Makowski: "Tarcza antykryzysowa obroni nas przed recesją? Kluczowe będą szczegóły" [OPINIA]
Prezydent i premier zapowiedzieli uruchomienie pakietu pomocowego dla gospodarki. Jego skala - 212 mld zł - jest w istocie bezprecedensowa. W teorii na czas pandemii pracodawcy i pracownicy mają otrzymać zastrzyk gotówki i odroczenie wierzytelności, które pozwoli im przetrwać. W biznesie nie żyje się jednak teorią, lecz praktyką. To ona sprawdzi czy "tarcza antykryzysowa" nie ma dziur.
18.03.2020 | aktual.: 18.03.2020 17:24
Prawie 10 proc. PKB - tyle w bezpośrednim transferze gotówkowym oraz gwarancjach płynności i zapowiedziach odroczenia spłat podatków oraz rat, wyniesie koszt rządowej "Tarczy antykryzysowej". To ogromne, nie mające żadnego punktu odniesienia w historii III RP środki, które poprzez efekt synergii mają służyć jednemu celowi: uczynieniu wszystkiego, co możliwe, aby polska gospodarka utrzymała się na powierzchni przez nadchodzące miesiące pandemii koronawirusa. I gdy uda się już z nim uporać, nie wpadła w spiralę bankructw, zwolnień i zadłużeń. Dla setek tysięcy, jeśli nie milionów Polaków, to kwestia absolutnie priorytetowa. Czy zostali uspokojeni?
Pięć filarów tarczy
Przynajmniej na papierze, a właściwie w zapowiedzi premiera Mateusza Morawieckiego oraz pojawiających się w mediach społecznościowych prezentacjach, wszystko wygląda w miarę spójnie. Projekt osłonowy podzielono na pięć filarów, w skład których weszły moduły poprawiające bezpieczeństwo płacowe pracowników, finansowanie przedsiębiorstw, ochronę zdrowia czy wzmocnienie inwestycji państwowych. Rozbijmy je na czynniki pierwsze.
Filar "bezpieczeństwo pracowników" to 30 mld zł (23,8 wydatki, 6,2 środki płynnościowe), które posłużą wprowadzeniu tzw. wakacji kredytowych nawet do sześciu miesięcy, przesunięciu płatności za media, finansowaniu postojowego dla umów cywilnoprawnych, zasiłku opiekuńczego dla osób zajmujących się przez dwa tygodnie dzieckiem do 12 roku życia oraz ochrony pożyczkobiorców. "Finansowanie przedsiębiorstw" to z kolei aż 73,2 mld zł (4,9 w wydatkach i 68,3 w środkach płynnościowych), które państwo zamierza przeznaczyć na mikropożyczki dla małych firm, finansowanie leasingu dla spółek transportowych, odroczenie lub rozłożenie składek ZUS na raty oraz brak kar za opóźnienia w przetargach publicznych.
W trzecim filarze "ochrona zdrowia", 7,5 mld zł zostanie bezpośrednio przekazanych na działania związane z walką z koronawirusem oraz dofinansowanie cyfryzacji opieki zdrowotnej. Dosyć enigmatycznie wygląda przedostatni z filarów "tarczy", czyli punkt "wzmocnienie systemu finansowego", który przeznacza 70,3 mld zł w środkach płynnościowych na stabilne funkcjonowanie Narodowego Banku Polskiego oraz Komisji Nadzoru Finansowego i Ministerstwa Finansów. Czego nie ukrywają sami autorzy projektu, jego istotnym czynnikiem - niejako kołem zamachowym - ma być ostatni, piąty filar, czyli "program inwestycji publicznych". Aż 30 mld zł w bezpośrednich wydatkach budżetu, będzie przeznaczone w najbliższym czasie do stymulowania rozwoju infrastruktury, cyfryzacji, remontów szkół czy szpitali oraz, m.in. transformację energetyczną. Państwo będzie musiało na tym polu na jakiś czas zastąpić przedsiębiorców tak, aby z tygodnia na tydzień nie zostały zamrożone największe projekty rozwojowe, niezbędne do stopniowego wychodzenia z kryzysu. Tyle założeń i planów.
Kto na tym skorzysta?
