Dom, którego nie ma
Trzeba zadbać, żeby łóżko było suche chociaż w ciągu dnia. Niektórzy robią podwieszane półki na materace pod sufitem, żeby nie zawilgotniały od ziemi i powietrza wpadającego przez szczeliny. Albo nie zaczęły pływać.
{:external}{:follow}
MATERAC
Randa nie ma z czego zrobić półki, bo wszystkie sznurki i gwoździe poszły na umocnienie namiotu przed zimą. Zresztą kiedy pada, woda i tak leje się ze wszystkich stron. Ziemia nie jest w stanie jej wchłonąć, a wszystko, co leży na podłodze, zaczyna pływać.
Zawsze mówię dzieciom, żeby najpierw chwytać materac, bo najdłużej schnie – mówi Randa.
Woda jest lodowata, a i bez tego jest zimno. Zimą jedynym sposobem wysuszenia piankowego materaca jest piecyk w namiocie. Paliwo do piecyka to główny zimowy wydatek w Arsalu.
W tym libańskim regionie tuż przy granicy z Syrią rozsianych jest około 170 nieformalnych obozów namiotowych, w których mieszka ponad 30 tys. uchodźców z Syrii. Dorasta w nich nowe pokolenie. Jedyny dom jaki zna, to namiot.
Gdy wychodzi słońce, większość rodzin rozwiesza materace na sznurach przed namiotem. Wysuszenie do cna zmokniętego materaca trwa do kilku dni.
Gdy Randa rozmawia z dziećmi, stara się obracać wszystko w żart. No bo jak inaczej?
Kiedyś wiało tak mocno, że dzieci zaczęły krzyczeć: "Mamo, zaraz odlecimy". Pomyślałam: Odlećmy. Nic nas tu nie trzyma. Ale nie odlecieliśmy. Nie mamy dokąd.
Randa mieszka w namiocie już 6 rok.
10 lat po wybuchu wojny domowej w Syrii co szósta osoba spotkana na libańskiej ulicy to uchodźca z tego kraju. Muszą wynajmować miejsce do życia - mieszkanie, garaż lub piwnicę. Często nie mają dokumentów, bo musieli szybko uciekać z domu. Jeśli wcześniej nie zniszczył go atak bombowy. Nie mogą wrócić, by wyrobić dokumenty lub odnowić wygasłe.
A bez papierów mogą się zatrudnić tylko w kilku sektorach - w rolnictwie albo w fabryce kartonów, ale to tymczasowa, nielegalna praca, dająca środki na bieżące potrzeby takie jak worek ryżu, soczewicy czy fasoli, chleb i jakieś używane ubrania. Raport ONZ wskazuje, że 75% uchodźców zarabia mniej niż 3,84 USD dziennie, czyli żyje poniżej granicy ubóstwa.
Jeśli jesteś "nielegalnym", trafiasz na kolejne bariery: utrudniony dostęp do lekarzy czy zapisanie dzieci do szkoły. Nie pojedziesz dalej do pracy - bez dokumentów nie przekroczysz linii punktów strażniczych, szczelnie okalających Arsal.
Schronienie stało się pułapką.
PODŁOGA
Do namiotu Rafy nie można wchodzić w butach. Część, która pełni funkcję salonu, wyłożona jest dywanem. Gdy jest zimno, tak jak teraz, wkłada się pod niego płaskie deski lub kawałki płyt znalezione na wysypiskach, kartonowe pudła rozłożone na płasko, a także kawałki blachy, skrawki szmat. Wszystko, co może zatrzymać zimno i wilgoć.
Dywan jest intensywnie czerwony, w brązowe wzory przypominające liście. Materace w wiśniowych pokrowcach, które kilka lat temu udało się odkupić za resztki oszczędności, w ciągu dnia Rafa układa jeden na drugim. Przypominają wtedy całkiem wygodną kanapę. Dzieci bawią się na niej albo odrabiają lekcje. Ale najważniejsze, że nie wieje od ścian namiotowej płachty, bo ta prowizoryczna kanapa zapewnia dodatkową warstwę.
Homs, gdzie mieszkali wcześniej, leży 160 km od Damaszku. To trzecie co do wielkości miasto w Syrii. W 2012 roku stało się "stolicą rewolucji" - epicentrum walk partyzantów z rządem. Na miasto spadały bomby, codziennie ginęli ludzie. Właśnie po tych wydarzeniach rodzina Rafy postanowiła przenieść się do Libanu.
- Oto, co zostało z naszego domu w Syrii - Rafa wskazuje zegar nad wejściem. - Wisi tu już 7 rok. Jesteśmy z Homs - dodaje, a jej oczy wędrują w stronę dzieci.
POKÓJ DZIECIĘCY
12-letni Hussan, młodsza o kilka lat Hazan i ich roczna siostra siedzą na cienkich materacach z pianki w rogu namiotu i grzeją się od rozpalonej czarnej kozy, czyli pieca zamontowanego na samym środku pomieszczenia. Przed momentem weszli do namiotu.
Dziś jest dla nich dobry dzień - mówi Rafa. - Jest szansa na naprawę dachu. Dzieci odzyskają swój pokój i nie będą musiały spać z nami w salonie - prowadzi nas w głąb namiotu. Staje na palcach i wskazuje miejsce, gdzie normalnie byłby sufit, a teraz jest dziura w materiale nabitym na drewniane deski. - Teraz nie mogą tutaj spać, bo leje im się na głowę.
- Dom w Homs pamiętam tylko ja, mąż i dwójka najstarszych dzieci. Kolejna dwójka urodziła się już tutaj – mówi Rafa. - To jest jedyny dom, jaki znają.
DACH NAD GŁOWĄ
Namiot Rafy stoi przy głównej drodze, widać z niego ciężarówkę. Trwa dystrybucja materiałów do naprawy namiotów. Od połowy 2019 roku uchodźcy nie mogą posiadać trwałych schronień. Wszystkie murowane lub betonowe konstrukcje powyżej 5 pustaków musiały zostać w Arsalu zburzone. Miało to wzbudzić w uchodźcach poczucie tymczasowości. Żeby się nie poczuli jak w domu.
Uchodźcy wyburzyli wówczas górne poziomy swoich z trudem zbudowanych prowizorycznych schronień. Bali się, że rządowe buldożery zostawią z nich kupę gruzu. Teraz zamiast górnej części ścian i dachów mają prowizorkę z drewna i plandeki.
Dlatego materiały wydawane z ciężarówki to głównie płachty, belki i gwoździe. Teren dystrybucji wydzielony jest taśmą budowlaną, za nią stoi długa kolejka. Każdy musi złożyć podpis i zabrać przeznaczone dla niego rzeczy.
Nagle taśmę zrywa na oko trzyletni chłopiec. Maluch zobaczył, że jego ojciec i starszy brat podnoszą drewniane belki, które – tak jak Rafa – wykorzystają do podtrzymania konstrukcji namiotu. Tak bardzo chce pomóc przy dźwiganiu belek, że o jedną z nich rozcina sobie wargę. Płacz trwa tylko chwilę, determinacja rośnie z każdym krokiem w stronę namiotu – domu.
ŚCIANY
Najmłodsza córka Samiry wróciła właśnie ze szkoły. Idzie w naszą stronę, ale gdy jest już blisko, zawstydza się i przytula do mamy. Różowy tornister ląduje na błotnistej drodze. Mała chce być inżynierką. Samira śmieje się, że najpierw córka musi polubić matematykę.
- Jak wygląda mój dzień? - Samira lekko denerwuje się tym pytaniem, ale zaraz puszcza do mnie oko. - A jak może wyglądać dzień matki czwórki dzieci. Robię to samo, co kobiety na całym świecie. Gotuję, piorę, pilnuję, żeby lekcje były odrobione. Z tą różnicą, że wszystko zajmuje mi dwa razy więcej czasu. Nie mam stołu, nie mam kuchni - tylko jeden palnik. Piorę zabłocone rzeczy w zimnej wodzie, każdą rzecz pojedynczo. Nie, nie chcę wracać do Syrii. Tam nie jest bezpiecznie, tam już nie ma naszego domu. Trzeba zaczynać wszystko od nowa. Gdybym wróciła, moi synowie mogą zostać wcieleni do wojska. Nigdy na to nie pozwolę, dlatego muszę tak żyć.
Samira zaprasza do namiotu. Kolorowe kotary na ścianach mają zapewnić córkom więcej intymności - na przykład kiedy muszą się przebrać. Zdobyła też lustro. - Trzeba o siebie dbać w każdych warunkach, nie tracić motywacji do tego, żeby wyglądać schludnie - mówi z uśmiechem.
