PublicystykaGowin odchodzi, bo teraz liczy się mobilizacja własnych elektoratów [OPINIA]

Gowin odchodzi, bo teraz liczy się mobilizacja własnych elektoratów [OPINIA]

Jarosław Gowin po wyborach kopertowych stracił zaufanie liderów PiS. Teraz stracił stanowisko. Czy ma jeszcze szansę po raz kolejny odbudować swoją pozycję?

Gowin odchodzi, bo teraz liczy się mobilizacja własnych elektoratów
Gowin odchodzi, bo teraz liczy się mobilizacja własnych elektoratów
Źródło zdjęć: © EASTNEWS | Tomasz Jastrzebowski
Agaton Koziński

11.08.2021 07:25

Odwołanie Gowina było naturalną konsekwencją kołysania przez niego łódką o nazwie "Polski Ład", ale też zmian, które zachodzą w polskiej polityce. Bo dziś żaden obóz polityczny nie może sobie pozwolić na to, by w jej szeregach znajdowały się osoby, które w jakikolwiek sposób podważają jedną linię programową. To zresztą nie dotyczy tylko PiS, ale też PO.

Koalicja, która nigdy nie powstała

Jarosław Gowin lubi o sobie mówić jako o "sierocie po PO-PiS-ie". Nawiązuje w ten sposób do sytuacji, która nigdy nie zaistniała, ale która długo wydawała najlepszym rozwiązaniem w polskiej polityce. Chodzi o rok 2005. Rządzące wtedy SLD nie ma sejmowej większości, jest porozbijane "aferą Rywina" i pomniejszymi skandalami. Skłócony z prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim Leszek Miller jest już na marginesie (tak dużym, że dwa lata później wystartuje do Sejmu z list Samoobrony), sam Sojusz słania się na nogach, nie będąc w stanie utrzymać władzy. Kwaśniewski kończy drugą kadencję. Idzie nowe.

Tym nowym właśnie ma być PO-PiS, koalicja dwóch partii, które powstały w 2001 r. na gruzach AWS i Unii Wolności. Na długo przed wyborami w 2005 r. widać, że to one odsuną skompromitowany SLD od władzy. Ich współpraca wydaje się być ruchem najbardziej naturalnym z możliwych; mają podobne postsolidarnościowe dziedzictwo, obie odwołują się do podobnych tradycji, podkreślają te same konserwatywne wartości.

Rok 2005 to moment, gdy większych różnic między oboma ugrupowaniami po prostu nie widać. Dość przypomnieć, że wtedy w PO byli m.in. Grażyna Gęsicka, Zyta Gilowska czy Janusz Kowalski. W PiS choćby Radosław Sikorski, Paweł Zalewski, Paweł Kowal. To, że one wspólnie utworzą rząd, wydaje się rozwiązaniem oczywistym także dla wyborców.

A jednak taka koalicja nigdy nie powstała. PO i PiS wyborczą współpracę nawiązały tylko raz - w wyborach samorządowych w 2002 r. To wtedy narodził się akronim PO-PiS. Akronim, który szybko obrósł mitem marzenia o lepszej polityce, ale którego nigdy nie udało się zapełnić treścią. Bo od 2005 r. rządzi albo PiS albo Platforma. Nigdy razem.

Największym zwolennikiem koalicji PO-PiS był Jan Rokita. To on miał stanąć na czele rządu utworzonego przez tę partię w 2005 r. Gdy przy kolejnych wyborach w 2007 r. było jasne, że takiej koalicji nie będzie, wycofał się z polityki i już nigdy do jej uprawiania nie wrócił.

Zobacz też: Tusk kąśliwie o odsunięciu Gowina. "Kaczyński nie wybacza"

To właśnie wtedy zaczęło być głośniej o Gowinie (do polityki wprowadził go Rokita właśnie). Od początku w PO, ale podkreśla swoją prawicową tożsamość, przywiązanie do konserwatywnych wartości. Im bardziej Platforma szuka dla siebie głosów wśród dawnych wyborców SLD (transfer do PO Bartosza Arłukowicza z Sojuszu w 2011 r.), tym mocniej brzmią słowa Gowina, który wyrasta na nieformalnego lidera konserwatywnego skrzydła Platformy. Sam Tusk próbuje w ten sposób definiować swoją partię. "Polska potrzebuje formacji od Gowina do Arłukowicza" - mówił Tusk w 2011 r., ale już wtedy te słowa brzmiały nienaturalnie. Wiadomo, że nie da się zbyt długo tkwić w szpagacie.

PO wytrzymała w nim do 2013 r. Wtedy miała miejsca cała seria sporów Gowina z Tuskiem, najgłośniejszy dotyczył wprowadzenia w Polsce związków partnerskich. Ostatecznie ten pierwszy przestał być członkiem Platformy. Zresztą jego styl odejścia teraz z rządu PiS jest bardzo podobny.

Pęknięcie tektoniczne

W 2013 r. Gowin szybko ruszył z własną partią, ale fiasko startu w eurowyborach w 2014 r. (niecałe 4 proc. głosów) szybko pokazało mu pułap jego możliwości. Nie mogło być zresztą inaczej. Między PO i PiS wyrósł rów tektoniczny. Obie partie już wtedy zbudowały wokół siebie dwie szczelne bańki, swoje własne światy - na tyle duże, by całkowicie zapełnić polityczną przestrzeń. Wszyscy, którzy próbowali coś stworzyć między nimi, wpadali w to tektoniczne pęknięcie - i słuch o nich ginął. Jak Gowin w 2014 r.

Ale rok później powraca. I ten powrót robi wrażenie. Bo w to pęknięcie między PO i PiS wpadło wielu polityków - ale on jako jedyny zdołał z niego wyjść, w dodatku w dobrym stylu. Trafił na potężny kryzys PO (afera taśmowa, porażka Komorowskiego), a on jako koalicyjny partner Kaczyńskiego, mógł się przedstawić jako ten, który antycypował dwa lata wcześniej te zdarzenia. Miał w tym dużą wiarygodność.

Rok 2015 to moment, gdy polityczny pomysł Gowina okazuje się trafiony. Zjednoczona Prawica wygrywa wybory, zdobywa samodzielną większość w parlamencie. Późniejsze analizy pokazują, że aż 7 proc. wyborców Platformy przeniosło wtedy swoje głosy na PiS - i to oni stali się tą grupą, która dała tej partii samodzielne rządy. Roli Gowina w tym przepływie elektoratu zlekceważyć nie można. Te wybory pokazały, że sierot po PO-PiS-ie było więcej.

"Liczy się przede wszystkim zdolność mobilizacji własnego elektoratu"

Tylko że teraz losem tych sierot nikt nie zamierza się przejmować. Z prostej przyczyny: dziś przepływy elektoratu nie mają absolutnie żadnego znaczenia. O ile w wyborach w 2005, 2007, czy w 2015 r. o wygranej wyborczej decydowała przede wszystkim skuteczność w przeciąganiu na swoją stronę wyborców niezdecydowanych, wahających się, to już ostatnio liczy się przede wszystkim zdolność mobilizacji własnego elektoratu. Sekwencja wyborcza lat 2019-2020 pokazała to niezbicie. Nikt już nie zwraca uwagi na to, że są grupy wyborców nieumiejących się zdecydować. Że są jeszcze Polacy, którzy wahają się, czy poprzeć PiS, czy może jednak Platformę - bo też nikt nie ma głowy do tego, by konstruować przekaz dla grup o rozmiarach widzialnych tylko pod mikroskopem.

Gowin stracił miejsce w rządzie, bo ewidentnie "zakiwał się" w kwestii "Polskiego Ładu". Najpierw podpisał się w świetle kamer pod tym programem, by później otwarcie, ostrymi słowami krytykować jego założenia. Żaden lider polityczny takiej sytuacji akceptować nie może. Jego odwołanie było tego naturalną konsekwencją.

Ale w szerszej perspektywie wyjście Gowina z rządowej większości to sygnał, w którą stronę skręca polska polityka. Od tej pory kurs na utwardzanie własnych elektoratów będzie tylko przyspieszał. Wszystkimi dostępnymi sposobami obie strony będą dążyć do tego, by scementować własne grupy poparcia. Nic innego poza możliwością mobilizacji swoich zwolenników nie będzie się liczyć. Zauważymy to wyraźnie w kolejnych odsłonach serialu o nazwie "Polska polityka". Na "Lex TVN" należy patrzeć także przez ten pryzmat.

Źródło artykułu:WP Opinie
Jarosław Gowindymisjapis
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)