ŚwiatMiliony dolarów dla piratów

Miliony dolarów dla piratów

Tylko poprzez zbrojną interwencję uda się wykorzenić plagę morskich przestępców w Somalii.

Miliony dolarów dla piratów
Źródło zdjęć: © PAP/EPA

Somalijscy piraci zagrażają handlowi światowemu. W ich rękach znajduje się obecnie 17 uprowadzonych statków i ok. 300 marynarzy. Do tej pory zagarnęli 30 mln dol. okupu, a ich apetyty rosną.

Z pewnością zainkasują także bajeczną kwotę za uwolnienie gigantycznego zbiornikowca saudyjskiego „Sirius Star”, największego okrętu, jaki do tej pory udało im się porwać. Na pokładzie długiego na 330 m kolosa znajdują się 2 mln baryłek ropy naftowej o wartości 100 mln dol. Wartość samego statku oceniana jest na 150 mln dol. Morscy zbóje porwali zbiornikowiec wraz z 25-osobową załogą 15 listopada. Wśród zakładników znalazło się dwóch Polaków, w tym prawdopodobnie kapitan okrętu. Uprowadzony „Sirius Star” zakotwiczył w somalijskim porcie Hobyo, gdzie nikt nie odważy się go zaatakować z obawy o życie marynarzy. Piraci zażądali okupu, podobno w wysokości aż 25 mln dol. Przekazanie pieniędzy ma się odbyć w ciągu 10 dni.

Arabska telewizja Al-Dżazira przekazała oświadczenie herszta piratów, Faraha Abd Dżameha, który powiedział, że negocjatorzy omawiający sprawę okupu są już na pokładzie zbiornikowca, jak również na lądzie. Okup ma zostać przekazany na okręcie.

„Przeliczymy pieniądze za pomocą maszyn liczących. Dysponujemy sprzętem, koniecznym do sprawdzania, czy banknoty nie będą fałszywe”, zapowiedział Abd Dżameh. 17 listopada w ręce morskich rabusiów z Somalii wpadł irański frachtowiec „Delight” z ładunkiem pszenicy. Dzień później poinformowano, że piraci uprowadzili w Zatoce Adeńskiej również żeglujący z Kiribati tajlandzki trawler rybacki. „Piraci wysłali światu sygnał: możemy robić to, co chcemy, myślimy o tym, co jest niemożliwe, dokonujemy tego, czego nikt się nie spodziewa”, oświadczył Andrew Mwangura, rzecznik wschodnioafrykańskiego Programu Pomocy Żeglarzom, mającego siedzibę w Mombasie. Zatokę Adeńską patroluje armada okrętów wojennych USA, Wielkiej Brytanii, Francji, Niemiec, Rosji, Indii i innych krajów. W połowie grudnia dodatkowe jednostki ma przysłać Unia Europejska. Coraz częściej okręty wojenne staczają potyczki z morskimi zbójami, ale nie potrafią ich powstrzymać.

Piractwo szerzy się także w innych regionach świata – wśród niezliczonych wysp archipelagu Indonezji, u wybrzeży Afryki Zachodniej, a zwłaszcza Nigerii. W Ameryce Południowej niebezpieczne są wody Wenezueli nie są bezpieczne. Ale nowego wymiaru nabrał piracki proceder tylko na wodach somalijskich, zwłaszcza w Zatoce Adeńskiej, między Rogiem Afryki a Jemenem. Przebiega tędy jeden z najważniejszych szlaków morskich, z którego korzysta, według różnych szacunków, od 16 do 30 tys. statków rocznie. Przez Kanał Sueski i Zatokę Adeńską przewożonych jest 30% światowego transportu ropy. Na wieść o porwaniu „Sirius Star”, który miał przewieźć ładunek czarnego złota wokół Afryki do Stanów Zjednoczonych, światowe ceny ropy wzrosły powyżej 58 dol. za baryłkę. Nie ma możliwości ominięcia tej trasy. Alternatywne szlaki przedłużają żeglugę o 20 dni, co oznacza wzrost kosztów nie do przyjęcia dla armatorów. Niektórzy właściciele statków zawierają ubezpieczenia wyłącznie od napadu na morzu i porwania jednostki. Ale i tak z
powodu plagi nowoczesnego piractwa towarzystwa ubezpieczeniowe podwyższają stawki.

Jak wynika z doświadczeń historii, piraci są szczególnie niebezpieczni, gdy mają oparcie w bazach czy raczej swych państewkach lądowych. W I w. p.n.e. imperium rzymskie doprowadziło do upadku organizmów politycznych utrzymujących floty wojenne i pewien ład we wschodniej części Morza Śródziemnego. W rezultacie zapanowała niewyobrażalna plaga piractwa. Morscy zbóje zdobywali statki, wyspy i przybrzeżne miasta, utworzyli własne państewko w górzystej Cylicji (Azja Mniejsza), zawierali sojusze polityczne. Rzymscy dygnitarze długo patrzyli przez palce na te poczynania, korsarze bowiem dostarczali im niewolników do pracy w latyfundiach. Rozzuchwaleni morscy rabusie porwali samego Juliusza Cezara. W końcu senatorowie znad Tybru uznali, że miarka się przebrała. Słynny wódz Gnejusz Pompejusz, zwany Wielkim, otrzymał nadzwyczajne pełnomocnictwa, flotę 500 okrętów i 120 tys. ludzi. To tak jakby Stany Zjednoczone przeznaczyły połowę swego budżetu i sił zbrojnych na walkę z morskimi zbójami. Z taką potęgą Pompejusz
pokonał piratów w bitwie morskiej, zdobył ich twierdze, kajającym się korsarzom łaskawie darował życie i osiedlił ich w azjatyckich miastach. Rzym ogromnym nakładem kosztów przywrócił spokój na morzu.

Od czasów starożytnych zmieniło się niemal wszystko, ale zasada pozostała. Piraci kontrolujący kraj stanowią niebezpieczeństwo dla handlu i świata. W Somalii rząd przestał istnieć w 1991 r. Rozpadły się struktury państwowe, zapanowała anarchia i wojna domowa między zwaśnionymi 18 klanami, która mimo przerw i rozejmów trwa do dziś. 2 mln Somalijczyków nie umiera z głodu tylko dzięki pomocy zagranicznej. Piraci zresztą chętnie zagarniają także statki z żywnością i lekarstwami dla swych rodaków.

Takie regiony jak Somaliland czy Puntland ogłosiły niezależność. Właśnie Puntland jest matecznikiem

współczesnych następców kapitana Morgana czy Edwarda Czarnobrodego. Porwane statki odprowadzane są do portów w Puntlandzie: Eyl czy Hobyo nad Oceanem Indyjskim albo Alula w Zatoce Adeńskiej.

Miejscowe władze wprowadziły za piractwo karę śmierci, ale nie przeprowadzono ani jednej egzekucji. Wraz z somalijskim aparatem państwowym przestała istnieć marynarka wojenna. Nie ma kto ścigać piratów ani strzec wód terytorialnych przed obcymi statkami, które prowadzą rabunkowe połowy ryb. „Obcy przetrzebili nasze łowiska. Musieliśmy zostać piratami, w przeciwnym razie czekałaby nas śmierć głodowa”, tłumaczył swój proceder somalijski korsarz Ali. Do dziś morscy zbóje z Somalii, do których dołączyło się wielu uzbrojonych po zęby Jemeńczyków, twierdzą, że nie są piratami, lecz „strażnikami wybrzeża”, a nawet obrońcami środowiska, pilnującymi, aby obce statki nie pozbywały się toksycznych odpadów na somalijskich wodach.

Ale tylko na początku rybacy, dawni marynarze straży przybrzeżnej Somalii oraz bojownicy miejscowych panów wojny działali jako korsarze w sposób chałupniczy. Szybko okazało się, że morskie rozbójnictwo to lukratywny biznes. W piratów zaczęli inwestować miejscowi kupcy. Dzięki nim rabusie z Rogu Afryki kupili szybkie łodzie motorowe, telefony satelitarne, systemy GPS, nowoczesny sprzęt komputerowy, kałasznikowy i rakietowe pancerzownice.

