Międzynarodowy skandal. Irańczycy skopiowali polską amunicję
Irańczycy zaprezentowali bezzałogowca, który do złudzenia przypomina polską amunicję krążącą WARMATE. Nie jest to pierwszy raz, kiedy produkt znad Wisły zainspirował inżynierów na świecie.
08.07.2023 | aktual.: 08.07.2023 13:40
Od wieków inżynierowie i wynalazcy podglądają wzajemnie swoje prace, inspirują się, a czasem po prostu bezczelnie kopiują. O ile w czasach średniowiecza nikt się nie przejmował prawem własności intelektualnej, bo to po prostu nie istniało, tak pod koniec XIX wieku, po wybuchu rewolucji przemysłowej, prawna ochrona pomysłów technicznych stała się ważnym elementem życia codziennego przemysłowców.
Niektóre projekty polskich inżynierów są wykorzystywane do dziś w sprzęcie, który można spotkać na ukraińskim froncie. Najpowszechniej wykorzystywany jest peryskop czołgowy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Choć w ciągu ostatnich 90 lat przeszedł wiele modyfikacji i dzisiejsze mają znacznie większe możliwości prowadzenia obserwacji, tak ogólna zasada działania nie zmieniła się od lat 30. XX wieku.
Obserwacyjne problemy
Od czasów powstania pierwszych brytyjskich czołgów Mark I problemem załóg była kwestia obserwacji. Dowódca miał do dyspozycji wąskie szczeliny obserwacyjne, przez które widział jedynie wąski pas terenu przed pojazdem.
Nieco lepszą widoczność miał dowódca protoplasty współczesnych pojazdów pancernych FT-17. Mógł prowadzić obserwację dookólną, ale w tym celu musiał albo obrócić się wewnątrz wieży, albo obrócić całą wieżę. W obu przypadkach było to kłopotliwe.
Jednak nadal obserwacja była prowadzona przez szczeliny, które stawały się celem strzelców. Pocisk nawet nie musiał trafić w otwór. Wystarczyło, że odłamki rozpryskiwały się na pancerzu, zmuszając obsługę do odsunięcia się od szczeliny.
Amerykanie próbowali temu zapobiec, montując w szczelinie pionowe szybko obracające się cylindry z otworami. Niestety efektem ubocznym był efekt stroboskopowy, który zniekształcał odbiór otoczenia. Potem pojawiło się szkło pancerne, którym osłaniano otwory - aż w końcu peryskopy znane już z okrętów podwodnych.
Mimo to nadal, żeby zobaczyć, co dzieje się po bokach albo z tyłu, dowódca musiał się obrócić wokół osi peryskopu - co w przypadku bardzo ciasnego wnętrza czołgu było wręcz niewykonalne. Tutaj z pomocą przyszedł wynalazek kapitana Rudolfa Gundlacha, pracownika Wojskowego Instytutu Badań Inżynieryjnych w Warszawie.
Pomysł Polaka
Dzięki dodatkowym zwierciadłom umieszczonym w przystawce, dowódca czołgu mógł zobaczyć, co się dzieje za pojazdem. Chcąc patrzeć na boki nadal musiał obracać głowę, jednak mógł to robić bez poruszania całego ciała. Było to rewolucyjne rozwiązanie, które natychmiast trafiło do polskich czołgów 7TP i tankietek z serii TKS.
Po wybuchu wojny rozwiązanie skopiowali Niemcy w swoich pojazdach. Rząd na uchodźstwie, bez zgody projektanta, który pozostał w okupowanej Francji, w ramach współpracy sojuszniczej sprzedał Brytyjczykom licencję za 1 zł.
Ci zaczęli produkować peryskopy Gundlacha pod nazwą Mk.IV od 1941 r. Rok później produkcję zaczęli Amerykanie. W 1943 r. bezlicencyjną produkcję, na podstawie brytyjskich wersji, zaczęli z kolei Sowieci. Co jest o tyle ciekawe, że posiadali już te peryskopy od 1939 r. Wówczas jednak nie wzbudziły zainteresowania.
Gundlach po wojnie pozwał zachodnich producentów peryskopów i uzyskał duże odszkodowanie z tytułu praw patentowych, które pozwoliło mu kupić dużą fermę pod Paryżem, gdzie mieszkał do śmierci. Peryskop jego projektu do dziś można spotkać w niemal niezmienionej formie w czołgach T-54 i T-55, które w Ukrainie są wykorzystywane jako wozy wsparcia ogniowego.
Usterzenie motylkowe
Kiedy kpt. pil. Jerzy Rudlicki w 1928 r. rozpoczynał prace nad nowym typem usterzenia, nie miał zapewne pojęcia, że w przyszłości stanie się ono jednym z najważniejszych rozwiązań w dobie radarów i cyfrowego pola walki. Postanowił stworzyć lżejszą konstrukcję, która będzie dawała mniejszy opór aerodynamiczny.
Zrobił to poprzez usunięcie jednego ze stateczników - w ogonie samolotu pojawiły się dwa ustawione do siebie pod kątem w taki sposób, że patrząc od przodu układały się w kształt litery V. Jak się później okazało, rozwiązanie nie tylko było lżejsze i dawało mniejszy opór, ale także znacznie zwiększało siłę nośną.
