Indeksy dla dzieci
Trudno ci znaleźć w mieście ciekawe zajęcia dla dzieci? Nie masz z nimi co robić w weekend? Pomyśl, czy swojej pociechy nie wysłać na uniwersytet.
19.03.2009 10:39
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Uniwersytet zwykle kojarzy się dzieciom z brodatymi panami w czarnych togach, którzy używają trudnych słów, z zakurzonymi książkami i salami wykładowymi ziejącymi nudą. Nic bardziej mylnego! – postanowiło udowodnić kilku zapaleńców. I tak powstała krakowska fundacja Paideia-, a wraz z nią – Uniwersytet Dzieci.
Choć pomysł tego ostatniego wcale nie jest polski. Pierwszy dziecięcy uniwersytet stworzyło w 2002 roku dwoje dziennikarzy z niemieckiej Tybingi. Dziś w samych tylko Niemczech jest ponad 70 dziecięcych uniwersytetów, a idea rozpełzła się poza granice kraju. Dotarła do Szwajcarii, Austrii, na Słowację. Ba! Nawet na Wyspy Kanaryjskie i do dalekiej Kolumbii. Pierwszy Uniwersytet Dzieci w Polsce zaczął działać w Krakowie. Potem były Warszawa i Wrocław – wszędzie sukces! W roku „akademickim” 2007/2008 w zajęciach Uniwersytetu Dzieci w Krakowie i Warszawie uczestniczyło 1600 „studentów” i 400 wolnych słuchaczy. W ubiegłym roku dzieci przyjeżdżały- z wielu miast Polski, a zapisy na nowy rok akademicki (odbywają się poprzez stronę http://www.ud.edu.pl/kr/dziennik/17375/dzien/2009-03-19) z powodu liczby chętnych są zamykane już po kilku godzinach.
– Uniwersytet Dzieci oferuje nowoczesny program edukacyjny wzorowany na nauczaniu uniwersyteckim – mówi od niedawna zaangażowana w projekt wicedyrektor warszawskiego Festiwalu Nauki, profesor Magdalena Fikus. – Wykładowcami są pracownicy naukowi, badacze i dydaktycy, którzy na co dzień uczą studentów i prowadzą badania naukowe. Zajęcia odbywają się raz w tygodniu, w weekendy. W prawdziwej sali wykładowej na prawdziwym, „dorosłym” uniwersytecie. Uczestnicy dostają indeksy, do którym mogą zbierać zaliczenia kolejnych zajęć.
A jak wyglądają te ostatnie? – Obudziłem bestię – opowiada wykładowca, który w Warszawie przybliżał dzieciom tajniki rozmaitych infekcji. – Podzieliłem dzieci na dwie grupy – jedną stanowiły komórki, drugą wirusy. Wirusy miały atakować komórki i doprowadzać do zakażenia. To, co działo się potem, jest nie do opisania – śmieje się wykładowca.
Poza wykładami fundacja Paideia proponuje także zajęcia w terenie. Na przykład zwiedzanie miasta z architektem czy historykiem sztuki. Jak zorganizować wycieczkę, podczas której dziecko nie umrze z nudów? – Najważniejszy jest pomysł – uważa prowadząca zajęcia na Uniwersytecie Dzieci Agnieszka Kulus. I daje następującą receptę: „Zastanów się, jaki temat będzie najbardziej atrakcyjny dla dziecka, i opracuj szlak specjalnie dla niego. Zwiedzając z dziećmi katedrę na Wawelu, chciałam, żeby same odkryły historię polskich królów. Wcieliły się w rolę ekspedycji historyków z dalekiego kraju, która ma zbadać nagrobki czterech królów i na tej podstawie dowiedzieć się więcej o ich osobowości, wyglądzie, modzie, a nawet sytuacji politycznej kraju, którym rządzili. Nie mówiłam dzieciom o historii, pozwoliłam im wysnuwać własne, szeroko zakrojone interpretacje (nawet te najbardziej zabawne), a dopiero potem opowiedziałam, »jak było naprawdę«. Pozwalaj dotykać wszystkiego, co nie jest chronionym eksponatem w muzeum – niech
dziecko zbada fakturę kamieni, z których zbudowano kościół, poczuje siłę wiatru wiejącego na wysokiej wieży, trzymając wypuszczony szalik, włoży dłonie do zimnej górskiej rzeki, spróbuje udźwignąć średniowieczny łańcuch, który trzymał zakutego w kuny nieszczęśnika”.
Zajęcia organizowane są tak, by nie nudził się na nich ani 7-, ani 12-latek. Pomyślano także o rodzicach. Od niedawna przy warszawskim Uniwersytecie Dzieci działa kawiarnia naukowa, w ramach której rodzice mogą wysłuchać „dorosłego” wykładu na temat zbliżony do tego, który został zaproponowany dzieciom. Jest o czym dyskutować w drodze do domu. No dobrze, spytacie pewnie, a czy to wszystko jest za darmo? Nie. Ale czesne jest niewielkie. Uczestnictwo w Uniwersytecie Dzieci jest częściowo opłacane przez rodziców, dla zdolnych maluchów są przewidziane stypendia, część kosztów wzięła na siebie fundacja. No i powiedzcie, czy to nie jest fenomenalny pomysł? Naszym zdaniem – jak najbardziej!
Igor Kościelniak