Pewien porządek przywrócili fundamentaliści z organizacji Unia Sądów Islamskich, którzy przejęli władzę w Mogadiszu i próbowali poskromić piratów. Ale Stany Zjednoczone podejrzewały somalijskich islamistów o konszachty z Al Kaidą. W końcu 2006 r. zachęcona przez Waszyngton Etiopia wysłała wojska do Somalii. Muzułmańscy radykałowie zostali przepędzeni ze stolicy i wszczęli wojnę partyzancką. Jesienią br. oddziały szebabów (czyli somalijskich fundamentalistów islamskich, dosłownie znaczy to „młodzież”) przeszły do kontrofensywy, zdobyły kilka portów i zbliżyły się do stolicy. Także szebabowie zorientowali się, że piractwo oznacza milionowe zyski. Jednym z patronów piratów został przywódca muzułmańskich ekstremistów, szejk Jusuf Mohammed Sijad. Piraci z Puntlandu są bardzo niezadowoleni z powodu tej konkurencji i grasują na morzach coraz odważniej, aby ubiec rywali.

Somalijscy piraci rzadko łupią statki, wolą uprowadzać jednostki i zwalniać je za okupem. Wiedzą, że kiedy znajdą się na pokładzie, są w zasadzie bezpieczni, dla armatora bowiem liczy się przede wszystkim bezpieczeństwo załogi. Często piraci udają rybaków, których kutry doznały awarii, czy też potrzebujących innej pomocy. Kiedy frachtowiec zastopuje, strzelają na postrach w powietrze, rzucają liny z hakami abordażowymi (tak jak korsarze w XVII w.), po których wspinają się na statek i zmuszają załogę do zmiany kursu. Kapitanowie poznali te sztuczki, więc morscy zbóje przyjęli nową taktykę. Wypływają statkami matkami daleko na ocean, gdzie nikt ich się nie spodziewa.

Tam spuszczają na morze szybkie łodzie motorowe, które niespodziewanie otaczają powolne frachtowce. Wystarczy kilka pocisków z pancerzownicy, które przemkną nad mostkiem atakowanego okrętu, a kapitan rozkazuje zatrzymać maszyny. Zazwyczaj w pierwszej fali wdziera się na pokład tylko ok. 10 piratów, 50 osłania ich z łodzi, a dalszych kilkudziesięciu czeka na brzegu, niejako w rezerwie. 26 września 62 piratów na trzech łodziach napadło i porwało ukraiński frachtowiec „Faina” przewożący 33 ciężkie czołgi typu T-72, zakupione przez rząd Kenii, oraz ogromne ilości amunicji. Do dziś statek ten wraz z załogą pozostaje w rękach porywaczy, którzy w oczekiwaniu na okup usiłują sprzedać część amunicji. Okręty wojenne z ośmiu państw, wspierane przez lotnictwo pokładowe, krążą po Zatoce Adeńskiej. Marynarka wojenna Francji, jak w czasach wojny, organizuje co dwa tygodnie eskortowane konwoje złożone z 30 frachtowców. Na razie robi to za darmo, lecz armatorzy wiedzą, że prędzej czy później francuska admiralicja zażąda
zapłaty za ochronę. Coraz częściej dochodzi też do morskich potyczek. Brytyjska fregata „Cumberland” otworzyła ogień do łodzi pirackiej, zabijając dwóch morskich zbójów. 18 listopada poinformowano, że indyjska fregata „Tabar”, która ocaliła przed napadami pirackimi kilka frachtowców, stoczyła bitwę z trzema korsarskimi okrętami. Korsarze odmówili poddania się inspekcji i pierwsi otworzyli ogień. Celne salwy z „Tabar” trafiły piracki statek matkę, który stanął w płomieniach i poszedł na dno.

Operacje okrętów wojennych nie pozostały bez następstw. Od sierpnia do października liczba ataków somalijskich korsarzy nieco spadła. Ale piraci pokazali, na co ich stać, kiedy porwali zbiornikowiec „Sirius Star” daleko na południu, gdzie nikt nie spodziewał się ich napadów, w odległości 833 km na południowy wschód od kenijskiego portu Mombasa. Fregaty państw NATO i innych nie mogą być wszędzie. Admirał Mike Mullen, szef Połączonych Sztabów armii USA, w wystąpieniu w Pentagonie wyraził zdumienie, że morscy rabusie zaatakowali w takiej odległości od Somalii i zdobyli ogromny okręt („Sirius Star” jest wielkości amerykańskiego lotniskowca, zabiera jednak trzy razy więcej ładunku).

Kiedy uprowadzony statek wraz z załogą znajdzie się już w pirackim porcie, rozpoczynają się żmudne negocjacje w sprawie okupu. Prowadzą je często somalijscy kupcy, udający niezależnych pośredników. Zazwyczaj rozpoczynają się od kwoty półtora miliona dolarów, aczkolwiek za „Fainę” z czołgami morscy rozbójnicy zażądali 22 mln, potem obniżyli żądania do 8 mln.

Piraci, zazwyczaj upici alkoholem z okrętowych barów, oszołomieni haszyszem, często grożą wysadzeniem porwanego okrętu. Zmuszają pojmanych marynarzy, aby telefonowali do rodzin ze skargami na „skąpych armatorów, którzy nie chcą płacić”, lub też mimochodem wspominają: „Dziś piraci znów zdobyli parę statków i kilku ludzi zginęło. Wam też to się może przytrafić”. Kapitan porwanego niemieckiego frachtowca: „BBC Trinidad”, Słowak Jan Konecny, zdołał potajemnie połączyć się z armatorem i wstrząśnięty relacjonował: „Piraci biorą narkotyki, nie jedzą, nie piją, tylko przez cały czas żują zioło. Myślę, że to coś w rodzaju koki i kto wie, co zrobią, jeśli zaczną szaleć na pokładzie”.

„Zioło” to rosnąca w Somalii roślina khat o właściwościach pobudzających. W Rogu Afryki stymulują się nią niemal wszyscy dorośli mężczyźni, których na to stać. Piraci konsumują mnóstwo khatu, wydają na jego zakup niebagatelną część pieniędzy z okupu, sprowadzają zioło do swych portów samolotami. Za zwolnienie „BBC Trinidad” morscy rozbójnicy żądali 8 mln dol. Ostatecznie zgodzili się na nieco ponad milion. Okup gromadzono tak pospiesznie, że w niemieckich bankach zabrakło gotówki i część okupu wypłacono w banknotach 20-dolarowych. Pieniądze niekiedy dosłownie spadają pitarom z nieba, zrzucane z helikopterów w pływających, wodoszczelnych walizkach. Poławianie tych walizek, uważane za najbardziej ryzykowne, jest obowiązkiem najstarszego z piratów. W zamian za podjęcie ryzyka korsarz senior otrzymuje dodatkowy udział w łupach. Piractwo stało się prawdopodobnie najbardziej wydajną gałęzią gospodarki Rogu Afryki. W portach Puntlandu jak grzyby po deszczu wyrastają restauracje, które przygotowują posiłki kuchni
zachodniej tylko dla zakładników z uprowadzonych okrętów. Aktywnych morskich zbójów jest około tysiąca, ale codziennie dołączają nowi, skuszeni blaskiem mamony. Abdi Farah Juha, mieszkaniec Garowe w Puntlandzie, opowiada z zazdrością: „Piraci mają pieniądze, mają władzę i stają się coraz potężniejsi. Biorą za żony najpiękniejsze dziewczęta, budują największe domy, mają nowe samochody i nową broń”.

Każdy szanujący się pirat ma kilka młodziutkich żon, najczęściej kupionych od szczepów koczowniczych, których kobiety słynne są z urody. Morscy zbóje zatrudniają księgowych, specjalistów komputerowych, korzystają z opieki skorumpowanych protektorów w różnych kręgach władzy.

Nie muszą już pożyczać pieniędzy od kupców w zamian za połowę łupów. Przeciwnie, to piraci udzielają teraz pożyczek, a pieniądze z okupu inwestują w coraz lepszą broń, statki i sprzęt.

Ośmieleni powodzeniem, grasują na coraz dalszych wodach.

