Jak Rosja i Ukraina postrzegają zmiany w Polsce? Kreml się cieszy, Kijów zaniepokojony, a zwykli ludzie są zakłopotani i zdziwieni
• Rosja i Ukraina bacznie przyglądają się sytuacji politycznej w Polsce
• Kreml nie kryje zadowolenia z naszych zawirowań wewnętrznych
• Z kolei w Kijowie rośnie zaniepokojenie kierunkiem zmian w Warszawie
• Inaczej na wydarzenia w Polsce patrzą społeczeństwa obu krajów
• Zwykli Rosjanie i Ukraińcy są zakłopotani i zdziwieni, bo w ich oczach Polska uchodziła za wzór do naśladowania
28.01.2016 | aktual.: 28.01.2016 10:05
Wschód Europy spogląda na nasze zawirowania wewnętrzne przede wszystkim ze zdziwieniem. Kreml nie kryje oczywiście zadowolenia, a Kijów jest co najmniej zaniepokojony. Natomiast społeczeństwa obu krajów są chyba skonsternowane, bo w oczach Rosjan czy Ukraińców Polska kojarzyła się dotąd z sukcesem i była wzorem do naśladowania.
Polska marka na Wschodzie
Najlepiej zacząć chyba od końca, a więc od pytania, czy nasze elity państwowe zdają sobie sprawę z konsekwencji wewnętrznych zawirowań politycznych dla postrzegania Polski na Wschodzie? Jeśli nie, to może wzięłyby taki czynnik pod uwagę, chodzi bowiem o coś więcej niż tylko polska polityka wschodnia, ale o Polskę jako markę.
Wcale nie będzie przesadą stwierdzenie, że jeśli chodzi o publiczny wizerunek, nasz kraj ma bardzo silną pozycję, kojarząc się wschodnim społeczeństwom z ogromnym i nieosiągalnym dla nich sukcesem, a dokładniej - oryginalnie polskim sukcesem. Oczywiście pojęcie sukcesu ma różne znaczenia w zależności od percepcji oceniającego. Dla zwykłego mieszkańca b. ZSRR wiąże się z dobrobytem i zasobnością, ale także porządkiem i schengeńską swobodą. Na tle mizernych efektów rosyjskiej i ukraińskiej transformacji nasze osiągnięcia są godne pozazdroszczenia, a słowo Polska jest tam synonimem pojęcia Europa.
Co więcej, wielu wschodnich sąsiadów kojarzy Polskę bardzo personalnie, na przykład z postaciami Lecha Wałęsy i Aleksandra Kwaśniewskiego. Dlaczego? Z prostej przyczyny - to politycy, dzięki którym Polacy mają niebotyczne pensje, a szczególnie emerytury. Prawda, że nie do wiary? Natomiast dla tamtejszych społeczeństw obywatelskich nasz sukces ma bardziej wyrafinowane oblicze, a jest nim transformacja ustrojowa czyli kulturowa, która przyniosła instytucjonalną europejskość, m.in. w UE. Konotacje personalne, to rozpoznawalne od Gruzji, poprzez Rosję i Ukrainę, po Mołdawię nazwiska Adama Michnika, Andrzeja Wajdy, Zbigniewa Zanussiego, Leszka Balcerowicza czy Marka Belki. Mówiąc wprost chodzi o polską demokrację i kulturę, także tę polityczną, a jeszcze dokładniej o polską drogę do nich, zakładającą pokojową zmianę ustroju i konsekwentną realizację reform.
Chyba najlepszą pochwałą naszych sukcesów jest naturalna reakcja, zawsze życzliwa, a prawie zawsze zazdrosna: W Polsze wam powiezło (W Polsce wam się udało). A wracając do pytania o stan wiedzy naszych polityków, koniecznie należy dodać, że w oczach wschodnich sąsiadów, polski sukces to zbiorowe osiągnięcie, a zatem dorobek i własność całego społeczeństwa, a nie opcji politycznej, która akurat sprawuje władzę. Bo ukraińskie i rosyjskie elity kulturalne bodaj najbardziej zazdroszczą nam narodowego konsensusu wokół państwa prawa, z tak oczywistymi wydawałoby się elementami jak trójpodział władzy i pluralizm polityczny, zamiast policji politycznej. Tymczasem dziś polska marka i receptura cywilizacyjna oraz dwudziestopięcioletni dorobek na Wschodzie wydają się zagrożone. Jaka jest więc percepcja polskich zawirowań w Rosji i na Ukrainie?
