się z roku na rok, z misji na misję: - Dla "starych" rodzin kolejny wyjazd na misję jest już czymś w miarę zwyczajnym, dlatego roztaczają opiekę nad "młodymi", w których emocje związane z półrocznym rozstaniem i ryzykowną służbą są znacznie większe.
Dorota Bożętka, psycholog pracujący w Dziesiątej, podkreśla ponadto znaczenie wizyt zespołu specjalistów z Kliniki Psychiatrii i Stresu Bojowego z profesorem Stanisławem Ilnickim na czele. Psychiatrzy i psychologowie, zapraszani od 2009 roku w okresie przygotowań do kolejnych misji - wcześniej do Iraku i Czadu, a obecnie do Afganistanu - mówią o istocie stresu bojowego, jego przyczynach i objawach, a także o możliwościach podjęcia terapii i jej efektach. Kontakt z kliniką ułatwia również współpracę po powrocie ze zmiany, gdy zachodzi potrzeba wysłania żołnierza na leczenie.
Psycholog zapewnia: - Między innymi dzięki takim spotkaniom następuje oswojenie ze zjawiskami zachodzącymi w psychice na różnych etapach. Żołnierze jednostki nie mają wówczas oporów, nie czują zagrożenia w kontaktach z psychologami, a gdy trzeba, również z psychiatrami.
Po powrocie z misji przeprowadzane są wstępne badania psychologiczne żołnierzy dotyczące samopoczucia. Procedurę powtarza się po trzech miesiącach. Gdy dzieje się coś niedobrego, psychologowie wysyłają swych podopiecznych na zaawansowane badania, a jeśli jest to niezbędne, również na leczenie.
Często jednak - jeśli poszczególni żołnierze dołączają do kontyngentów z różnych rodzajów wojsk - odpowiedniego przygotowania brakuje. Zdarza się, że już po pierwszych kontaktach ogniowych czy ostrzałach bazy rozpoczynają się "rotacje". Okazuje się, że gdy rzeczywistość przerasta wyobrażenia, odporność psychiczna tych ludzi zawodzi. Dlaczego? Jedni twierdzą, że są to "wypadki przy pracy", inni zrzucają winę na niesprawność systemu selekcji i brak odpowiedniego przygotowania.
Nikt nie przyszedł
Aby przeciwdziałanie skutkom problemów psychicznych było na misji efektywne, musi działać system. Najważniejszy jest w nim współpracujący przez kolejne miesiące pododdział - ludzie skazani na siebie, na dobre i złe. Szczególne miejsce w tym zespole zajmuje dowódca. Dobrze, gdy jest zarazem liderem i przywódcą, gdy ma autorytet i zaufanie swoich ludzi. Systemu wsparcia nie ma także bez oficera wychowawczego, księdza kapelana i wielu innych osób. Oczywiście nad wszystkim czuwa psycholog.
Dlaczego najpierw zespół, a nie siły fachowe? Psycholog Dorocie Biernackiej podczas pięciu zmian PKW w Afganistanie (absolutny rekord!) niejednokrotnie zdarzało się pracować z żołnierzami w chwilę po najbardziej dramatycznych wydarzeniach. Poznała wówczas oczyszczającą moc działania zespołu.
- Ludzie wracali z akcji i natychmiast rozmawiali ze sobą, "przerabiali" zdarzenie. Bywało, że mieli do siebie ogromne pretensje. Należało im w tym towarzyszyć, ale wykazując się wielką delikatnością. Zaznaczyć jedynie swoją obecność. Nie narzucać się, pokazać: jestem, siedzę sobie w kącie i nie wtrącam się do momentu, dopóki dyskusja nie pójdzie w stronę, która mogłaby być szkodliwa. Dorota Biernacka należy do tej grupy psychologów, którzy pozytywnie wpisali się w obraz kolejnych zmian operacji afgańskiej. Żołnierze zachowali ją w pamięci jako osobę otwartą, przyjazną i przede wszystkim skuteczną w swej pracy. Starała się przekonywać ich do tego rodzaju pomocy, i do tego, że w trudnych sytuacjach jest po ich stronie i dla nich.
