ONZ zawiodło prześladowaną mniejszość Rohingya dla dobrych relacji z Birmą? Niepokojące doniesienia Vice News
• Rohingya to jedna z najbardziej prześladowanych mniejszości na świecie
• Ludność ta mieszka w Birmie i wyznaje islam
• Kilka lat temu doszło do krwawych starć między muzułmanami i buddystami
• Również teraz ich relacje są napięcie
• Vice News: uciekający z kraju Rohingya trafiają w ręce gangów przemytników
• Serwis nie szczędzi także ostrych słów ONZ
• Czy nie zrobiono dość dla Rohingya, bo ważniejsze były relacje z władzami Birmy?
Konflikt między buddyjskimi i muzułmańskimi mieszkańcami birmańskiego stanu Rakhine (Arakan) nie ma krótkiej historii. I choć zdarzały się w niej karty pokoju, to wiele innych spisano krwią. Lokalne starcia między grupami etnicznymi i religijnymi oraz większe zbrojne rebelie, późniejsze prześladowania Rohingya, czyli muzułmańskiej ludności tego regionu, w tym aresztowania i przymusowe prace - wszystko to powodowało kolejne exodusy tego ludu poza granice kraju, do Bangladeszu. I choć po ucieczkach następowały też powroty, dla birmańskich władz Rohingya stali się obcymi, przybyszami z sąsiedniego państwa, a z czasem nielegalnymi imigrantami. W latach 70. ubiegłego wieku zaczęto bowiem ograniczać ich prawa, a w 1982 r. Rohingya stracili birmańskie obywatelstwa i stali się bezpaństwowcami.
Do ostatniej erupcji wrogości doszło w 2012 roku, po tym, jak trzech mężczyzn Rohingya zgwałciło i zamordowało buddyjkę. Nie trzeba było czekać długo, by zaczęły płonąć całe wioski. Buddyjscy radykałowie szukali zemsty i chcieli raz na zawsze przepędzić niecierpianych sąsiadów. Nawet birmańska policja była oskarżana w najlepszym przypadku za zbyt słabe reagowanie, w najgorszym o udział w atakach. Także Rohingya mieli nie pozostawać dłużni wobec napaści.
I choć w ostatnim czasie walki ucichły, pod spodem wciąż tli się ogień niechęci i nieufności. Niedawno serwis Vice News postanowił się przyjrzeć obecnym relacjom między grupami. Z trzyczęściowego materiału wideo Vice wynika, że nie tylko do pokojowego współistnienia tych grup jeszcze bardzo daleko. Pojawiają się też mocne oskarżenia tak wobec władz Birmy i innych krajów regionu o bycie zamieszanym w ataki lub przemytnicze procedery, jak i ONZ, które miało nie zrobić dość dla prześladownej ludności.
Choć to właśnie Narody Zjednoczone określają Rohingya najbardziej prześladowaną mniejszością świata i nie raz apelowały ws. tej mniejszości, narażając się na krytykę w Birmie.
Lokalni oficjele nie bez winy
Reporter Vice News dotarł m.in. do obozów dla tzw. wewnętrznych przesiedleńców, którzy stracili domy podczas ostatnich walk - tak buddystów, jak i muzułmanów. Przy czym schronienia tych drugich raczej przypominają "obozy internowania", jak ocenia serwis. Do takich miejsc, podaje Vice, trafiło 140 tys. osób.
Serwis prześledził także morską przemytniczą trasę w regionie, bo tak niechciani w Birmie Rohingya często sami decydowali się na ucieczkę, licząc na pracę w Tajlandii czy Malezji. Jednak zamiast upragnionego spokoju, trafiali w ręce przemytniczych gangów, którzy ich więzili i żądali więcej i więcej pieniędzy od ich bliskich. A jeśli ich nie dostali? W Tajlandii znaleziono już wiele masowych grobów i - jak twierdzą rozmówcy Vice, lokalny obrońca praw człowieka oraz policyjny informator - jeszcze więcej pozostaje ukrytych.
W materiale Vice pojawiają się także oskarżenia, że w przemytniczy proceder wmieszani są wysocy oficjele i członkowie służb - tak z Birmy, jak i Tajlandii - którzy mają brać łapówki. Serwis podaje, że nigdy nie złapano wierchuszki stojącej za dochodowym przemytniczym biznesem.
ONZ odwróciło wzrok?
Nie mniej mocne słowa podają pod adresem ONZ. Vice dotarło bowiem do wewnętrznych dokumentów organizacji, które - jak opisuje serwis - sugerują, że próbowano wyciszyć obawy na temat sytuacji Rohingya. Jako przykład podaje doniesienia o masakrze w wiosce Du Chee Yar Tan na północy stanu.
O tym, że miało tam dojść do pogromu Rohingya pisała w styczniu 2014 r. agencja Associated Press. Samo ONZ informowało wówczas o co najmniej 40 ofiarach Rohingya. Lekarze bez Granic potwierdzili później, że udzielili pomocy rannym z okolicy (organizacji tej zakazano potem na kilka miesięcy pracy w regionie). Z kolei Reuters donosił, że USA wezwały władze Birmy do śledztwa, ale te od razu twierdziły, że żadna masakra nie miała miejsce.
Vice rozmawiało z byłym pracownikiem OHCHR, Michaelem Shaikhem, który niedługo po tych wydarzeniach był w okolicach miejsca, gdzie miało dojść do masakry, i twierdzi, że spotkał tam jej świadków. Ostatecznie jednak, jak ocenia, ONZ miało uwierzyć w wersję birmańskich władz, brak wystarczających dowodów masakry, by postawić na dobre relacje z tym krajem.
Birma, po latach dyktatury wojskowej, wchodziła wówczas stopniowo na drogę demokracji. Z materiału serwisu wynika jednak, że być może odwrócono wzrok od tego, że mogła ona być usłana trupami jednej z jej mniejszości.