Namiot, w którym mieszka Samira z dziećmi, ma odnowione ściany. To srebrna ocieplana pianka, która chroni od wiatru. Samirze umieścić ocieplenie na ścianach pomogli pracownicy PCPM. Pochodzi z materiałów dostarczanych w ramach przygotowania obozowisk do warunków zimowych. Pracownicy PCPM przez trzy miesiące odwiedzali syryjskie rodziny, oceniali stan namiotów i zapisywali potrzeby.
- Mogę poczuć się jak w księżniczka w srebrnym zamku - żartuje Samira.
Ściany namiotu pełnią też inne funkcje. Gdy masz coś ważnego, na przykład dokumenty, zdjęcia pamiątkowe z Syrii, albo zeszyty szkolne dzieci, wkładasz w reklamówkę i wieszasz na gwoździu. Na ścianie, w reklamówce są bezpieczne. Nie zamokną. I są zawsze pod ręką. Gdy już raz w swoim życiu uciekniesz z domu z całą rodziną, wiesz, że najważniejsze rzeczy muszą być zawsze pod ręką.
Córki Samiry po wejściu do namiotu włączają telewizor. Jakimś cudem udało się go kupić z oszczędności. To jest naprawdę jedyna okazja, żeby pokazać dzieciom, że istnieje inny świat, odrobina normalności – mówi Samira, gdy się żegnamy.
Jako matka boi się dwóch rzeczy: że dzieci będą musiały iść do pracy zanim zdobędą wykształcenie i że coś im się stanie, gdy ona będzie na targu albo w przychodni. Jej schronienia nie da się przecież zamknąć, prawdziwych drzwi tam nie ma.
Inne matki często mówią, że ich dzieci mają za mało, a widziały zbyt wiele.
KUCHNIA
W namiocie "iść do kuchni" znaczy "przejść na inny dywan". Randa swoją kuchnię oddzieliła dodatkowo kotarą z kawałka płótna. Najtrudniej jest zorganizować przestrzeń do przechowywania suchej żywności tak, by nie stała się wilgotna. W tym celu Randa zbiera po śmietnikach stare plastikowe kratki po warzywach, linki, druty. Można z nich zrobić szuflady. Mebel przypominający regał powstał z materiału znalezionego w obozie: kawałków płyt, drewna i starych okiennic. Kamienie podtrzymują kawałki materiałów rozpostarte na deskach i płytach.
Jeśli żyjesz na poziomie podłogi, nawet prowizoryczny regał czy szafka stają się dobrem
Garnki i palnik Randa kupiła za pieniądze, które zaoszczędziła z tak zwanej gotówki wielofunkcyjnej. W ramach pomocy od organizacji pozarządowych uchodźcy otrzymują środki na tzw. kartę przedpłaconą. Co miesiąc trafia do nich określona kwota.
Co innego, gdy dostajesz gotowe paczki, a co innego gdy możesz sam zaplanować, co kupisz.
Randa na targu kupuje najczęściej soczewicę i ryż. Są tanie i sycące. Przysmaża je z masłem i cebulą. Jeśli papka nie jest za gęsta, można podawać ją jako zupę. Gdy zgęstnieje służy przez kilka dni jako główne danie.
– Najgorzej, że mam do dyspozycji tylko jeden palnik. Gdy ktoś ma dużą rodzinę, pół dnia spędza w kuchni, kucając nad palnikiem. Jak nie ma prądu, część rzeczy wykonuję w ciemności – opowiada.
Nie przypominam sobie, żebym w czyjejś kuchni w namiocie widziała piekarnik czy choćby drugi palnik. Gaz jest tani, a energia elektryczna rzadko dostępna. Tego lata w Libanie przerwy w dostawach prądu trwały do 22 godzin. Dla wielu rodzin takie palniki są jedynym sposobem na przygotowanie ciepłego posiłku.
Córka Randy ma astmę i to bardzo utrudnia jej funkcjonowanie w obozie. Kobieta robi co może. Krawędzie płachty namiotu przykleja taśmą do podłogi. Nie wymyśliła jeszcze jak usunąć zapach pleśni.
- Ludzie dziwią się, że mamy telefony komórkowe i anteny satelitarne. Że to niby jest luksusowe. Dla mnie luksus to umywalka z bieżącą wodą i kawałek suchego miejsca. Ale wiem, że może być trudno to zrozumieć komuś, dla kogo jest to standard - mówi Randa, kucając nad palnikiem.
TELEFON I ŻYWNOŚĆ NA KARTĘ
Kto w obozie ma telefon, może skorzystać z arabskojęzycznej aplikacji Dalili, stworzonej specjalnie dla uchodźców przez Światowy Program Żywnościowy (WFP). Dalili pozwala porównać ceny 250 podstawowych produktów spożywczych w lokalnych sklepach w okolicy.
- Wpisujesz, czego potrzebujesz, a aplikacja pokazuje, gdzie jest najtaniej - Ali Hamad używa Dalili co miesiąc przed zakupami.
W wiosce Qabb Elias Muna i jej córka Lamar też co miesiąc sprawdzają ceny jedzenia.
– To taki rytuał, który pozwala mi chociaż na moment poczuć się jak w domu, w Syrii.
Poza tym pozwala zaoszczędzić dużo pieniędzy. Pewnego razu znalazłam mleko tańsze o 4000 funtów libańskich. To wystarczył, żebym mogła kupić cztery paczki makaronu i przygotować cztery kolacje – tłumaczy Muna.
Latifie telefon pomaga pamiętać o mamie.
Całą rodziną zdecydowali się popłynąć z Libanu na Cypr. Tam miały czekać lepsze warunki życia, godność i sprawczość - zamiast kryzysu, braku pracy i inflacji. Tysiąc dolarów od osoby za jeden dzień w przemytniczej łodzi.
Latifa przegląda zdjęcia ze łzami w oczach. Przeprawę ma udokumentowaną na swoim telefonie. Pierwsze fotografie to pełne nadziei twarze ludzi ściśniętych na małej łodzi. Potem "kapitan" zabłądził, skoczył do wody i więcej go nie zobaczyli.
Każde kolejne zdjęcie to coraz większy niepokój i zmęczenie. Po 8 dniach dryfowania bez jedzenia i picia turecka straż graniczna odstawiła ich z powrotem do Libanu.
Ale mama Latify nie przeżyła. Zmarła z wycieńczenia. Dziewczyna nie kasuje fotografii, bo innych zdjęć z mamą prawdopodobnie nie ma.
KANAREK
Michelle ma 36 lat. Jej czteroosobowa rodzina objęta jest programem PCPM ,,Cash for rent”, który polega m.in. na opłaceniu czynszu za wynajem zastępczego lokalu przez okres najtrudniejszy dla rodziny, kiedy trzeba uporać się kryzysem i trudną sytuacją życiową.
Dla Michelle ten okres jest teraz.
Sierpniowa niszczycielska eksplozja w Bejrucie pozbawiła jej rodzinę dachu nad głową. Dosłownie. Dach domu, w którym mieszkała, po prostu się zawalił. Dokładnie pamięta moment wybuchu:
Najpierw myślałam, że to atak, po chwili z całą rodziną zbiegliśmy schodami na dół, na ulicę. Właśnie wtedy zauważyłam, że mój dach jest pęknięty. Tak jak moja przyszłość
Czteroosobowej rodzinie nie jest łatwo żyć w jednym zastępczym pokoju z kuchnią i łazienką dzieloną z innymi lokatorami. Michelle jest chrześcijanką, jej mąż to muzułmanin. Ich ślubne zdjęcie wisi nad wejściem do pokoju. Michelle pracowała jako kucharka, ale jej restaurację także zniszczyła eksplozja. Z każdym dniem czuje się coraz mniej pewnie. Ma dwójkę dzieci. Angie ma 13 lat, a Ali 6. Poważnie przysłuchują się naszej rozmowie. Nie mają tu zabawek, nie mieliby gdzie ich trzymać. Nie mają też miejsca do zabawy w domu. Lekcje odrabiają wspólnie, przy małym stoliczku. Kiedy rozłoży się na nim dwa zeszyty, nie ma miejsca na nic innego.
– Nazywa się Candy – mówi chłopiec i wskazuje na kanarka. Ptaszek jest dla dzieci dobrym wspomnieniem domu, odskocznią od przytłaczającej codzienności.
Michelle oddala się tak, by dzieci nie słyszały i mówi, że coraz trudniej jest utrzymać rodzinę z jednej pensji męża. Teraz dzięki "Cash for rent" jakoś sobie radzą, ale ceny wciąż rosną. Dzieci też rosną i potrzebują nowych rzeczy. Ale najpierw trzeba naprawić dach.
- Nigdy nie mogę być pewna, czy tyle, za ile przeżyliśmy w jednym miesiącu, wystarczy nam na kolejny. To spędza mi sen z powiek.