W relacjach weteranów misji irackiej i afgańskiej psychologowie pojawiają się często i są przedstawiani w bardzo kontrastujących ze sobą barwach. Wsparcie jednych pozwalało w najcięższych chwilach wyciągnąć ludzi ze zbiorowego psychicznego dołka. Innych... cóż, innych społeczność żołnierska nie obdarzała zbyt dużym zaufaniem. Z różnych powodów, między innymi ze względu na "brak podejścia" czy "reprezentowanie interesów dowódcy".
W licznych rozmowach, które odbyłem, nikt nie kwestionował, że dla uczestników operacji najważniejsze jest zadanie. Nie bez znaczenia była jednak atmosfera, w jakiej przychodziło je wykonywać. Fakt, dzięki psychologowi często znacznie lepsza, ale gdy werbował on ludzi na patrol, bo takie było oczekiwanie dowódcy, to osiągał pewien doraźny efekt i natychmiast wypadał ze swej roli. Jeśli był ponadto wścibski i "myszkował po bichacie, podglądając żołnierskie życie", wciskając nos w nie swoje sprawy, również nie mógł liczyć na otwartość. W efekcie, gdy był najbardziej potrzebny, stawał się bezużyteczny. Nikt już do niego nie przyszedł.
Bez śladu traumy
Bardzo drażliwą i złożoną kwestią jest rotacja żołnierzy do kraju w trakcie zmiany i rola psychologa w tym procesie. Jedni mieli obawy, że zwrócenie się po pomoc w sytuacji kryzysowej zamiast przynieść wsparcie, może się zakończyć wysłaniem ich do domu. Inni wręcz przeciwnie - przychodzili, licząc na pomoc w wyrwaniu się z misji. Czasem podejmowali decyzję pochopnie, pod wpływem nagłych wydarzeń i emocji. Zdarzali się też i tacy, po których już w pierwszych dniach było widać, że nie są w stanie pełnić służby w warunkach zagrożenia.
Dorota Biernacka podkreśla, że były to sytuacje tyleż ważne, co trudne. Jest jednak ostrożna w ocenach, mówi jedynie w swoim imieniu. - Nie było moją rolą zatrzymywanie kogokolwiek na misji siłą ani też wypychanie go do kraju, jeśli nie było psychologicznie uzasadnionego powodu - podkreśla. - Do mnie należało upewnienie się, że żołnierz podejmuje świadomą i w pełni przemyślaną decyzję, niewymuszoną przez kogoś, nie pod wpływem chwili. Byłam przede wszystkim po to, żeby pomóc im prawidłowo funkcjonować w tamtych warunkach.
- Zapytana, kiedy psycholog może mówić o wymiernym sukcesie, przytacza następujący przykład: - W zespole, którym się opiekowałam, zginął w zasadzce żołnierz, a kilku innych zostało rannych. Wszyscy ciężko to przeżywali, musiałam szybko sprawić, żeby się pozbierali. Miesiąc później w kolejnej akcji zginął żołnierz z innego patrolu. Koledzy znajdujący się pod ostrzałem nie mogli go zabrać, wezwali więc QRF [Quick Reaction Force, siły szybkiego reagowania - przyp. red.]. A tego dnia służbę pełnili w nim moi podopieczni. Działali sprawnie, skutecznie i bez zahamowań. Spotkałam się z nimi godzinę po powrocie z akcji. Nie było u nich śladu traumy.
Masz innego
Po powrocie z misji ludzie znikają. Robią jeszcze badania lekarskie, potem wyjeżdżają na urlopy, a po kilku miesiącach wracają do służby. Co dzieje się z nimi dalej? Psychika człowieka ma to do siebie, że nie eksploduje jak ajdik. Reakcje rozkładają się w czasie, często emocje się kumulują i dają o sobie znać w najbardziej niespodziewanych momentach, czasem parę dni po powrocie, w innych przypadkach po miesiącach lub nawet latach. Nie zawsze są to przesłanki do stwierdzenia PTSD czy objawy samej choroby, często w ten sposób przejawia się po prostu zagubienie emocjonalne.