Niemal 50 lat później okazało się, że posiada także właściwości stealth. Ustawienie stateczników pod kątem sprawiło, że fale radiowe są odbijane w innym kierunku niż znajduje się odbiornik. Dlatego właśnie to usterzenie zostało wykorzystane w pierwszym trudno wykrywalnym samolocie bojowym Lockheed F-117 Nighthawk.
Wkrótce zostało użyte także w bezzałogowcach. Najpierw otrzymał je MQ-1 Predator, potem w Watchkeeper WK450. Dziś na ukraińskim niebie z usterzeniem konstrukcji polskiego inżyniera atakują tureckie Bayraktary TB2 czy polskie WARMATE.
Sam Jerzy Rudlicki w czasie wojny związał się z amerykańskim koncernem Lockheed, a po jej zakończeniu z koncernem Republic. Pracował przy konstruowaniu samolotów z rodziny F-84, które zasłynęły podczas walk w Korei.
Wykrywacz min
Wszystkie dzisiejsze wykrywacze min działają na zasadzie opracowanej nieco ponad 80 lat temu przez por. Józefa Kosackiego z Centrum Wyszkolenia Łączności i jego asystenta plut. Andrzeja Garbosia.
"Polski detektor miał dwie cewki, z których jedna była podłączona do oscylatora generującego prąd oscylacyjny o częstotliwości akustycznej. Druga cewka była podłączona do wzmacniacza i słuchawek. Kiedy cewki zbliżyły się do metalowego przedmiotu, równowaga między cewkami została zachwiana, a w słuchawkach pojawiał się sygnał. Sprzęt ważył niespełna 14 kilogramów i mógł go obsługiwać jeden człowiek" - pisał w "Historii min" Mike Croll.
Polski wynalazek dał duże możliwości aliantom. Pierwsze 500 sztuk pozwoliło rozminować przejścia dla czołgów pod Al Alamain. Potem zostały użyte na plażach Sycylii, pod Salerno i w końcu w Normandii oraz podczas wyzwalania Europy. Kosacki bezpłatnie oddał prawa licencyjne sojusznikom.
Po wojnie powstały kolejne wersje ręcznego wykrywacza min. W zasadzie niewiele się różniły od pierwowzoru. W późniejszych zamieniono bambusowy kil aluminiową rurką, a plecak z oporządzeniem uległ miniaturyzacji. Mine detector (Polish) Mk. IVc został wycofany ze służby dopiero w 1995 r., wcześniej biorąc udział w pierwszej wojnie w Zatoce Perskiej i walkach o Falklandy.
Po wojnie Józef Kosacki powrócił do Polski, gdzie początkowo pracował na swoim przedwojennym stanowisku w Państwowym Instytucie Telekomunikacji, a od połowy lat 50. w Instytucie Badań Jądrowych i równocześnie był kierownikiem Katedry Urządzeń Łączności Przewodowej Wojskowej Akademii Technicznej w Warszawie. Obecnie imię profesora Józefa Kosackiego nosi wrocławski Wojskowy Instytut Techniki Inżynieryjnej.
WARMATE skopiowany?
W ostatnich dniach świat obiegły informacje, że Irańczycy skopiowali polską amunicję krążącą WARMATE. Oryginał mieli otrzymać od Rosjan, którzy zdobyli lekko uszkodzony egzemplarz na przełomie marca i kwietnia. Przynajmniej z zewnątrz wygląda bardzo podobnie.
- Naśladownictwo jest najwyższą formą pochlebstwa - komentuje w rozmowie z WP Remigiusz Wilk, dyrektor ds. komunikacji Grupy WB. - WARMATE ma optymalnie dobrany stosunek masy, głowicy i zasięgu, dlatego jest kopiowany - wyjaśnia.
- Jednak daleka jest droga od pokazania makiety lub modelu do masowej produkcji. Wygląd zewnętrzny to jedno, ale liczy się przede wszystkim wnętrze: autopilot i łącze radiowe. Tu jest przepaść między oryginałem a kopią - podkreśla Wilk.
Bezzałogowce ożarowskiego WB Electronics są powszechnie wykorzystywane na ukraińskim froncie od pierwszych dni wojny. Zasięg rażenia pocisku WARMATE, w przypadku głowicy burząco-odłamkowej, wynosi 10 metrów i znakomicie nadaje się do niszczenia nieopancerzonych pojazdów logistycznych - cystern i samochodów załadowczych.
Na wschodzie wykorzystywane są także rozpoznawcze bezzałogowce FlyEye, które de facto, są częścią systemu artyleryjskiego Regina, choć pierwszym klientem byli żołnierze polskich Wojsk Specjalnych.
Bezzałogowce FlyEye są wykorzystywane do rozpoznania celów oraz kierowania ogniem artylerii. Wiele nagrań publikowanych w sieci, które pokazują ostrzał artylerii lufowej, pochodzi właśnie z ożarowskich bezzałogowców.
Dla Wirtualnej Polski Sławek Zagórski
Więcej tekstów autora: