Istna awantura o sprawę Ch‑55. Dwa znaczące fragmenty, dwóch ważnych oficerów
Minister Błaszczak nie tylko podważył kompetencje szefa Dowództwa Operacyjnego, ale także całych Sił Zbrojnych. Co gorsze, na arenie międzynarodowej - bez żadnych dowodów i przed zakończeniem śledztwa.
Minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak poinformował podczas wystąpienia, że nic nie wiedział o incydencie z grudnia 2022 roku, a o tym, że jakikolwiek obiekt spadł w Polsce, dowiedział się dopiero w kwietniu tego roku. Całą winę za incydent zrzucił na żołnierzy, którzy mieli nie dopełnić obowiązków.
Nie przedstawił przy tym żadnych dowodów. Poinformował, że tajemnicza komisja stwierdziła: "Dowódca Operacyjny zaniechał swoich instrukcyjnych obowiązków, nie informując mnie o obiekcie, który pojawił się w polskiej przestrzeni powietrznej, ani nie informując Rządowego Centrum Bezpieczeństwa i innych przewidzianych w procedurach służb".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Niestety dziennikarze nie mogli zadawać pytań, ponieważ forma wystąpienia "nie przewiduje takiego rozwiązania". Jest to w ostatnich czasach standard. Ministerstwo jako jedyne nie posiada rzecznika prasowego. Centrum Operacyjne MON, które odpowiada za komunikację, zwykle nie odpowiada dziennikarzom na pytania, a konferencji nikt nie organizuje.
Dlatego o wydarzeniach, które zbulwersowały opinię publiczną, MON informuje jedynie poprzez oświadczenia. Ministerstwu taka forma odpowiada, ponieważ nikt nie zadaje niewygodnych pytań, a do społeczeństwa dociera wyłącznie jedyny słuszny przekaz.
Strategia ta spowodowała, że minister za pomocą oświadczeń rozmawia nie tylko z podatnikami, ale także z wojskiem. Według kilku oficerów nikt wcześniej nie został poinformowany o wynikach kontroli, a w dowództwie dowiedziano się o zarzutach z wystąpienia ministra.
Dwugłos
- W sprawozdaniu operacyjnym Dowództwa Operacyjnego z 16 grudnia, które otrzymałem, znalazła się informacja o tym, że w dniu 16 grudnia nie odnotowano naruszenia ani przekroczenia przestrzeni powietrznej RP, co jak później się okazało, było nieprawdą - mówił Błaszczak, składając oświadczenie.
Inne zdanie ma gen. broni Rajmund Andrzejczak, który wielokrotnie mówił, że poinformował "wtedy, kiedy miało to miejsce". Po czym dodał: "Ja robię to, co mam w zakresie swoich obowiązków", sugerując tym samym, że wojsko wywiązało się ze swojej powinności wobec przełożonych.
Również politycy z obozu władzy mówią, że mieli o całej sprawie wiedzieć od grudnia, tak jak mówił gen. Andrzejczak. Wiceminister spraw zagranicznych Paweł Jabłoński powiedział, że "o tym, że doszło do pewnego zdarzenia o niewyjaśnionym, czy takim charakterze, którego jeszcze nie można w pełni przekazać opinii publicznej, pod koniec roku, było wiadomo od razu wtedy".
- Od września 2018 roku, przyjmując obowiązki, powiedziałem, że świadom jestem zagrożeń, niebezpieczeństw i nie ustanę nigdy w dbaniu o bezpieczeństwo naszego narodu, naszego kraju, naszych obywateli. Od tamtego dnia, każdego dnia staram się wywiązywać ze swoich obowiązków - podkreślił generał.
Dwa znaczące fragmenty, dwóch ważnych oficerów
Znaczące są jednak dwa fragmenty. Pierwszy odnoszący się do wiary w wymiar sprawiedliwości i podziękowania "za okazane wyrazy wsparcia, solidarności z wojskiem i podziwu dla naszego codziennego wysiłku". Nie ma powodu, aby nie wierzyć generałom. Tym bardziej że ich wersję potwierdzają politycy z obozu władzy.
Tymczasem źródła w ministerstwie twierdzą, że Błaszczak chce zwolnienia ze stanowiska nie tylko gen. Piotrowskiego, ale także gen. Andrzejczaka. Sam z kolei zupełnie nie poczuwa się do odpowiedzialności.
Zdymisjonowanie polskich generałów pokazałoby Moskwie, że byle pocisk posłany w stronę Wisły spowoduje tąpnięcie. Jeśli Błaszczak doprowadziłby do zwolnienia doświadczonych i lubianych w wojsku oficerów, pozbawiłby armię dwóch z trzech najważniejszych oficerów.
Minister mija się z prawdą?
Minister Błaszczak nie pierwszy raz mijałby się z prawdą. Od lat powtarza słowa o polskich fabrykach lotniczych w Świdniku i Mielcu. Wiele razy twierdził, że zakupiony amerykański S-70i jest sprawdzonym w boju śmigłowcem. Co nie jest prawdą. Podobnie, jak to, że kupione w USA Abramsy są nowymi czołgami.
W przypadku Mariusza Błaszczaka sytuacji wprowadzania w błąd opinii publicznej jest znacznie mniej, niż za czasów jego poprzednika w resorcie. Mimo to nadal pojawia się wiele nieprawdziwych informacji, które pewnie mają służyć doraźnym celom politycznym. Zapewne tak właśnie jest obecnie w przypadku rosyjskiej rakiety. Łatwiej jest zrzucić winę na dowódców, niż przyznać się do błędu.
W zasadzie nie jest możliwe, żeby szef resortu nie został poinformowany, że zostały poderwane dwie pary dyżurne, które miały przechwycić nierozpoznany obiekt nad terenem Polski. Tym bardziej że drugą parą była para amerykańskich myśliwców. Nawet jeśli jakimś cudem nie poinformowaliby go polscy oficerowie, to zrobiliby to sojusznicy z NATO.
W słowa ministra nie wierzą żołnierze.
- Znając system wojskowy oraz dowódców, zarówno dowództwa operacyjnego, jak i szefa sztabu generalnego, trudno mi sobie wyobrazić, żeby na czas nie podjęli właściwych działań i nie poinformowali odpowiednich osób - powiedział na antenie Polsat News płk rez. Maciej Matysiak, były wiceszef Służby Kontrwywiadu Wojskowego i ekspert z Fundacji Stratpoints.
Sprawę tonuje BBN: "Informacje, w posiadaniu których jest aktualnie prezydent, nie uzasadniają podjęcia decyzji personalnych dotyczących najwyższej kadry dowódczej Wojska Polskiego, a ponadto prezydentowi nie przedstawiono żadnego wniosku w tej sprawie".
Nie informuje przy tym, czy prezydent Duda wiedział o pocisku już w grudniu. W komunikacie można jedynie przeczytać, że został poinformowany o odnalezieniu rakiety już na ziemi.
Procedury zawiodły?
Minister Błąszczak przekazał, że procedury zadziałały prawidłowo do etapu zgłoszenia sprawy do ministerstwa. Obiekt został zlokalizowany przez stacje radarowe, poderwano myśliwce, obiekt zniknął i nie wiadomo, czy był poszukiwany, czy też nie.
Tego minister nie powiedział, a dziennikarze nie mieli okazji zapytać.
Wydaje się mało prawdopodobne, aby armia nie poszukiwała obiektu, który Ukraińcy anonsowali jako prawdopodobnie rosyjską rakietę lecącą w stronę Polski. Cóż innego tych gabarytów mogło poruszać się z prędkością ok. 800 km/h, nadlatując znad Rosji?
Zawiodły też procedury prawne. Dziennikarze RMF FM ustalili, że mimo obowiązku zgłoszenia sprawy naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej, Dowództwo Operacyjne nie złożyło doniesienia. Jest to naruszenie obowiązujących przepisów, gdyż każdą taką sprawę powinna sprawdzić prokuratura.
Teraz biegli dokonują analiz znalezionych szczątków, a prokuratura prowadzi śledztwo. Na miejscu katastrofy nadal leżą jednak resztki po pocisku, których nikt nie zebrał, ani nie zabezpieczył.
Największa armia w Europie
Minister jeszcze niedawno zapowiadał budowę najpotężniejszej armii w Europie. Teraz jednak okazało się, że polskie niebo nie jest bezpieczne. Tym bardziej że programy są w powijakach, a w przypadku Patriotów MON, drugą fazę programu Wisła rozpoczął dopiero po wybuchu wojny w Ukrainie. Dopiero w tym roku planowane jest podpisanie umowy, a ministerstwo zakłada, że dostawy pierwszych dwóch baterii w ramach drugiej fazy zostaną zrealizowane w 2026 roku - zakończenie dostaw planowane jest dwa lata później. Obecnie Polska posiada dwie baterie, które mogą najwyżej obronić jedno miasto wojewódzkie.
Jednak sam sprzęt nie wystarczy. Do jego obsługi potrzebni są wyszkoleni ludzie, których wciąż brakuje. A także sprawne i przejrzyste procedury, które będą działać. Tymczasem te kolejny raz zawiodły.
Okazuje się, że obraz potężnej armii, tworzony przez polityczne zaplecze ministra, nie jest do końca prawdziwy. Jednak to nie żołnierze zawodzą, ale cywilni nadzorcy, którzy tworzone przez siebie procedury stosują wybiórczo.
Czy tym razem wszystkie zostały dotrzymane? Wiele wyjaśniła by publikacja choć fragmentu raportu z 16 grudnia albo przedstawienie notatki, która powinna zostać sporządzona w MON, jeśli minister został poinformowany ustnie.
Zapewne tego resort nie przedstawi, a z podatnikami, którzy ich zatrudniają, będzie nadal rozmawiał przy pomocy oświadczeń.
Dla Wirtualnej Polski Sławek Zagórski