Bardzo obrazowo, ale też i trafnie atmosferę powrotów do normalnego życia, do domu, do rodziny, opisuje doktor Zbigniew Łątkowski, psycholog kliniczny i psychoterapeuta 22. Wojskowego Szpitala Uzdrowiskowo-Rehabilitacyjnego w Ciechocinku, prowadzący w tej placówce zajęcia psychoterapeutyczne z weteranami misji zagranicznych i ich bliskimi: „
- Podczas półrocznej rozłąki psują się często związki uczuciowe. Kobieta, żeby wytrzymać rozłąkę, musi się wystudzić emocjonalnie. Żołnierz zaś myśli zupełnie inaczej. I te dwie osoby spotykają się po pół roku. To jakby gorącą fajerkę rzucił na lód. I zaraz myśl: bo ty masz innego. Myśli, że żona go zdradza. Konieczna jest w takim momencie umiejętność ponownego zakochiwania się w sobie. Aby to nastąpiło, żona musi wiedzieć, co się z mężem dzieje. Szpital jest jednym z tych miejsc, w których weterani, uczestnicząc w turnusach wraz z bliskimi, mogą odzyskać równowagę, dowiedzieć się wiele o sobie, również w kwestii zagrożenia zdrowia: - Po pół roku służby w Afganistanie wracają do domu, do innego świata dodaje doktor. - Nie bardzo potrafią rozróżnić, który z nich jest prawdziwy.
W Ciechocinku podchodzi się do zjawiska kompleksowo, gdyż kłopoty z adaptacją dotyczą również rodzin. Związki są często wystawiane na ciężką próbę, zagrożone rozpadem. Ze względu na obowiązującą dyskrecję doktor nie ujawnia takich sytuacji, ale może mówić o satysfakcji, bo wiele małżeństw zostało dzięki jego pracy uratowanych.
Doktor Łątkowski nie chce procentowo określać, ilu uczestników turnusów należałoby skierować na oddział psychiatryczny ze względu na zaburzenia i złe funkcjonowanie. Zapewnia jednakże bardzo optymistycznie, że 99 procent żołnierzy po pobycie w ciechocińskim szpitalu wraca do normy.
Jak w Ramstein
Gdy na życie żołnierza rzuca cień PTSD, wówczas jedyna rozsądna droga wiedzie do lekarza psychiatry. Podpułkownik doktor nauk medycznych Radosław Tworus, pełniący obowiązki szefa Kliniki Psychiatrii i Stresu Bojowego, zapewnia, że Wojskowy Instytut Medyczny jest szpitalem otwartym na żołnierzy wracających z misji. Poszkodowanymi zajmuje się Urszula Flis, pełnomocnik dyrektora.
Zorganizowano tu cały system, dzięki któremu weterani bez czekania miesiącami w "funduszowych" kolejkach mają możliwość korzystania z szybszego i łatwiejszego dostępu do świadczeń medycznych. Mogą zgłosić się tu bezpośrednio, bez skierowania, jeśli oczywiście jest sens jechać do Warszawy na przykład aż ze Świętoszowa. Czasami to konieczne, ale zdaniem doktora doraźna pomoc psychiatry czy psychologa spełnia swoje zadanie wówczas, jeśli jest dostępna na miejscu.
Doktor Tworus nie ukrywa ambicji swego zespołu: - Próbujemy osiągnąć standardy budzącego zachwyt wojskowych pacjentów szpitala w Ramstein. Przed nami długa droga, ale satysfakcjonujące jest to, że coraz częściej żołnierze zaczynają dostrzegać, iż jesteśmy szpitalem wojskowym.
Idealny świat? Otóż drogę do kliniki z pewnością łatwiej znaleźć, odkąd placówka stała się bardziej medialna i popularna, gdy zaczęto pisać i mówić, że pomaga żołnierzom. Pojawiły się więc skierowania od lekarzy, psychologów, również od dawnych lekarzy wojskowych, pracujących dziś w cywilu. Żołnierze, którzy o niej słyszeli, idą do specjalisty i proszą o skierowanie. Sporo pacjentów zgłaszało się z rekomendacji Stowarzyszenia Rannych i Poszkodowanych w Misjach poza Granicami Kraju. Niewiele jest za to skierowań z resortowej służby zdrowia, od tamtejszych lekarzy i psychologów. Pacjenci czasem używają argumentu: - Nie pójdę do psychologa, bo… donosi dowódcy.
Bez gwarancji
Zdaniem doktora Radosława Tworusa nikt nie zagwarantuje, że kontakt z lekarzem psychiatrii nie odbije się negatywnie na dalszym życiu żołnierza. Wojsko tylko z pozoru jest stabilnym miejscem pracy. W trakcie ciągłych reorganizacji i restrukturyzacji łatwo można wypaść z gry.
Często barierą w udaniu się po pomoc jest takie rozumowanie, dodaje doktor Tworus: - Jeśli się przyznam do kłopotów, zacznę chodzić do lekarzy, brać zwolnienia, to przy najbliższej okazji dowódca powie, że musi mieć zdrowych i sprawnych ludzi, a nie chorych, szwendających się po szpitalach. Tym bardziej psychiatrycznych.
Według jego opinii wcale nie jest tak, że żołnierze nie chcą się leczyć i nie wiedzą, do kogo iść po pomoc: - Chcą i wiedzą, tylko nie zamierzają swojej sytuacji nagłaśniać. Nie przyjdą do wojskowej kliniki, jeśli nie mają pewności, że informacje o ich problemach stąd się nie wydostaną. Pukają więc do prywatnych gabinetów, bo tam nikt z zewnątrz nie zajrzy, nie sprawdzi.
Armia musi być sprawna. Nikt jednak nie pyta dowódcy o jego kłopoty, tylko stawia mu zadanie przygotowania odpowiedniej liczby ludzi na misję. Doktor rozmawiał jakiś czas temu z oficerem, który zgłosił się do niego w stanie ogólnego załamania psychicznego. Powodów było wiele, ale najważniejszy to ten, że dostał polecenie wybrania spośród podwładnych grupy na wyjazd do Afganistanu. Tych, którzy się nadawali i byli chętni, zabrał ze sobą na misję etatowy dowódca, którego nasz pacjent zastępował. Z pozostałych, do których się zwrócił, większość podziękowała za ofertę. Ale na górze nikogo to nie interesowało.
Chodzi więc nie tylko o przebywanie na półrocznej misji, na której trzeba strzelać, zabijać, gdzie dochodzi do dramatycznych sytuacji. Wystarczy dostać niewykonalne zadanie i stać się przez to niekompetentnym dowódcą. Lekarze udzielą mu pomocy, bo od tego są. A potem żołnierz wyjdzie ze szpitala i…
Pacjent opuszcza klinikę. I co dalej? Bierze sprawy w swoje ręce. Lekarze zalecają dalsze korzystanie ze wsparcia psychologa czy nawet psychiatry, chociażby po to, by omówić, co się dzieje po terapii, jaka jest aktualna sytuacja żołnierza. Bywa, że słyszą wówczas pytanie: "Ale dokąd mam pójść? W mojej okolicy specjalisty nie ma, a tam, gdzie jest, kolejka ustawia się długa". A czasem zdarza się, że taki miejscowy specjalista powie: "Panie, ja tu leczę schizofrenię i nie wiem, co wy tam macie na wojnie za schorzenia". Trzeba mieć wyczucie, znać wojskową specyfikę i realia służby. Być na przykład świadomym, z jakim poczuciem wstydu wiąże się często dla człowieka w czerwonym berecie wizyta u psychiatry.
Specjaliści, którzy podzielili się swoimi refleksjami, zgodnie twierdzą, że gdy chodzi o opiekę nad zdrowiem psychicznym żołnierzy, to brakuje konsolidacji. Jeśli mają pomagać skutecznie, to wszyscy powinni działać w jednolitym systemie. I tu powstaje dylemat: w jakim? Bo jedni twierdzą, że psycholog powinien podlegać nie pionowi wychowawczemu, tylko wojskowej służbie zdrowia. Chociażby dlatego, że każda decyzja o rotacji z misji ze względów psychologicznych jest rotacją medyczną, ze wskazaniem psychologicznym. Przeciwnicy takiego podejścia mówią: owszem, tak, ale najpierw należałoby odtworzyć czy też utworzyć wojskową służbę zdrowia z prawdziwego zdarzenia.