Rosyjska ambiwalencja
W komentarzach internetowych na temat Polski dominuje zdziwienie połączone z niezrozumieniem. Być może jest to kwestia imperialnej natury Rosjan, ale dziwią się, że skoro nasz kraj ma się tak dobrze, to po co gwałtowne zmiany, które prowokują wielotysięczne demonstracje sprzeciwu. Rosyjskich internautów mniej interesują polsko-unijne przepychanki, nurtuje ich za to pytanie, po co do licha majstrować przy dobrym państwie i jeszcze lepiej funkcjonującej gospodarce, a więc po co destabilizować dobrobyt?
Kompromisowym wyjaśnieniem jest połączenie: "wody sodowej" od odniesionych sukcesów - słowem, przewróciło nam się w głowach od sytości i błogostanu - ze stereotypem Polaka, czyli narodową skłonnością do sobiepaństwa, a mocniej - do anarchii oraz warcholstwa, wywodzonych z jaśniepańskiej Rzeczypospolitej. Taki zestaw polskości jest również zawsze i ochoczo lansowany w kremlowskich mediach, a więc wkraczamy w politykę wewnętrzną Kremla, a raczej w świat medialnej manipulacji Polską.
Z szeregu informacji różnych mediów, od telewizji Russia Today, po "Izwiestię" i rządową "Rossijską Gazietę", wyłania się pozornie niezamierzony, ale raczej dobrze przemyślany wizerunek solidarności władzy rosyjskiej z władzą polską. Bo czym innym jest przedstawianie demonstracji KOD jako polskiego Majdanu, a więc znanego Rosjanom buntu wobec prawowitej władzy? Przez lata kremlowskie media zohydzały jak mogły prawo obywateli do każdego, w tym ulicznego sprzeciwu.
Adresatami informacji o polskiej "anarchii" są oczywiście zwykli Rosjanie, a treść ma ich dopingować do konsolidacji z Kremlem, jawiącym się jako gwarant stabilności społecznej i bezpieczeństwa socjalnego. Rosyjska propaganda wie co robi, czasy są bowiem trudne ze względu na kryzys gospodarczy i spadek realnych dochodów obywateli. Zatem jeśli w sytej Polsce znaleźli się wichrzyciele, to Rosjanie powinni być bardziej czujni wobec rodzimej V kolumny, i tak nasze zawirowania uderzają obuchem w rosyjskie społeczeństwo obywatelskie, a to kolejny polski "bonus" Kremla.
Na tym tle nie jest żadnym odkryciem ogromne zadowolenie rosyjskich elit władzy z polsko-unijnej debaty ideowej i prawnej. W interesie Kremla leży rozbicie jedności europejskiej i euroatlantyckiej. Celem taktycznym pozostaje wzmocnienie tego nurtu polityczno-biznesowego Europy, który chce zniesienia antyrosyjskich sankcji. Zamysłem strategicznym pozostaje trwały podział zachodniej wspólnoty i powrót do koncertu mocarstw z decydującym udziałem Moskwy. Polskie dywidendy Rosji wcale się na tym nie kończą, bo wydarzenia w naszym kraju wpisują się w kryzys europejskich wartości, a zatem koniec siły przyciągania Unii Europejskiej wobec państw b. ZSRR, dziś stowarzyszonych w Partnerstwie Wschodnim. Dlatego informacje z Polski są przeplatane migawkami z wielotysięcznych manifestacji antyrządowych w Mołdawii oraz tradycyjną krytyką ukraińskiej transformacji. Można by rzec - Unio, to twoje dzieło!
