"Im zawsze się spieszy". Dziewulski ocenia szaleńczą jazdę Dworczyka
Michał Dworczyk we wtorek przepraszał za to, że jego samochód bezprawnie wykorzystywał sygnały świetlne i dźwiękowe podczas "rajdu" w stolicy. - Samo słowo "przepraszam" nie załatwia problemu - ocenia Jerzy Dziewulski, były szef ochrony Aleksandra Kwaśniewskiego.
We wtorek "Fakt" ujawnił skandal z udziałem byłego szefa KPRM. Rządowa limuzyna jechała "na bombach" przez Warszawę, wioząc Michała Dworczyka.
Wszystko dlatego, że Dworczyk spieszył się na obchody miesięcznicy smoleńskiej. W poniedziałek o godz. 7:40 Michał Dworczyk wystąpił w audycji "Sygnały Dnia" w Polskim Radiu. Już o 7:50 wybiegł z budynku radia i wsiadł do służbowej limuzyny. Zależało mu na czasie - musiał bowiem w 10 minut dojechać do kościoła przy Pałacu Prezydenckim.
Dystans, jaki miał do pokonania Dworczyk, to 10 kilometrów. W pewnym momencie kierowca samochodu wjechał na pas dla autobusów, wyciągnął z kokpitu koguta policyjnego, zamocował go na dachu i włączył sygnały świetlne.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Głęboko przemyślana". Minister komentuje decyzję Kaczyńskiego
Sprawę skomentował Jerzy Dziewulski, były szef ochrony Aleksandra Kwaśniewskiego. Dziewulski lata spędził w służbach i nie raz organizował przejazdy VIP-ów. Jak tłumaczy w rozmowie z "Faktem", żeby jeździć z "kogutem" na dachu, trzeba zdobyć specjalne uprawnienia. - Może dostać je tylko ten, kto jest w służbie, która ma takie uprawnienia, czyli policja, żandarmeria, straż miejska. Kierowca KPRM nie ma prawa mieć uprawnień wynikających z uprawnień służb - wyjaśnia.
- Nieprzeszkolonym kierowcom wydaje się, że sam kogut na dachu i sygnał daje im niebotyczne uprawnienia. Myślą, że na jezdni mogą robić, co chcą. A guzik prawda! Muszą stosować do przepisów, ale nie do wszystkich i muszą także zdawać sobie sprawę, że nie mają szczególnego rodzaju uprawnień wynikających z naruszania bezpieczeństwa - mówi Dziewulski.
"Im zawsze się spieszy"
Jak ujawnia ekspert, zdarza się, że - z winy polityków - kierowcy są zmuszani do luźnego podejścia do przepisów. - Oni często stosują taką formę jazdy jako formę "na życzenie". To znaczy, że ten, który wsiada do samochodu, życzy sobie, aby jechać szybko, bo mu się spieszy, a im się zawsze spieszy. W związku z tym zakładają koguta na dach i jadą, choć nie mogą - wyjaśnia Dziewulski.
Zaznacza, że mimo iż zgodnie z przepisami nikt nie jest w stanie zmusić kierowców do jazdy uprzywilejowanej, to w praktyce nikt nie odważy się odmówić politykowi.
Ocenia także, że przeprosiny Dworczyka nie są wystarczające. - Jazda na mszę rocznicową i rozpędzanie z tego powodu ludzi po mieście samochodem nieuprawnionym do tego typu zastosowań jest skandalem. I samo słowo "przepraszam" nie załatwia problemu. Bo co, minister nie wiedział czy niechcący to zrobił? Przeprasza się wtedy, kiedy coś się zrobi niechcący, a tu od początku było założenie, aby rozwalić ruch na drodze, bo mu się spieszy. To jest właśnie bezczelność tej władzy i to jest przerażające - mówi Dziewulski.
Czytaj też:
Źródło: "Fakt"