Okręty wojenne różnych państw mogą powstrzymać wiele pirackich ataków, ale nie wykorzenią plagi morskich zbójów. Obecne państwa nie są tak okrutne jak starożytny Rzym, zatapiają korsarskie łodzie tylko w ostateczności. Somalijskiemu piractwu mogłaby położyć kres tylko operacja podobna do tej, którą ponad 2 tys. lat temu przeprowadził Pompejusz – inwazja na lądowe państewka piratów, pokonanie ich w walce i okazanie łaski oraz stworzenie znośnych warunków życia tym, którzy się poddadzą. Tylko że żadne państwo nie jest gotowe do operacji w Somalii, kraju rozległym i niebezpiecznym, który przecież łatwo może stać się nowym Afganistanem. Także ograniczone działania zbrojne przeciwko portom nie zostaną podjęte z obawy o życie zakładników. Wiele wskazuje na to, że morscy rozbójnicy z Rogu Afryki długo jeszcze będą zagrażać światowej żegludze.

Miliony okupu

Spośród 199 udokumentowanych incydentów na świecie w pierwszych trzech kwartałach tego roku 63 miały miejsce w Zatoce Adeńskiej i na wodach na wschód od Somalii. Tylko w trzecim kwartale somalijscy piraci porwali 26 jednostek z 537 członkami załóg i zaatakowali 21 innych jednostek. Szacuje się, że od początku 2008 r. piratom zapłacono od 25 mln do 30 mln okupu. Dane te nie uwzględniają potencjalnego okupu za 17 jednostek i ponad 300 członków załogi, którzy wciąż pozostają w rękach piratów. * Napadają, strzelają, mordują*

Międzynarodowe Biuro Morskie (IMB) określiło skalę zagrożenia współczesnym korsarstwem jako bezprecedensową i dramatyczną. Według danych działającego przy IMB Centrum Raportów w sprawie Piractwa (Piracy Reporting Centre) z siedzibą w Kuala Lumpur w Malezji, od stycznia do września 2008 r. doszło do 199 ataków pirackich. W pierwszym kwartale takich incydentów było 53, w drugim 63, w trzecim zaś aż 83.

Co trzeci napad piratów przeprowadzany jest na wodach wokół Somalii. Morscy rabusie wdarli się na pokłady 115 statków, 31 uprowadzili, 23 zaś ostrzelali. Jak informuje PRC, „nastąpiła intensyfikacja w naturze ataków, jeśli chodzi o użycie przemocy, wzrosła także liczba wziętych przez piratów zakładników oraz wysokość kwot zapłaconego okupu”. W czasie trzech pierwszych kwartałów br. morscy zbóje wzięli jako zakładników 581 marynarzy, dziewięciu porwali, a innych dziewięciu zabili. Siedmiu innych członków załóg uważa się za zaginionych, nie ma nadziei, że ci ludzie pozostają przy życiu. Powyższe dane są już nieaktualne. W październiku i listopadzie br. morscy rabusie atakowali bowiem z prawdziwą furią.