Nieco inaczej można ocenić reakcję rosyjskiego społeczeństwa obywatelskiego. Jest nią chyba spore zakłopotanie. Polska zawsze była ulubieńcem rosyjskiej inteligencji, ciesząc się także sympatią od czasu odzyskania suwerenności przez oba kraje. Nasze reformy były uznawane za wzorcowe i stawiane jako przykład do naśladowania. Dotyczy to zresztą demokratycznych kręgów z pozostałych krajów WNP. Nie da się ukryć, na przykład słuchając radia Echo Moskwy, że działania PiS nie cieszą się sympatią tej części rosyjskiego audytorium.
Pewien wyjątek stanowi chyba Garry Kasparow, który w swoich planach dla "Rosji po Putinie" utrzymuje konieczność zaprowadzenia "przejściowej dyktatury" w celu rozliczenia obecnych elit władzy i biznesu. W taki projekt bezkompromisowość obecnych polskich elit rządzących wpisałaby się idealnie. Zresztą podobną logikę ideową dostrzega również "Niezawisimaja Gazieta", bo jej zdaniem to w radykalnych grupach byłej opozycji antykomunistycznej, które dotąd nie znajdowały w Europie Środkowej społecznego zrozumienia, narodził się model "demokracji antyliberalnej" realizowany obecnie w Budapeszcie i Warszawie.
To na marginesie, bo proeuropejsko nastawiona część elit rosyjskich w swoim zakłopotaniu próbuje nawet usprawiedliwiać Warszawę w sporze z Brukselą. Na przykład komentarz Moskiewskiego Centrum Carnegie racjonalizuje postawę polską, zarzucając władzom unijnym spóźniony efekt węgierski, czyli zbyt silną reakcję na niespójne, a zatem niezagrażające polskiej demokracji reformy PiS. Nie ulega natomiast wątpliwości eksperckie zaniepokojenie dwoma czynnikami potencjalnego zaostrzenia sytuacji w Polsce. Głównym jest nieosadzona instytucjonalnie władza Jarosława Kaczyńskiego i fakt sterowania przezeń konstytucyjnymi władzami RP. Drugim zaś groźba zniszczenia narodowego konsensusu i umowy wyborczej, bo według Carnegie Polacy głosowali nie na PiS i wojnę z UE, a za poprawą sytuacji poszczególnych grup społecznych. Mimo tego rosyjskie społeczeństwo obywatelskie nadal wierzy, że Polacy są euroentuzjastami, a polska demokracja jest na tyle silna, że głosujący na PiS zaczną niebawem rozliczać władze z wyborczych obietnic.
Pora przejść do Ukrainy.
Ukraiński monitoring
Z tym sąsiadem sprawa wygląda nieco inaczej, bo komentarze sprowadzają się do dwóch ważnych wątków - wpływu polskich zmian na tworzący się porządek prawny Ukrainy, a zatem na kształt transformacji oraz reperkusji dla naszych relacji bilateralnych. Polskie wybory prezydenckie i parlamentarne były śledzone z ogromną uwagą, bowiem, co tu dużo mówić, Kijów obawiał się nieco rządów PiS. Chodziło o ewentualny wpływ narodowego patriotyzmu prawej części polskiej sceny politycznej na stosunki z krajem, który odgórną budowę nowoczesnego społeczeństwa oparł na heroizacji UPA-OUN.
Obecna sytuacja, mimo wizyty prezydenta Andrzeja Dudy i deklaracji ministrów Waszczykowskiego oraz Macierewicza, nie jest dla ukraińskich elit jasna. Nie brak głosów, że formalne relacje i deklaracje polskiego wsparcia dla Ukrainy pozostają w sferze werbalnej. W praktyce kwestia odpowiedzialności UPA za zbrodnie na Polakach pozostanie jedną z kluczowych przeszkód w dialogu. Tym bardziej, że ustawowe rozwiązania ustrojowe podniosły tę kwestię z rangi regionalnej (Zachodnia Ukraina) na poziom państwowy.
