PolitykaNadzwyczajny szczyt Unii Europejskiej w Brukseli. Skok naprzód czy krok ku rozpadowi?

Nadzwyczajny szczyt Unii Europejskiej w Brukseli. Skok naprzód czy krok ku rozpadowi?

Podczas wtorkowego spotkania ministrów spraw wewnętrznych w Brukseli poświęconego kryzysowi migracyjnemu gra toczyć się będzie o coś więcej niż tylko o kwestię rozdziału uchodźców między państwa. Jeśli propozycja Komisji Europejskiej zostanie przegłosowana w Radzie, będzie to oznaczać bezprecedensowe poszerzenie kompetencji Unii kosztem suwerenności państw członkowskich.

Oskar Górzyński

21.09.2015 | aktual.: 21.09.2015 18:19

- Myślę, że to dla Unii prawdziwy test, ale i szansa na duży skok naprzód - w ten sposób perspektywy przed unijnym szczytem w sprawie uchodźców określił Guy Verhofstadt, lider frakcji liberałów w Parlamencie Europejskim. Skok naprzód, o którym mówił były belgijski premier, to krok ku ściślejszej Unii, a w ostatecznym rozrachunku krok ku europejskiej federacji, której Verhofstad jest jednym z najbardziej znanych zwolenników.

Właśnie to jest prawdziwą osią niezgody i stawką w negocjacjach dotyczących rozwiązania kryzysu migracyjnego w Europie. Propozycja Komisji Europejskiej, która będzie przedmiotem dyskusji między ministrami spraw wewnętrznych, zawiera bowiem nie tylko plan rozlokowania 160 tys. uchodźców z Syrii i Erytrei, ale i stały mechanizm "dzielenia się" uchodźcami, o którego zastosowaniu za każdym razem będzie decydować Komisja w Brukseli. W praktyce oznaczałoby to oddanie przez prawa członkowskie znacznej części suwerenności w dziedzinie polityki imigracyjnej w ręce Brukseli.

- To byłby ogromny, bezprecedensowy krok, jeżeli chodzi o przejęcie suwerenności państw narodowych przez Unię. Myślę, że dlatego federaliści - jak Verhofstadt - popierają to rozwiązanie, bo dla nich każdy kryzys jest okazją, aby poszerzyć kompetencje Unii - mówi WP Paweł Świdlicki, analityk londyńskiego think-tanku Open Europe. - Oczywiście, można powiedzieć, że Polska i inne kraje powinny zrobić w kwestii uchodźców więcej, ale to powinna być ich decyzja. Tym bardziej, że tu nie chodzi o te 160 tysięcy ludzi. Mówimy o stałym mechanizmie, tymczasem nie wiemy, jak długo ludzie będą tu przychodzić. To może mieć ogromne konsekwencje na przyszłość dla tych krajów i dla całej Unii - dodaje.

Przeciwko takiemu układowi najgłośniej protestują państwa Grupy Wyszehradzkiej. Ale nie tylko. Wątpliwości mają też m.in. Finlandia czy Dania, gdzie prawicowa Duńska Partia Ludowa zapowiedziała wycofanie się z rządzącej koalicji, jeśli rząd przyjmie warunki Brukseli.

Także szef polskiego MSZ Grzegorz Schetyna dał do zrozumienia, że powodem polskiego sprzeciwu wobec planu Junckera jest nie tyle konieczność przyjęcia ok. 11 tys. uchodźców, lecz właśnie stałość tego rozwiązania.

W artykule opublikowanym w kilku europejskich gazetach i portalach, Schetyna zapewnia, że Polska nie jest przeciwna przyjmowaniu uchodźców, a nawet "jest w stanie przyjąć większą liczbę na zasadzie dobrowolności, niż tę wskazaną w ramach obowiązkowych kwot proponowanych przez Komisję Europejską".

- Początkowo wydawało się, że opozycja wobec propozycji Komisji to tylko państwa Grupy Wyszehradzkiej. Teraz okazuje się, że państw przeciwnych temu rozwiązaniu jest więcej - mówi WP Camino Mortera-Martinez, ekspertka fundacji Centre for European Reform.

Zwykle w takiej sytuacji unijny szczyt zakończyłby się albo kompromisem biorącym uwagę zastrzeżenia opozycji, albo fiaskiem. Wiele wskazuje jednak na to, że tym razem tak nie będzie. Jak wynika z sygnałów wysyłanych przez zachodnich dyplomatów, jeśli ministrowie spraw wewnętrznych wszystkich państw UE nie zgodzą się jednomyślnie na propozycję KE, zostanie zarządzone głosowanie, a przeciwnicy rozwiązania zostaną zapewne przegłosowani. W realiach unijnych byłby to bardzo drastyczny krok.

- Unia dotychczas niemal zawsze starała się, by w ważnych kwestiach decyzje były podejmowane na zasadzie konsensusu. Głosowania są bardzo rzadko stosowane, bo nikt nie chce, by w Unii dochodziło do rozłamów i izolacji. Zwykle porozumienie jest wypracowane już przed szczytem. Rozwiązanie problemu w taki sposób byłoby więc bardzo niezwykłym krokiem i niedobrym sygnałem dla państw członkowskich i ich obywateli - mówi Mortera-Martinez.
Według analityczki, rozwiązania proponowane przez Komisję nie są idealne. Wskazuje tu przede wszystkim na trudność w powstrzymaniu napływu uchodźców do bogatszych państw. - Jesteśmy jednak w szczególnej sytuacji, kiedy kolejne szczyty nie przynoszą rezultatu, a w grę wchodzi ludzkie życie i los strefy Schengen - dodaje.

Zdaniem Pawła Świdlickiego, jest niemal niemożliwe, by wszystkie państwa UE pozwoliły na przyjęcie propozycji Junckera w ramach konsensusu, bo jest to zbyt ważna sprawa dla ich interesów. Tymczasem próba narzucenia woli Komisji poprzez głosowanie może mieć bardzo daleko idące skutki dla całej Unii. Może bowiem doprowadzić do głębokich konfliktów wewnątrz wspólnoty. Tym bardziej, że sytuacja już teraz jest napięta, a metody perswazji największych państw UE wobec wschodniej części Unii są co najmniej kontrowersyjne. W dyskusjach nad kryzysem migracyjnym, zachodni politycy posunęli się nawet do otwartego szantażu, grożąc np. wstrzymaniem funduszy unijnych dla państw przeciwnych przyjęciu uchodźców.

- Przyjęcie planu Komisji może co prawda rozwiązać krótkoterminowo kryzys polityczny, ale kosztem długoterminowej stabilności, a nawet przetrwania Unii - mówi Świdlicki. Według eksperta, efekt może być taki, że więcej państw pójdzie w ślady Wielkiej Brytanii i rozpocznie debatę nad członkostwa w UE. A i samych Brytyjczyków może to przekonać, by zagłosować w referendum za wyjściem ich kraju z Unii. - To jest doskonały przykład Unii, której Brytyjczycy nie chcą. Takiej, która narzuca rozwiązania nawet w bardzo wrażliwych kwestiach państwa i która nie liczy się ze sprzeciwem - wskazuje analityk.

Zobacz również: Węgry budują mur na granicy z Chorwacją
Źródło artykułu:WP Wiadomości
Zobacz także
Komentarze (455)