Piotr Bernabiuk, "Polska Zbrojna
Komentarz:
Na sukces moich podwładnych w Iraku czy Afganistanie istotny wpływ miały doskonała praca dowódców niższego szczebla i wsparcie psychologów. Właściwe relacje między nimi pozwoliły na szybką reakcję i pomoc żołnierzom będącym w dołku psychicznym. Odniosłem wrażenie, że psycholog, cywil, trafniej ocenia i diagnozuje, często jest bardziej obiektywny niż dowódca. Uczestnicy misji chętnie korzystali z fachowych porad. Violetta Uszko i Agnieszka Władyka, psychologowie Alfy z IX zmiany w Afganistanie, wykonały swoje zadanie w stu procentach. Stanowiły swoisty wentyl bezpieczeństwa. Wspierały żołnierzy, którzy byli narażeni na wybuchy min pułapek i ostrzały. Pomagały pozbierać się po stracie kolegów, doradzały nie tylko w zwyczajnych problemach wynikających z przebywania w bazie, lecz także w tych związanych z życiem zostawionym w kraju. Bez psychologów trudno sobie wyobrazić działanie na współczesnym polu walki.
Podpułkownik Rafał Miernik jest dowódcą 7 Batalionu Strzelców Konnych Wielkopolskich w 17 WBZ w Wędrzynie. Stał na czele kompanii bojowej IV zmiany PKW Irak, a także zgrupowania bojowego Alfa IX zmiany PKW Afganistan.
Komentarz:
Niby w mediach co rusz słyszymy o stresie bojowym, o PTSD. Jednak tak naprawdę żołnierze o traumie wiedzą bardzo mało. Jeżeli nagle i nieoczekiwanie umiera na naszych oczach człowiek, to jesteśmy przerażeni i sami konfrontujemy się wtedy z własną śmiertelnością. Nie potrafimy pomóc ofierze, więc do tego dochodzi jeszcze bezradność. Nie tylko wojskowi, lecz także policjanci czy strażacy powinni być lepiej niż osoby przypadkowe przygotowani na takie sytuacje, chociażby poprzez odpowiedni nabór do służby. Właściwie przeprowadzoną selekcję widać w doborowych jednostkach. Służący w nich żołnierze, mimo znacznie większego obciążenia psychicznego, nieporównywalnie częstszego znajdowania się w traumatycznych sytuacjach, mają znacznie mniej kłopotów z psychiką. I choć nie są niezniszczalnymi cyborgami, to zazwyczaj doznają wyłącznie obrażeń zewnętrznych. Oczywiście do czasu. Dlatego nie można żołnierza zostawić w służbie do 60. roku życia, tak długo on nie wytrzyma, stanie się wrakiem człowieka.
Podpułkownik doktor Radosław Tworus jest lekarzem psychiatrą.
Komentarz:
Na spotkaniu zaraz po traumatycznym zdarzeniu nie wolno dopuścić do eskalacji ewentualnej agresji, trzeba uważać, żeby nie przegapić kogoś, kto ze swoimi silnymi emocjami w ogóle sobie nie radzi. Może się przecież zdarzyć osoba z tendencjami samobójczymi, przeżywająca oprócz sytuacji traumatycznej również kryzys domowy. Dobrze jest coś o swoich podopiecznych wiedzieć. Nie zawsze jest to możliwe, ale niekiedy taka wiedza ogromnie pomaga, pozwala na określenie pewnych tendencji w emocjach i zachowaniu. Czasem trzeba być także stanowczym, powiedzieć na przykład: musisz pójść do lekarza. Po powrocie z patrolu, podczas którego miały miejsce dramatyczne zdarzenia, jeden żołnierz szedł zaraz spać, inny musiał zadzwonić do żony, trzeci siadał na schodach i palił papierosa. Sam. Koło niego należało usiąść. Nie próbować na siłę żartować, nie być natrętnym, nie mówić: nie martw się, tak bywa. Dla tego człowieka jest to pierwszy tak dramatyczny przypadek w życiu i nie ma tu żadnego "tak bywa". Nie wolno też żołnierza
pytać: a co pan myślał wówczas, gdy to się zdarzyło? Czasem byli gotowi "zabić" za głupie pytania. Starałam się wówczas jedynie, że tak powiem, przewentylować i uspokoić emocje. Bardzo konkretna psychologiczna praca odbywa się następnego dnia. Wtedy właśnie zadaje się pytania typu: co pan myślał, co czuł? Takie spotkanie jest obowiązkowe, czasem płyną po nim łzy. Wszystko po to, żeby człowiek nie pozostał z tym nieszczęściem sam, by to, co negatywne, nie utrwaliło się w jego psychice, nie wywołało zaburzeń.
Dorota Biernacka jest psychologiem.