Prawdziwe pytania, które formułują dzisiaj przedsiębiorcy i pracownicy, dotyczą bowiem kluczowych dla nich szczegółów. A to dopiero od nich zależy, na ile strategia "tarczy antykryzysowej" będzie chronić tych, którzy są najbardziej narażeni na upadłość, a nie "Januszy biznesu", którzy lepiej odnajdą się w gąszczu papierologii i wniosków. Premier Morawiecki starał się wraz z ministrem finansów oraz szefem NBP na dodatkowej, popołudniowej konferencji przeciąć kluczowe wątpliwości, ale siłą rzeczy w tak złożonej materii nie da się wspomnieć o wszystkim.
Tymczasem zagrożenie wykorzystywania pakietu pomocowego istnieje realnie, choćby ze względu na brak powszechności i automatyzacji kluczowych ulg. Dla przykładu, aby państwo przejęło finansowanie 40 proc. wynagrodzenia pracowników, pracodawca będzie musiał w jakiś sposób udowodnić, że został dotknięty epidemią koronawirusa i przez to jego biznes ucierpiał. Jako istotną stratę uważa się spadek obrotu o 15 proc. w okresie dwóch miesięcy lub spadek obrotu o 25 proc. w okresie jednego miesiąca. Nie trudno sobie wyobrazić, że podobne spadki można "wygenerować" za pomocą kreatywnej księgowości, a ci którzy nie są biegli w rachunkach (jednoosobowe firmy bez księgowych), mogą się w całym procesie po prostu nie odnaleźć.
Diabeł tkwi w szczegółach
Premier i prezydent zadeklarowali również, że "państwo pokryje firmie w kłopotach blisko połowę pensji pracownika na postojowym". Tutaj rodzą się analogiczne pytania - jak zdefiniować "firmę w kłopotach"? Do której kolejki się ustawić, z jakimi dokumentami? Kluczowy jest również brak precyzyjnego opisu warunków, które trzeba spełnić aby starać się o odroczenie płatności ZUS-u na trzy miesiące. Na tę chwilę nie wiadomo dokładnie jak szybko wnioski zostaną rozpatrzone, choć sama deklaracja brzmi obiecująco. W sytuacji utraty dochodu np. małego salonu fryzjerskiego, opłacanie kilku miesięcy ZUS-u bez klientów, mogłoby oznaczać wypadnięcie z rynku.
Czy to się komuś podoba, czy nie, o większość z ulg wymienionych w pakiecie ratunkowym dla gospodarki będzie się trzeba postarać, co przy i tak zredukowanym personelu urzędniczym, może zaowocować ogromnymi opóźnieniami w wypłatach i niewydolnością systemu. Tymczasem dla wielu przedsiębiorców - np. rodzinnych piekarni, biur podróży, taksówkarzy, artystów i twórców - pomoc potrzebna jest szybko oraz systemowo. Optymistycznie dla firm zabrzmiała jednak zapowiedź ministra finansów. - Wprowadzenie nowych form podatkowych, w tym od sprzedaży detalicznej, odraczamy do końca roku - powiedział w środę minister finansów Tadeusz Kościński. Uspokajał również szef NBP. - Fizycznej gotówki mamy nieprzebrane ilości - mówił Adam Glapiński na konferencji po posiedzeniu rządu. Przekonywał, że Polacy mogą być spokojni o depozyty w bankach i że gotówki w bankomatach na pewno nie zabraknie. Jak dodał, NBP szacuje wzrost gospodarczy w 2020 roku na poziomie 1,7-2 proc.
Nieoficjalnie źródła rządowe zapewniają nas jednak, że kłopotliwe albo dyskusyjne kwestie zostaną wyraźnie doprecyzowane w projekcie ustawy, a sama kwota ok. 212 mld zł może zostać w przyszłości rozszerzona, podobnie jak postępują inne państwa walczące z kryzysem gospodarczym spowodowanym pandemią. Bez względu na brak precyzji oraz zasadne pytanie o źródła finansowania "tarczy", należy przyznać, że to projekt o dużym potencjale, któremu nie można odmówić ambicji. Nawet, jeśli ma dziury. Ale tylko takie projekty - na ogromną skalę i dostosowywane do dynamicznie zmieniającej się sytuacji - będą działać w obliczu zagrożenia, którego skala wykracza poza stosowane do tej pory standardowe narzędzia finansowe.
Marcin Makowski dla WP Opinie