Ukraińskich obaw nie rozwiewa, a wręcz je potęguje, forsowana w Warszawie koncepcja Międzymorza, czyli budowa jednego z naszych filarów bezpieczeństwa o Grupę Wyszehradzką, Łotwę i Rumunię. Kijów niepokoi szczególnie aktywizacja i ocieplenie relacji polsko-rumuńskich, bo niepodległa Ukraina ze względu na spory terytorialne oraz mniejszość rumuńską nigdy nie pałała sympatią do Bukaresztu. Mówiąc wprost, Ukraińcy obawiają się, że Rumunia - członek NATO i UE - zajmie miejsce strategicznego partnera Polski w tej części Europy. Być może dlatego Kijów intensyfikuje relacje z Berlinem. Ale jeszcze ciekawsza jest ukraińska reakcja na wydarzenia wewnętrzne w naszym kraju.
W odróżnieniu od moskiewskiej propagandy, która czerpie z polskich zawirowań pełnymi garściami, ukraińskie czynniki oficjalne trzymają się złotej zasady międzynarodowej, aby nie komentować wewnętrznych posunięć władz sojuszniczego państwa. Tym bardziej, że w Polsce zarabia na życie ok. 1 mln ukraińskich gastarbeiterów. Co innego media, które skupiają jednak uwagę na prawnej, instytucjonalnej i ustrojowej stronie zmian dokonywanych przez PiS. Trudno się temu dziwić, skoro dwa lata temu m.in. za niezależność systemu sądowniczego zginęło na Majdanie blisko 100 osób. Trudno się temu dziwić także dlatego, że Ukraina z ogromnym trudem, ale jednak, próbuje tworzyć zręby własnej demokracji i państwa prawa.
Jak można się domyślać, polskie wydarzenia nie są oceniane pozytywnie przez społeczeństwo obywatelskie - główną siłę napędową ukraińskiej transformacji. Powód jest prosty - jak przekonać Ukraińców do trudnych reform, skoro nawet wzorcowa Polska czyni je odwracalnymi, szczególnie jeśli chodzi o tak oczekiwane społeczne zmiany, jak niezależność wymiaru sprawiedliwości czy prawne gwarancje demokracji w postaci sądu konstytucyjnego. Polskie zawirowania nie sprzyjają więc budowie demokracji na Ukrainie. Co innego tamtejsi oligarchowie, którzy mogą wręcz uzasadniać swoje manipulacje polityczne przykładem idącym z Warszawy, z zastrzeżeniem jakościowo innej kultury prawnej naszych sąsiadów. Choć z drugiej strony, przy ogromnym doświadczeniu ukraińskich oligarchów, nie jest do końca jasne, kto u kogo mógłby się uczyć, jeśli chodzi o "falandyzację prawa".
I na koniec, nie sposób pominąć reakcji na reakcję, czyli wrażenia jakie robi na Kijowie dialog Warszawy z Moskwą. Powiedzieć, że Ukraina obawia się polsko-rosyjskiego porozumienia ponad głowami, to stanowcza przesada wobec stałego aksjomatu ukraińskiego naszej polityki zagranicznej. Jeśli jednak taki był nawet niezamierzony efekt wizyty polskiego wiceministra w Moskwie, może to tylko pomóc polsko-ukraińskich relacjom - nic złego, żeby Kijów poczuł się nieco zdopingowany. Z drugiej strony, polskie elity władzy powinny pamiętać, że w zintegrowanym świecie każde działanie wewnętrzne niesie ze sobą nie tylko potencjalny, ale rzeczywisty skutek międzynarodowy, zaś narodowym dobrem pozostaje dobre imię i wizerunek Polski, na który od ćwierćwiecza ciężko pracowało całe społeczeństwo, a nie tylko polityczne elity. Ma to i będzie miało ogromne znaczenie dla wsparcia demokracji i społeczeństw obywatelskich naszych wschodnich sąsiadów.