Czekając na Caracala. Dlaczego naszej armii jak najprędzej są potrzebne nowe śmigłowce?
Wybór maszyny H225 w przetargu na śmigłowiec wielozadaniowy dla polskiej armii wzbudził spore kontrowersje. Jest pewne, że umowa powinna zostać podpisana jak najszybciej, inaczej naszą armię czeka, jeśli chodzi o wiropłaty, groźna zapaść sprzętowa - pisze "Polska Zbrojna".
Fakty są brutalne. Ćwierć wieku po rozwiązaniu Układu Warszawskiego i ponad 15 lat od wejścia do NATO większość zasadniczych systemów uzbrojenia naszej armii nadal pamięta czasy Związku Radzieckiego. Dotyczy to także floty śmigłowców. Wprawdzie w latach dziewięćdziesiątych XX wieku zakupiono znaczą liczbę rodzimej konstrukcji sokołów W3W, jednakże nawet we własnej klasie nie zastąpiły one dużo starszych, też swego czasu produkowanych w Świdniku, Mi-2. Były jedynie ich uzupełnieniem. W efekcie podstawowymi śmigłowcami Wojska Polskiego, zarówno w 1989 roku, jak i dziś, pozostają konstrukcje opracowane w biurze konstrukcyjnym Mila. Są to lekkie, uniwersalne Mi-2, transportowe Mi-8/Mi-17, służące zwalczaniu okrętów podwodnych lub ratownictwu morskiemu Mi-14 i wreszcie szturmowe Mi-24. W naszych arsenałach na łącznie 250 śmigłowców jest ponad 140 maszyn Mila. Ich dominacja jest więc absolutna.
Stan posiadania
Śmigłowce Mila są konstrukcjami udanymi i lubianymi przez załogi. Znajdują się w wyposażeniu najważniejszych jednostek użytkujących wiropłaty, czyli 1 Brygady Lotnictwa Wojsk Lądowych, Brygady Lotnictwa Marynarki Wojennej, 25 Brygady Kawalerii Powietrznej czy eskadry działań specjalnych. Najwięcej jest Mi-2 - 60 egzemplarzy. Choć może to zabrzmieć nieco dziwnie, Mi-2 to podstawowa maszyna w 49 i 56 Bazie Lotniczej, czyli dawnych pułkach śmigłowców szturmowych. Teoretycznie lekkie, wielozadaniowe Mi-2, także w odmianie uzbrojonej, są uzupełnieniem uderzeniowych Mi-24. Faktycznie, ze względu na to, że mamy tylko 28 sztuk Mi-24, to raczej "latające czołgi", jak nazywa się Mi-24, są uzupełnieniem dla Mi-2. Niestety, obie te konstrukcje najlepsze lata służby mają już za sobą. Szturmowce są nawet pozbawione podstawowej broni charakteryzującej ten typ śmigłowca, czyli przeciwpancernych pocisków kierowanych. Resursy używanych dotąd ppk Falanga i Szturm już się wyczerpały, a z planów kupna ich następców w Rosji
ostatecznie nic nie wyszło.
O tym, że jest źle, świadczyła już służba mili w ramach polskich kontyngentów wojskowych. Mi-24 zostały najpierw wysłane do Iraku, później do Afganistanu. W tym drugim kraju użyto najnowszej w naszych arsenałach odmiany Mi-24W, jednak śmigłowce te miały trudności w operowaniu w górzystym Afganistanie, a co gorsza, dysponowały tylko mało precyzyjnymi środkami rażenia. A zatem, choć posłaliśmy tam nasze "latające czołgi", ich siła ognia i dynamika okazały się dalece niewystarczające. Straciliśmy tam zresztą trzy takie maszyny, co poważnie uszczupliło arsenały.
Koniem roboczym piechoty aeromobilnej jest z kolei śmigłowiec transportowy Mi-8 (także w zmodernizowanej wersji, oznaczonej jako Mi-17). To duża, solidna maszyna, która w swym pojemnym wnętrzu może zabrać nawet pluton piechoty. Wspierały one naszych żołnierzy na misjach w Czadzie, Iraku i Afganistanie, po raz kolejny potwierdzając dobrą opinię. Nie może więc dziwić, że gdy kilka lat temu formułowano wymagania dotyczące przyszłego śmigłowca transportowego, początkowo wskazano na konstrukcję najbardziej podobną parametrami właśnie do Mi-8. Wielu wojskowych mówiło wręcz, że najlepszym następcą dla tego radzieckiego śmigłowca jest taki sam, tyle że seryjnie nowy, rosyjski. Później, wraz z pojawieniem się koncepcji maszyny uniwersalnej, odstąpiono od tego, poszukując nieco mniejszej i inaczej skonfigurowanej. A jednak to właśnie Mi-17, łącznie 12 egzemplarzy, zostały w latach 2006-2011 dokupione m.in. na potrzeby misji w Afganistanie. Paradoksalnie zaspokoiło to najbardziej palące potrzeby na śmigłowce
transportowe i odsunęło w czasie decyzję co do maszyny docelowej. Obecnie w ewidencji mamy 45 sztuk Mi-8/17.
Krytyczna data
Śmigłowce Mila nie są jednak uznawane za sprzęt perspektywiczny i trudno się dziwić, skoro większość z nich ma ponad 30 lat.
- Docelowo chcemy wycofać z eksploatacji cały sprzęt poradziecki. Śmigłowce tego rodzaju będą eksploatowane do chwili wyczerpania się ich resursów - stwierdza gen. dyw. pil. Jan Śliwka, inspektor sił powietrznych. - Oczywiście są i będą prowadzone prace związane z bieżącym utrzymywaniem sprawności, ale nie zamierzamy modernizować tych maszyn i wydłużać okresu ich służby - dodaje.
W czasie konferencji związanej ze wstępnym wyborem (wskazaniem do dalszego postępowania) śmigłowca Airbus H225, kilka miesięcy temu, gen. dyw. Anatol Wojtan, pierwszy zastępca szefa Sztabu Generalnego WP, stwierdził, że "krytyczną datą w wypadku śmigłowców jest rok 2019. Wtedy to lawinowo zaczną być wycofywane maszyny, które obecnie są wykorzystywane w armii". Te słowa nie przebiły się jednak do publicznej świadomości. Zamiast tego debata, prowadzona często w mało merytoryczny sposób, skupiła się na dywagacjach, czy dokonano słusznego wyboru, czy nie.
Tymczasem lawina już ruszyła, choć na razie bardzo powoli, gdyż kilku śmigłowcom Mila resursy kalendarzowe wyczerpią się w przyszłym roku. Wtedy też ma być rozformowana 49 Baza Lotnicza. Potem wycofywanie sprzętu będzie tylko postępować i w latach 2019-2020 zbliży się do niebezpiecznej granicy. Oto bowiem, według aktualnych wyliczeń, z linii zostanie wycofanych ponad 100 śmigłowców. W 2020 roku znikną Mi-2 i Mi-14 oraz większość Mi-8 i Mi-24. Kilka lat później nie będzie już żadnego z nich. Za dziesięć lat z obecnie użytkowanych 143 wiropłatów Mila w służbie pozostanie tuzin najnowszych Mi-17, kupionych raptem kilka lat temu. Ta dwunastka powinna być używana do około 2030 roku. Obraz ten można jeszcze dopełnić planem wycofania około 2024 roku nielicznych morskich śmigłowców SH-2G Kaman.
Jeśli nie zostaną dokonane nowe zakupy, z obecnych 250 maszyn w ewidencji zostanie nam za kilka lat raptem niewiele ponad 100 śmigłowców, z czego co czwarty będzie lekkim aparatem szkolnym. Swój sprzęt utracą m.in. 49 i 56 Baza Lotnicza, 1 Dywizjon Lotniczy 25 BKPow czy 44 Baza Lotnictwa Morskiego. Siły zbrojne nie będą miały możliwości wykonywania wielu zadań, które dziś mogą realizować właśnie dzięki śmigłowcom. Nasza armia zostanie właściwie tylko z sokołami, których jest wprawdzie niemal 70, ale to śmigłowiec stosunkowo niewielki.
Zakup pilnie potrzebny
Częściowym ratunkiem przed ową lawiną ma być najnowszy program zakupu 50 śmigłowców, określanych jako uniwersalna platforma dla różnych rodzajów sił zbrojnych. Strona polska oczekuje, że pierwsze H225 znajdą się w służbie już jesienią 2017 roku, co jest terminem niezwykle wyśrubowanym, zważywszy na fakt, że nie podpisano jeszcze kontraktu. Całe zamówienie - 50 sztuk - powinno zostać dostarczone w latach 2017-2022, czyli w tym samym czasie, gdy zostanie wycofanych ponad 100 mili. Najlepiej na tej zamianie wyjdzie marynarka wojenna, bo w zamian za dziesięć mocno już leciwych Mi-14 ma dostać 14 nowych wiropłatów, w tym osiem w wersji zwalczania okrętów podwodnych i sześć CSAR. Także eskadra działań specjalnych otrzyma wzmocnienie, gdyż przewidziano dla niej osiem nowych H225. Jednostki wykonujące zadania MEDEVAC i CSAR zasili 12 maszyn Airbusa. 1 Dywizjon Lotniczy z Łęczycy otrzyma z kolei swoją eskadrę z 16 egzemplarzami H225.
Wybór Airbusa wydaje się przy tym dość szczęśliwy. Pod względem funkcjonalności przestrzeni ładunkowej wiropłat ten, spośród uczestniczących w przetargu, najbardziej przypomina rozwiązania znane z Mi-8/14/17. Jest to taka maszyna transportowo-wielozadaniowa, o dość pojemnym wnętrzu, która umożliwia różnorodne aranżacje. Czasem można spotkać więc zarzut, że właściwie wojsko "wybrało sobie" nowszą, zachodnią wersję Mi-8. Pogląd ten nie ma jednak merytorycznego uzasadnienia, zwłaszcza gdy spojrzeć na przyczyny, dla których z rywalizacji odpadli pozostali uczestnicy.
Wziąwszy pod uwagę to, gdzie mają trafić nowe śmigłowce, trzeba sobie uświadomić, jak wielki powstanie problem, jeśli jednak kontrakt nie zostanie zawarty w najbliższym czasie lub jego zapisy nie będą wykonane. Program zakupu nowych śmigłowców, uruchomiony formalnie w 2012 roku, a faktycznie z przerwami realizowany jeszcze od 2006 roku, jest przecież opóźniony o kilkanaście miesięcy. Teraz margines błędu jest już bardzo niewielki, gdyż za pięć lat albo będziemy mieli nowe śmigłowce transportowo-wielozadaniowe, albo nie będziemy mieli żadnych takich maszyn, z wyjątkiem tuzina najmłodszych Mi-17.
Teraz kruk
W roku 2020 w służbie nie będzie już większości mili. Podjęty program ma doprowadzić do tego, że znajdą się wówczas następcy Mi-8, Mi-17 i Mi-14. Nie rozwiązuje on natomiast problemu, czym zastąpić Mi-24 i Mi-2. Tutaj odpowiedzią ma być nowy program, określany kryptonimem "Kruk", zmierzający do nabycia około 30 nowych śmigłowców szturmowych, w miejsce "latających czołgów". Jeśli nowe maszyny miałyby pojawić się w polskich arsenałach "na zakładkę" z Mi-24, przetarg powinien ruszyć jak najszybciej. Inaczej powstanie swoista dziura pokoleniowa, łatwa później do załatania, gdy chodzi o sprzęt, znacznie trudniejsza do zasypania w razie zerwania ciągłości strukturalnej i etatowej.
Liczba 30 śmigłowców wydać się może niewielka, ale jeśli to będzie 30 nowoczesnych maszyn szturmowych, to nie będzie się czego wstydzić. Polska zachowa obecny potencjał w tej dziedzinie, będący połową potencjału takich potęg jak Francja, Włochy czy Wielka Brytania. Niestety, dla Mi-2 następcy już nie będzie. Po części rolę tych aparatów mają przejąć bezzałogowe statki powietrzne, po części systemy naziemne. Dziś ten helikopter jest już zupełnie przestarzały, także jeśli chodzi o koncepcję wykorzystania, i sztucznie winduje statystyki.
Program wymiany śmigłowców, o ile zostanie zrealizowany, ma szansę zostać uznany za bardzo roztropnie zaplanowany i przeprowadzony. W jego wyniku Wojsko Polskie pozyska do 80 nowych maszyn - 50 wielozadaniowych i 30 szturmowych, zastępując nimi blisko 140 aparatów dawnych typów. Liczba śmigłowców się zmniejszy, ale realne możliwości nie, zwłaszcza gdy nowe maszyny uzupełnią jeszcze eskadry taktycznych bezzałogowych statków powietrznych, służących rozpoznaniu. Warunkiem jest jednak terminowa realizacja kontraktów, które przecież nie zostały jeszcze podpisane. Dlatego kontestowanie dziś wyboru dokonanego przez MON musi się wiązać ze świadomością, że naszej armii jak najprędzej są potrzebne nowe śmigłowce. Czas biegnie nieubłaganie.
Norbert Bączyk, "Polska Zbrojna"