Azjatycki korsarz z katapultą

W ubiegłych latach piraci grasowali przede wszystkim na wodach Południowo-Wschodniej Azji. W 2005 r. renomowana brytyjska firma ubezpieczeniowa Lloyds uznała za najniebezpieczniejszą długą i wąską (937 km długości, w najwęższym miejscu 36 km szerokości) cieśninę Malakka między Półwyspem Malajskim a Sumatrą. Jest to jeden z najważniejszych szlaków morskich świata, przez cieśninę Malakka odbywa się 40% globalnego handlu morskiego, tą drogą przewożona jest ropa do Japonii. Piraci dysponujący nowoczesną bronią, niekiedy finansowani przez chińskie gangi zwane triadami, często zdobywali nawet wielkie frachtowce. W 1992 r. opanowali na krótko nawet ogromny zbiornikowiec „Valian Carrier”, który przez kilka godzin bez kapitana i sternika dryfował przez cieśninę. W końcu tzw. państwa nadbrzeżne – Singapur, Malezja i Indonezja, wydały zdecydowaną walkę morskim rozbójnikom. Do cieśniny wysłały liczne okręty wojenne, wspierane przez lotnictwo. Sądy skazywały pojmanych piratów na surowe kary. Szefowie triad doszli do
wniosku, że pora wycofać się z interesu. Piractwo na wielką skalę udało się wyplenić. Ostatni poważny atak nastąpił w grudniu 2005 r., kiedy wielki chemikaliowiec, żeglujący do Singapuru, został porwany przez morskich zbójów. Statek szybko odnaleziono na Morzu Południowochińskim dzięki zamontowanym na nim urządzeniom nadawczym, podobnym do samolotowych transponderów. Piraci nadal uprawiają swój proceder wśród wysepek Południowo-Wschodniej Azji, ale w porównaniu z somalijskimi korsarzami można ich uznać za „rzezimieszków chałupników”. Bardzo rzadko mają broń palną, zazwyczaj uzbrojeni są tylko w noże, siekiery, maczety, a nawet proce czy prymitywne katapulty, trochę podobne do tych z czasów Pompejusza Wielkiego. Zazwyczaj zadowalają się ograbieniem w porcie jakiejś barki czy łodzi, niekiedy wdzierają się na pokłady małych stateczków, zabierają, co można unieść, i pospiesznie zmykają. Jeśli porywają statki, to przeważnie małe, powolne holowniki. Jak poinformowała Lee Yin Mui z Regionalnego Porozumienia o
Współpracy w Zwalczaniu Piractwa, podczas ostatniego ataku ok. 15 piratów uprowadziło holujący barkę do Singapuru holownik „Whale 7”, którego załogę wysadzili na brzegu. Ogłoszono alarm we wszystkich portach regionu. Po trzech tygodniach „Whale 7” został odnaleziony w Tajlandii, już pod nową nazwą „Saga 1” i przemalowany. Piraci, którzy trafili za kraty, przyznali, że za „pozyskanie” statku zleceniodawcy zapłacili im równowartość 35 tys. dol. Energiczna kampania przeciwko korsarzom i bezpardonowe ściganie nawet drobnych przestępstw na morzu przyniosły efekty. W czasie pierwszych dziewięciu miesięcy bieżącego roku liczba ataków pirackich w Azji Południowo-Wschodniej spadła o 11% w stosunku do 2007 r. i o 32% w porównaniu z 2006 r. * Nigeryjscy zbóje rzeczni*

Inny charakter ma pirateria na wodach nigeryjskich. Tu trudno odróżnić morskich rozbójników od rebeliantów lub swego rodzaju separatystów z 11-milionowego ludu Ijaw, zamieszkującego ogromną, bogatą w ropę deltę Nigru. Starszyzna Ijaw oskarża władze centralne, że nie dzielą się w dostatecznym stopniu dochodami ze sprzedaży czarnego złota. Często sami wymierzają sprawiedliwość, kradnąc ropę z rurociągów lub ze statków stojących w portach. Niekiedy porywają też zachodnich pracowników koncernów naftowych oraz okręty. O organizowanie tych aktów piractwa oskarżany jest jeden z wodzów ludu Ijaw, występujący pod dumnym imieniem Tompolo. Ostatnio bojownicy Ijaw uprowadzili duński statek „Thor Galaxy” wraz z filipińską załogą, który ze sprzętem górniczym na pokładzie żeglował rzeką Escravos do naftowego miasta Wari w stanie Delta. Statek został zwolniony 18 listopada, po 30 godzinach. Władze nigeryjskie zaprzeczają, że zapłacono okup, prawdopodobnie jednak akcja ta przyniosła konkretne zyski piratom z delty.
Archaiczna marynarka wojenna Nigerii nie potrafi poskromić rzecznych piratów, śmigających szybkimi łodziami po niezliczonych ramionach delty Nigru. Koncerny naftowe organizują własne flotylle ścigaczy, obsadzone przez dobrze opłacany nigeryjski personel, co jednak znacznie podwyższa koszty wydobycia.

Nigeryjscy piraci nie gardzą nawet niewielkim zarobkiem. Niedawno w ich ręce wpadło osiem trawlerów z 96 rybakami na pokładzie. Podjęto negocjacje w sprawie okupu.

Jan Piaseczny

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)