DOM BEZ LUDZI
Karima jest w Libanie 8 lat. Jej mąż zmarł na serce 2 lata temu. Mają czworo dzieci, ale jeden syn zaginął jeszcze w Syrii.
– Pewnego dnia przyszli jacyś ludzie i po prostu zabrali go z domu – mówi z trudem. Wciąż próbuje ustalić, co stało się dalej. Opuścić Homs, przyjaciół i krewnych było trudno, ale to nic w porównaniu z tym, że musiała wyjechać, nie wiedząc, co z jej dzieckiem.
Z Karimą mieszka tylko 12-letni syn. Nie chodzi do szkoły, bo jest w pracy.
- Zmywa naczynia w restauracji. Zarabia ok. 15 000 funtów libańskich tygodniowo. Bardzo mało. Ja biorę każdą dorywczą pracę. Najczęściej sprzątam u innych ludzi. Nasz czynsz to 250 tys. funtów. Za ostatnią wypłatę byłam w stanie kupić jedynie część kurczaka, żeby ugotować obiad. Dwa ostatnie lata są najtrudniejsze, sytuacja w Libanie się zmieniła. Wcześniej byłam w stanie się utrzymać, teraz nie – mówi.
Właściciela domu Karima nazywa przyjacielem. Mówi, że opiekuję się nią, bo jest już starą kobietą. Mimo to często myśli o przeprowadzce. Kiedyś jej syn pokłócił się z kolegą. Ojciec tego chłopca uderzył ją w oko. Zgłosiła incydent, nie było konsekwencji. Powinna mieć operację, ale nie stać jej na nią.
Raz nielegalnie pojechała do Syrii - zmarła jej matka. Po miesiącu wróciła, bo okazało się, że warunki życia w Libanie są lepsze. Tu mają elektryczność, bieżącą wodę i wsparcie wynajmu z programu "Cash for rent". W Syrii ze strachu nie wychodzi się z domu. Tam Karima nigdy nie wypuściłaby syna za drzwi, bo "wszyscy mają broń". Ale tu nie czuje się jak w domu.
– Musiałyby tutaj być wszystkie moje dzieci – płacze.
DOM W KWIATACH
Najmniejszy obóz, który odwiedziłam, nie ma nazwy. Ale się wyróżnia. Wejście do każdego namiotu jest obsadzone kwiatami.
Jestem teraz mężem i żoną w naszym domu, wszystko jest na mojej głowie. Te kwiaty to odskocznia i sposób na oderwanie myśli od rachunków, targu, lekcji dzieci. Mój mąż jest wrakiem człowieka. Jest jak mebel. Co z tego, że ja mam teraz więcej władzy w domu, skoro nie mam okazji, by z tego korzystać
- mówi Fatima.
W obozach rozmawiam głównie z kobietami. Duża część z nich samodzielnie prowadzi gospodarstwo domowe. Mężczyźni albo nie przeżyli, albo zostali aresztowani, niektórzy są ciężko ranni. Mąż kobiety, z którą rozmawiam, przeżył dużą traumę i jest niezdolny do pracy.
Decyzyjność kobiet w obozach nie przekłada się na niezależność od mężczyzn, tylko na kolejne poziomy odpowiedzialności: za dzieci, za teściów, za niepełnosprawnych mężów. W końcu też za siebie. Przed przybyciem do Libanu kobiety funkcjonowały w utkanych mocną przędzą sieciach, kręgach i relacjach społecznych. Mogły w nich rozładować napięcia i stres.
Teraz sieci się podarły, one żyją w obcym kraju, a napięć przybywa. Nie mają od kogo pożyczyć pieniędzy, nie mają gdzie uciec przed przemocą jeśli taka je spotyka, nie mają z kim zostawić dzieci. Zmiana ról w rodzinie nastąpiła zbyt szybko. Nie było czasu jej przyswoić. Przerodziła się w kolejną traumę.
Fatima:
Mężczyźni w obcym kraju tracą siłę. Przed ucieczką patrzyłam na męża jak na skałę i widziałam w nim siłę. Różne incydenty, które miały miejsce w Libanie, pokazały, że ta siła uleciała. Teraz ja muszę być skałą.
{:external}{:follow}
Autorka odwiedziła Liban w grudniu 2020 roku. Imiona niektórych bohaterek zostały zmienione. Podczas pisania reportażu korzystała m.in. z raportów UNHCR.