Działacze PiS wpadli w panikę. Kaczyński nie wie, co czyni i odrywa ich od konfitur
Chleba i igrzysk – tego, po ośmiu latach spędzonych w opozycji, domagali się od Jarosława Kaczyńskiego lokalni działacze PiS. Igrzysk Kaczyński dostarcza w nadmiarze. Chleba może być za to coraz mniej. Przynajmniej na pierwszy rzut oka.
11.07.2018 | aktual.: 11.07.2018 11:57
- Do polityki nie idzie się dla pieniędzy - ogłosił kilka dni temu Jarosław Kaczyński. - Ci, którzy są w spółkach, są przez nas szanowani, ale nie będą kandydowali.
Wiele bym dał żeby zobaczyć miny tysięcy samorządowców z partii Kaczyńskiego i jej przystawek, którzy słuchali - zapewne w osłupieniu - wystąpienia prezesa. Niektórym mogła zakiełkować nawet myśl: „Jak to nie idzie się dla pieniędzy, kiedy właśnie po to do polityki poszłam/poszedłem. Czy prezes postradał rozum?”.
Zobacz także
A byłaby to myśl ze wszech miar uprawniona, bo przecież nie tak dawno była już premier Beata Szydło krzyczała w Sejmie, tłumacząc gigantyczne nagrody dla ministrów, że „te pieniądze im się po prostu należały”. Jeśli więc na najwyższych szczeblach władzy można było liczyć na słoiczki konfitur, to dlaczego i pomniejsi działacze nie mieliby przytulić nieco pieniędzy? W czym są gorsi? "Prezesie, jak tu pojąć twoją decyzję, jak ogarnąć? Prezesie, jak żyć?!" - kołatało się im w głowach. (Podpowiadam: porad jak żyć, gdy nie starcza do pierwszego może udzielić wicepremier Jarosław Gowin. Dla swoich pewnie bezpłatnie).
#SamiSwoi - obnażona zachłanność PiS
Trzeba przy tym pamiętać, że działacze PiS w terenie przytulali dużo i chętnie. W kwietniu PSL odpaliło na Twitterze pierwszą bombę. Na początek Ludowcy ogłosili, że tylko 35 samorządowców PiS zarobiło w spółkach skarbu państwa 9,586 mln złotych. A potem w ramach akcji #SamiSwoi ludzie Władysława Kosiniaka-Kamysza „zatapiali” kolejnych zaradnych radnych „dobrej zmiany”. Było to niczym nalot dywanowy. Tu 991 tys. złotych od PGE, tam 816 tys. złotych od Tauronu czy 486 tys. złotych od KGHM. Na początku lipca prezes Forum Młodych Ludowców Miłosz Motyka podsumował, że radni PiS dorobili sobie w spółkach skarbu państwa 61 mln złotych. W środę (11 lipca) pojawiły się kolejne nazwiska.
Trudno jednoznacznie to rozstrzygnąć, ale najprawdopodobniej sowicie wynagradzani samorządowcy PiS mieli w założeniach stanowić trzon nowo powstającej – czytaj: lepszej, zdrowej moralnie - klasy średniej, w pełni zależnej od partii, której budowę zapowiadał premier Mateusz Morawiecki. Wszystko szło jak po maśle, gdy w ten radosny proces wmieszał się sam prezes Jarosław Kaczyński.
A wiadomo, że gdy prezes działać pocznie, każdą rzecz kończy bezzwłocznie. Tak było, gdy zobaczył, że ujawnienie nagród dla ministrów spowodowało gwałtowny spadek notowań jego partii. Zdecydował, że nie tylko kończy z nagrodami, ale nie zawahał się obniżyć uposażenia parlamentarzystów. Przy okazji dobrał się również do zarobków prezydentów miast. Dlaczego więc w piątek, gdy ogłaszał, że samorządowcy dorabiający w spółkach skarbu państwa nie będą mogli kandydować w jesiennych wyborach, miałby mu zadrżeć głos?
Prezes podobno nigdy nie błądzi, ale teraz mu się zdarzyło
W przypadku samorządowców prezes chyba jednak pobłądził. W każdym razie wykazał się dużą niekonsekwencją. Jeśli mówił, że „do polityki nie idzie się dla pieniędzy”, to powinien raczej doprowadzić do usunięcia ze stanowisk tych członków partii, którzy już przytulają kasę i przytulać będą nadal. Przy okazji decyzja Kaczyńskiego spowoduje, że w PiS będzie musiało dokonać się prawdziwe trzęsienie ziemi. To dlatego, że kolejność dziobania jest taka, że dorabiali sobie z reguły najbardziej prominentni radni. Najczęściej to oni byli lokomotywami wyborów samorządowych. Teraz Kaczyński będzie musiał szukać nowych. To jednak jego zmartwienie.
Niech jednak radni nie tracą nadziei. Prezes nie ogłosił jeszcze kwoty, którą uważa za zbyt wysoką do przytulenia. Gdy dostrzeże swój błąd, możliwe, że ustawi próg wysoko. I przytulać będzie można dalej.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl